piątek, 18 grudnia 2015

Uzdrowiskowe czytanie i nie czytanie

Zdawałoby się, że trzytygodniowy turnus w uzdrowisku jest znakomitą okazją do nadrobienia zaległości czytelniczych lub w ogóle na wykorzystanie wolnego czasu na czytanie. Ale moje obserwacje są mało budujące. 
Sam obiecałem sobie, że poczytam więcej niż zwykle. Nie mając niemal do ostatniej chwili pewności, czy skorzystam z oczekiwanego ponad dwa lata skierowania, bo mojego stałego od blisko 30 lat opiekuna, wybitnego astmologa zaniepokoił słaby wynik spirometrii i zaaplikował mi dodatkowe badania, od których uzależniał swoją zgodę na mój wyjazd, nie przygotowywałem się do wyprawy ze szczególną dokładnością. Owszem, żona zrobiła mi spis tego, co będę mógł szybko zapakować do walizki, ale nie zajrzałem już na mój spis lektur do przeczytania. W ostatniej chwili z biblioteki zabrałem notatki autobiograficzne Mieczysława Jastruna, a z domowych zapasów - zbiór szkiców Adama Michnika. Ostatecznie, pomyślałem, w razie czego coś sobie kupię, mając nadzieję, że dostanę tu "Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk.
Kuracja uzdrowisko zwłaszcza o takiej porze jak teraz, gdy dzień jest krótki, a niemal zaraz po obiedzie zapada zmrok i zniechęca do spacerów, jest okazja do czytania. Z drugiej jednak strony ośrodki sanatoryjne starają się w jakimś stopniu zagospodarować kuracjuszom wolny czas, zapraszając artystów, organizując wycieczki czy imprezy towarzyskie. 

wtorek, 15 grudnia 2015

Pięć lat z życia Mieczysława Jastruna przez niego samego opisane

Dziś mijają dwa tygodnie mego pobuytu na kuracji. Pozytywne skutki dla zdrowia chyba są. Mnuiej kaszlę i mniej się męczę na gimnastyce i chodząc po schodach  i nie ma chyba dystansu, którego przejcie sprawiłoby uczucie zmęczenia.
Wczoraj poszedłem pieszo na dworzec, żeby kupić sobie bilet powrotny. Okazało się, że dworzec jest wprawdzie w odległosci ok. 2/3 drogi od hotelu do mola, ale trzeba jednak do tego mola dojść, przejść przez tory kolejowe i zawrócić. Po pół godzinie stania w kolejce miałem już bilet, a potem jeszcze obszedłem sobie centrum miasta, wpaem do jakiejś - zupełnie pustej! - kawiarenki  na kawę i autobusem wróciłem na kwaterę. Bo jednak trzeba było zdążyć na kolację.
Dokończyłem wreszcie czytanie wspomnień Mieczysława Jastruna. Jak już zaznaczyłem wcześniej, obejmują one lata dzieciństwa autora, i część okresu drugiej wojny, spędzonej najpierw we Lwowie, a potem, po zajęciu miasta przez hitlerowców - w Warszawie, gdzie zarabiał na życie lekcjami na tajnych kompletach, a ponadto jako osoba pochodzenia żydowskiego korzystał z pomocy organizacji Żegota. Kiedy grunt zaczął mu się palić pod nogami i był poszukiwany przez Gestapo, osiedlił się pod Warszawą. Jednak dostatecznie blisko, żeby widzieć łunę płonącej po Powstaniu Warszawskim stolicy.
Nawiasem, kiedy kilka lat temu nieżyjący już Władysław Bartoszewski wyznał,  że w czasie okupacji mniej bal się Niemców niż polskich szmalcownikow, posypaly się na niego gromy ze strony prawicowcow i polityków PiS.  Jastrun nie szczedzil słów  nienawiści wobec Niemców, ktorym odmawial wrecz prawa czucia się ludźmi, ale wyznał,  że maksymalnie ograniczal kontakty z Polakami, w obawie, że mogą okazać się szmalcownikami. Raz zresztą cudem wywinal się trzem takim zbirom.

wtorek, 8 grudnia 2015

Kuracji tydzień drugi. I lektury

Dziś mija tydzień od mego pobytu w Kołobrzegu. Po przyjeździe zaproszono nas do restauracji na kolację. Oczarowała mnie szeroka oferta w ramach tzw. szwedzkiego stołu: różne gatyunki i rodzaje herbaty i kawy, mięs, owoców i jarzy oraz pieczywa, 
Byłem pewien, że tak już będzie. A tu rano kiedym podążał o wyznaczonej porze do owego stołu, okazało się, że mam wyznaczone miejsce (obok trojga kuracjuszy będących tu już drugi tydzień), a na stole kilka plasterków wędliny, sześcianik masła i chyba ćwiartka pomidora. Oraz chleb we wspolnym koszyku na zasadzie jedna skibka ciemnego pieczywa na głowę i trochę więcej białego, czasem też malutka kajzereczka, dobra pod dżem.Czasem też gotowane jajko. I herbata, czyli krążek jakiegoś pospolitego gatunku (Saga?) i wrzątek w dzbanku. Dla chętnych są też kaszki i musli oraz gorące mleko. Podobnie wyglądają kolacje, choć np. wczoraj był bigos.
Obiady też skromne, ale smaczne. Za pierwszym czy drugim razem próbowalismy ustalić, z jakich owoców dostaliśmy kompot i doszliśmy do wniosku, że jest to po prostu kompot. Przyznaję, że z perspektywy blisko trzydziestoletnich moich doświadczeń sanatoryjnych (w sumie chyba dotychczas 6 pobytów) tym razem posiłki są najmniej urozmaicone.
A obok nas nadal funkcjonuje szwedzki stół dla gości komercyjnych. Odbijają kartę i mogą się rozkoszować bogactwem oferty.
Nieprzyzwoitością jednak byłoby uskarżać się. W końcu za 301 zł (wraz z taksą klimatyczną) mieszkamy w komfortowych warunkach, żywią nas i codziennie mamy minimum trzy zabiegi. 
Ja mam kąpiele solankowe, inhalacje doustne i donosowe, naświetlania i masaże. No i gimnastykę, po której wracam spocony, gdyż rehabilitanci aplikują nam gogaty zestaw ćwiczeń, główenie mających zintensyfikować oddychanie, ale i wysiłek fizyczny.
I są rezultaty, gdyż z każdym dniem oddycham głębiej i swobodniej i nie męczą mnie najdłuższe nawet spacery.Dziś poszedłem w kierunku mola i latarni morskiej. Podobno z naszej Arki jest to ponad 4 km. W drodze powrotnej zatrzymałem się na kawę i maly koniaczek. Były też apetycznie wyglądające ciasta, ale postanowiłerm zawalczyć ze słabością charakteru.

środa, 2 grudnia 2015

Na kuracji w Kołobrzegu


Przyjechalem wczoraj do kompleksu hotelowego Arka, tuż nad brzegiem morza. Widzę je też z okna mego pokoju. Mam coś w rodzaju studia 2+1, z tym, że mam tę "dwojke", w towarzystwie o kilka lat starszego pana.
Kuracja zaczyna się dzisiaj. Po obiedzie mam trzy zabiegi, a od jutra trochę przed obiadem, trochę po, .głównie rozmaite inhalacje i naswietlania. Pierwszy zabieg zaraz po obiedzie. 
Hotel ma swoje prawa: komercja i ceny co najmniej czterogwiazdkowe. No i wszędzie zbyt głośna muzyka. 
Personel profesjonalny w stylu "zimnym", czyli zawodowy uśmiech,  minimum słów i sam konkret. Wyjątkiem
lekarz, z którym rozmawialo się normalnie, a przy tym bardzo dokładny i wszystko wyjaśniający. okazuje się,  że personel rejestrujący i wykonujący zabiegi też bardzo przyjazny. Jest więc dobrze
Bylem początkowo trochę zawiedziony, ale powoli zaczyna mi się wszystko klarowac i wydaje bardziej przyjazne.  Z panami w pokoju znajduję wspolny język,  ale pewnie dlatego, że unikamy tematów drazliwych, czyli politycznych. Sam nie będę zaczynał.  A jeśli oni nie zaczną,  to może być nieźle.  Bo jednak zdaje się,  ze ludzie z kategorii 70+ bywają mocno konserwatywni.
Aura późnojesienna, mokro i trochę powiewa. Mam sobie jednak na początek ostrożnie dawkowac wychodzenie nad morze, a od jutra ma być ładniej.  
Czytam na przemian prasę,  szkice Adama Michnika i ni to pamiętnik ni wspomnienia Mieczysława Jastruna. Wiem, że wielkim poetą był,  ale nie bardzo wiem dlaczego. Wstępny jego esej każe mi jednak potwierdzać wielkość tego twórcy. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Czy IV Rzeczpospolita "zaopiekuje się" także sferą książki?

Pierwsze kilka dni funkcjonowania IV RP (choć uważam, że tworzy się system bliższy  raczej PRL-owi czasów tow. "Wiesława") nie pozwalają jeszcze na snucie daleko idących obaw. Nowa minister edukacji, którą po występach w telewizyjnym "Babilonie" trudno podejrzewać o wyrafinowany intelekt, przywiązała się do idei powrotu systemu szkolnego właśnie do czasów Polski Ludowej, a dodatkowo do "klasycznego" zestawu lektur. Przy jakiejś okazji dodała, że zechce sprawić, żeby młodzież więcej czytała. Czy ona naprawdę wierzy, że dzisiejsze dzieci i młodzież zechcą czytać pozytywistyczne i z daleka zajeżdżające tanim pedagogizmem patriotyczne ramoty? Nowy minister nauki jeszcze pewnie pracuje nad "koncepcją". Też polegającą na powrocie do PRL-u, czyli wycofaniu się z systemu bolońskiego, czyli uniemożliwieniem polskiej młodzieży okresowych studiów na uczelniach europejskich i na podzieleniu dyscyplin naukowych dobrze widzianych i niepożądanych. W PRL-u w czasach stalinowskich nie można było studiować i uprawiać badań z zakresu socjologii, a w uczelniach państwowych studiować można było tylko filozofię marksistowską. Inne kierunki były tylko przedmiotem historii filozofii lub poddawane krytyce. Dziś już wiadomo, że na indeksie będą kulturowe badania nad płcią. Ciekawe, jakie będą oczekiwania władz wobec badaczy historii, polityki czy literaturoznawstwa lub medioznawstwa.

niedziela, 25 października 2015

Inauguracja w uczelni już dorosłej, ale wciąż młodej

Inauguracje roku akademickiego w Dolnośląskiej Szkole wyższej od samego początku były nietypowe. Głownie przez to, że odbywały się dopiero w trzeciej dekadzie października. A także przez to, że obywało się bez akademickich strojów oraz nadmiernej celebry. Przez lata rytuał sprowadzał się do przemowy rektora będącej podsumowaniem minionego roku akademickiego oraz zarysem zamiarów na rok zaczęty (dlatego przygotowywałem rektorowi informację o aktualnej liczbie zbiorów i wydanych kart bibliotecznych), potem odbywało się wręczanie nagród i wyróżnień, immatrykulacja pierwszoroczniaków, poprzedzona przemową prorektora ds. nauczania (świetnie robiła to dr Teresa Stasienko) czasem zabierał głos prof. Józef Kargul, żeby w przemowie do studentów dać popis biegłego władania staropolszczyzną, chóralne odśpiewanie "Gaudeamus" oraz  wykład inauguracyjny.
W miarę jak uczelnia nabierała akademickiego szlifu, mierzonego coraz to nowymi uprawnieniami (do nadawania stopni naukowych, nadawania tytułów honorowych itd.) inauguracje stawały się coraz bardziej wolne od celebry. W zeszłym roku część oficjalna została poprzedzona impresją teatralną, a zakończona wykładem inauguracyjnym.

niedziela, 4 października 2015

O współczesnych totalitaryzmach i... królu Edwardzie VII

Konflikt na Ukrainie powoli przesłaniany jest przez nowe wydarzenia i interesuje już chyba tylko samych Ukraińców, którzy mają prawo czuć się opuszczonymi przez Europę i świat. Nie może więc dziwić, że tzw. Euromajdan stał się już tematem na poły historycznym. Tak go widać było w zbiorze reportaży i esejów "Zwrotnik Ukraina", o którym tu pisałem i tak o nim pisze znany reporter Grzegorz Szymanik w książce "Motory rewolucji" (Wołowiec, Wydawnictwo Czarne, 2015). 
Zebrał on reportaże o ludziach żyjących we współczesnych satrapiach: na Ukrainie Janukowycza, w Białorusi Łukaszenki, w  Czeczenii Kadyrowa, Rosji Putina i azjatyckich krajach poradzieckich oraz w krajach Afryki Północnej. 
We wszystkich tych krajach mniej więcej to samo: pobicia lub morderstwa z rąk "nieznanych sprawców", rewizje w mieszkaniach, uwięzienia lub porwania, te ostatnie kończące się na ogół brakiem jakichkolwiek wieści, co oznacza pogodzenie się rodziny ze śmiercią.  Oczywiście, w różnych krajach nasilenie tych zdarzeń jest rozmaite, , brutalność wobec ludzi zróżnicowana, ale istota rządów autorytarnych lub totalitarnych mniej więcej ta sama. 
Autor pokazuje je poprzez losy pojedynczych ofiar terroru lub ich rodzin, co pozwala zrozumieć dramat tych ludzi, ich poczucie beznadziei lub bunt, niezgodę na istniejący stan rzeczy. Dlatego pewnie nadał zbiorowi taki a nie inny tytuł. Uważa bowiem, że to ludzie, których osobiście dotknął terror są potencjalnymi rewolucjonistami. Euromajdan zdaje się być tego najlepszym przykładem.
Mojej żonie przyniosłem niedawno do poczytania książkę mieszkającej w Anglii polskiej autorki Krystyny Kaplan "Zdarzyło się w Marienbadzie : miłość, polityka, intryga". (Warszawa : PWN, 2012). Uwinęła się z nią dość szybko i oddała. Już chciałem ja włożyć do teczki, ale jeszcze rzuciłem na nią okiem. I po przeczytaniu dwóch czy trzech pierwszych akapitach wstępu, w którym autorka opisała genezę książki, uznałem, że może warto ją przeczytać.Żeby w lekkiej literackiej formie poznać fragment dziejów królestwa oraz świat kurortów i ich bywalców na początku minionego wieku.
Impuls dała autorce złożona przez nią przysięga obywatelska, gdy przyznano jej obywatelstwo brytyjskie. Rota zawiera zapewnienie o lojalności i wierności królowej brytyjskiej. I to dało jej impuls do zajęcia się historią królów Zjednoczonego Królestwa. Mając sposobność pobytu w dzisiejszych Mariańskich Łaźniach dowiedziała się o bywaniu tam króla Edwardsa VII. Sięgnęła więc do archiwów, dzięki którym  mogła napisać fabularyzowaną historię jednego z miesięcznych pobytów monarchy w tym miejscu. Król ten miał tego samego pecha, co obecny książek Karol: jego matka, króla Wiktoria nieprzyzwoicie długo żyła, w wyniku czego Edward został królem będąc już w starszym wieku. Jako następca tronu zwykł mawiać :Nie przeszkadza mi modlenie się do Wiecznego Ojca, ale jestem prawdopodobnie jedynym człowiekiem w kraju, którego dotknęło posiadanie wiecznej matki". 
Jego panowanie trwało raptem siedem lat i upływało głównie na miłym spędzaniu czasu w kurortach całej Europy, w tym zwykle w sierpniu właśnie w Marienbadzie. Gdziekolwiek był mógł podejmować ważne decyzje, gdyż towarzyszyli mu w pobytach ministrowie, wyżsi dowódcy wojskowi oraz gromada doradców, a w razie potrzeby wzywał do przyjazdu ministrów lub premiera. A że zdarzało się, że w modnych uzdrowiskach wypoczywały inne znakomitości polityki, więc można było też prowadzic rozmowy o polityce międzynarodowej.
Autorka tak skonstruowała opowieść, że w jednym miesiącu początku XX wieku skumulowała najprawdopodobniej zdarzenia z kilku lat, co pozwoliło jej opisać spotkanie króla z cesarzem Franciszkiem Józefem, Zygmuntem Freudem oraz innymi znanymi postaciami tamtych czasów. A do tego dodała częste wtedy podobno knowania anarchistów, romans króla z urodziwą producentką kapeluszy a nawet zamach (lub raczej zamaszek) na niego, z którego oczywiście wyszedł cało.
Ot, taka bezpretensjonalna historia, która jednak wzbogaca wiedzę o dawnych czasach.
Po remoncie łazienki, który zaczyna się u nas jutro i jak dobrze pójdzie skończy się w dwa tygodnie, napiszę o tym, co przeczytałem w książce prof. Stanisława Obirka "Polak katolik?" Na razie rozumiem, skąd na końcu tytułu znak zapytania. Otóż  autor zdaje się mówić, że to, co Polacy w większości wyznają, a co do wierzenia i praktykowania im hierarchowie i kapłani Kościoła podają, niewiele ma wspólnego z katolicyzmem.

okładka   okładka

sobota, 19 września 2015

Z książkami - rozumnymi - w Polanicy Zdroju. Oraz z pamiętnika oportunisty

Nasza Dolnośląska Szkoła Wyższa dołączyła się do "Trójkowego" Festiwalu Marii Czubaszek w Polanicy Zdroju w słoneczne weekendowe dni. rozpoczynające drugą dekadę września. w teatrze zdrojowym codziennie prezentowane widowisko "Cały Kazio", złożone z niesłychanie popularnych ponad trzydzieści lat temu skeczy gwiazdy festiwalu, znakomicie granych w ramach emitowanego co tydzień w radiowej "Trójce" "Ilustrowanego Magazynu Rozrywkowego" przez Irenę Kwiatkowską, Jerzego Dobrowolskiego i Wojciecha Pokorę. Towarzyszyły temu kiermasze książek, łącznie z wywiadami-rzekami Artura Andrusa z Maria Czubaszek oraz Wojciechem Karolakiem, a także grubym tomiskiem zawierającym wpisy w mądrym i przezabawnym Blogu Niecodziennym. Autorka podejmuje w nim aktualne tematy w formie odpowiedzi na dociekliwe pytania nastoletniej córka sąsiadki z bloku Dla nie znających tego bloga link : http://mariaczubaszek.bloog.pl/.
Na prośbę koleżanki z pracy zdobyłem dedykację autorki na jednej z tych książek.

wtorek, 8 września 2015

Długie życie twórcy "Elementarza" przez niego samego opowiedziane

Mało kto nie miał w ręku "Elementarza" Mariana Falskiego. Podręcznik, z pomocą którego sam nauczyłem się czytać, od dawna już nie obowiązuje, ale co kilka lat jest wydawany w wersji z lat pięćdziesiątych i wciąż znajduje nabywców, głównie z powodów sentymentalnych, ale wielu rodziców do dziś używa go do nauki czytania swoich pociech, gdyż w tym zakresie spełnia on swoją funkcję i od tego czasu teoria nauczania czytania niewiele się zmieniła.
A niewiele wskazywało na to, że ten pochodzący z kresowej rodziny ziemiańskiej człowiek zajmie się akurat pedagogiką. Jego rodzice widzieli w nim przyszłego inżyniera i wysłali go na studia politechniczne do Warszawy. Tam jako student zetknął się ze środowiskami socjalistów i łączył naukę z  bardzo aktywna działalnością polityczną. Był  jedna z wybitniejszych postaci rewolucji 1905 roku, za co dotknęły go represje. Kiedy więc pojawiły się, początkowo mgliste, potem coraz bardziej wyraźne nadzieje na niepodległość, włączył się do prac koncepcyjnych nad urządzeniem kraju. Współpracownikami jego byli jednak wybitni humaniści, z którymi współtworzył ustrój przyszłego systemu oświaty.

wtorek, 1 września 2015

Historia wspólczesna : ksiązka, której czytanie boli

Trzy razy zabierałem się do tej książki. I dopiero za trzecim razem, połykając jedmorazowo coraz więcej stron, doczytałem ja do końca. Czytałem bowiem wcześniej inna powieść Rankova (Zdarzyło się 1 września 1939 r.) i wiedziałem, że nie pożałuję doczytania do końca i tej powieści. No i wiem, że wrocławskie wydawnictwo "Książkowe klimaty" jak to się zwykło mawiać nie wypuszcza braków. Niech potwierdzi to fakt, że w niedługiej historii oficyny zdarzyły mu się już dwie poważne nagrody literackie. M.in. za książki Rankova.
Jest to historia słowackiej dziewczyny, której losy, w kilkadziesiąt lat po wojnie spisuje studentka uniwersytetu przygotowując prace dyplomową metodą oral history, czyli nagrywanej na dyktafon opowieści.  Kostyczny docent, podchodzący literalnie do stosowania metody jest coraz bardziej zniecierpliwiony, nie ma ochoty na oparcie całej pracy na jednej historii i z nieba spada mu ciąża studentki, którą traktuje jako pretekst do przerwania współpracy. 

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Ziarno prawdy. O ludzkiej naturze i o Polsce, nie tylko tej prowincjonalnej.

Wywalczoną kilka miesięcy temu nagrodę w turnieju kręglarskim przeznaczyłem na zakup powieści Zygmunta Miłoszewskiego "Ziarno prawdy". Musiałem nieco dołożyć. Ale uznałem, że skoro o autorze się mówi, według jego prozy kręci filmy, jest nagradzany, to coś w tym musi być. 
Najpierw do lektury zabrała się żona. I co jakiś czas z jej pokoju dobiegał śmiech. Bawił ja sposób narracji autora i czytała mi na głos co bardziej udatne fragmenty. Ale im bliżej końca, tym śmiech rozlegał się rzadziej. Oczywiście nie pytałem dlaczego, bo jednak lektura powieści kryminalnej ma sens wtedy, gdy do końca trzyma w napięciu i dopiero na końcu staje się wiadome, kto zabił.
W końcu do lektury zabrałem się sam. Zaczyna się klasycznie: jest trup, jest podejrzany, są mylne tropy, potem drugi trup, trzeci...Jest dzielny prowadzący śledztwo prokurator, przybyły do Sandomierza z Warszawy, początkowo zły, że przyszło mu działać w małej mieścinie, znanej głównie z tego, że działa tu kto wie, czy nie jeszcze bardziej dzielny ksiądz Mateusz.
On i inni śledczy długo błądzą po błędnych ścieżkach, podpowiedzianych przez mordercę. Ale krok po kroku rozrzucone początkowo w sposób skomplikowany puzzle zaczynają się układać. Pomagają w tym prokuratorowi celowo wyszukani przezeń rozmówcy, a czasem pomagają przypadki. No i dobrze opanowane rzemiosło. 

środa, 12 sierpnia 2015

Wakacyjny plan działania biblioteki w toku

Jesteśmy na półmetku wakacji (dlatego, że do  połowy lipca trwały zjazdy słuchaczy niestacjonarnych i zaczną się znów od połowy września) i jesteśmy na półmetku realizacji zamiarów. 
Mamy już przemalowany pokój do głośnej nauki, który ma się stać strefą relaksu. Na razie dzięki sponsorowi stoi tam dziesięć nowych regałów, na których na nowo ułożyliśmy księgozbiór beletrystyczny. W połowie mniej więcej pochodzi on z darów lub książek, które przyjęliśmy jako rekompensatę za odstąpienie od naliczania kary za przetrzymanie pożyczonych materiałów. Druga połowa to zakupione dzieła aktualnych noblistów, reportaże (bo przecież każdy przyszły dziennikarz widzi się jako nowy Kapuściński lub Oriana Fallaci), autobiografie, wspomnienia lub dzienniki znanych postaci ze świata polityki, nauki i kultury, które są atrakcyjnymi czytadłami, ale też maja wzięcie jako uzupełnienie w rysowaniu tła historycznego lub obyczajowego w pracach dyplomowych.
Ponadto na dwóch regałach zgromadziliśmy albumy i atlasy, wyłączone z działów "Sztuka", "Geografia", "Historia" i innych i przeznaczone do wypożyczania. A ja jako opiekun działu "Historia" najpierw dokonałem dość odważnej selekcji w tym dziale a teraz po dwie godziny dziennie przeznaczam na "uwalnianie" książek z tej dziedziny, czyli oznaczam jako pożyczalne. Przy okazji mam trochę ruchu i wolności od slepienia w moonitor komputera. Uznaliśmy bowiem, że w sytuacji, gdy nie mamy już naboru na kierunki i specjalności, na których wykładano historię Polski czy powszechną, nie ma powodu, żeby przy wypożyczaniu posiadanych tytułów "do spodu", nie ma obaw, że ktoś będzie się użalał, że nie przeczytał zalecanych lektur, bo nie były dostępne w bibliotece.Teraz mają prawo być okresowo niedostępne.
Pozostali pracownicy porządkują i przemieszczają naprzeniesione z pokoju nauki do głównego pomieszczenia biblioteki działy, nad który im powierzono opiekę.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Karola Modzelewskiego bilans doświadczeń, nadziei i rozczarowań

Jest żywą historią powojennej Polski. Nie tylko jako świadek, ale i ktoś, kto odcisnął na niej swoje piętno. Można rzec, że w pewnym okresie z wzajemnością. Osobiście spotkałem go kilka razy w 1980 r. Najpierw we wrześniu na zebraniu pracowników Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego, podczas którego powołano tymczasową Komisję Wydziałową NSZZ "Solidarność" (ze mną jako jednym z wiceprzewodniczących), a potem już w siedzibie MKZ we Wrocławiu przy ówczesnym Pl. Czerwonym  Ale to pierwsze zetknięcie się z postacią uznawaną za jednego z głównych wrogów Polski Ludowej wywarło na mnie wrażenie. Kiedy zabrał głos, a widać było, że jako mówca miał niesłychany talent, zrozumiałem, co znaczy człowiek z charyzmą. Nie podnosił głosu, a czułem mrowienie na plecach i doniosłość chwili. Niedługo potem doświadczyłem podobnego wrażenia, gdy na Politechnice przemówił krótko Jacek Kuroń.
Lekturę książki "Zajeździmy kobyłę historii" polecało mi kilka osób, z których zdaniem się liczę. A że w mniejszych lub dłuższych okresach czasu spotykamy się, więc trzeba być gotowym do dyskusji lub przynajmniej podzielenia się uwagami.
Urodzony w Związku Radzieckim i wychowany w rodzinie komunisty z przedwojennym rodowodem, mającego za sobą kilka lat na moskiewskiej Łubiance, a po wojnie działacza partyjnego i dyplomaty, przesiąkł ideałami socjalizmu i starał się wcielać je w życie. Świadomie wybrał drogę aktywisty ZMP, a potem PZPR. Po uzyskaniu magisterium z historii w 1959 r. został asystentem i zaangażował się w działalność partyjną. Krytyczny umysł sprawiał jednak, że nie godził się na działania sprzeczne z głoszonymi ideami. Kierując się jak najlepszymi intencjami napisał w 1964 r. wspólnie. z Jackiem Kuroniem list do uczelnianej organizacji partyjnej i powielił w kilkudziesięciu egzemplarzach, żeby dotrzeć z nim do całego aktywu. Szło im tylko o to, żeby tzw. środki produkcji były rzeczywiście własnością ludu, a nie wąskiego aparatu politycznego.
I zaczęło się. Najpierw usunięcie z partii, potem areszt, proces i wyrok skazujący. A potem już sadzano go przy każdym przesileniu politycznym w kraju. W sumie przesiedział w PRL-owskich więzieniach ponad osiem lat. 
Realia więzienne opisał w dość obszernym rozdziale, charakteryzując poszczególne ośrodki, , ich funkcjonariuszy oraz sylwetki niektórych towarzyszy niedoli. Przyjął przy tym zasadę, że podał tylko nazwiska postaci pozytywnych.Rozmaici byli bowiem zarówno funkcjonariusze więzienni, jak i współwięźniowie. Zdarzali się tacy, których mu dokwaterowywano jako szpicli. Przychylności niektórych dyrektorów zakładów karnych zawdzięczał to, że mógł otrzymywać książki, wypisy ze źródeł, które pozwoliły napisać za kratkami prace doktorską, napisać kilka artykułów lub referatów na konferencje, odczytywanych potem pod jego nieobecność oraz zaawansować rozprawę habilitacyjną. Przez blisko dwa lata zdarzyło mu się siedzieć w pojedynkę i sam poprosił o możliwość pracy w więziennym zakładzie produkcyjnym, żeby mieć kontakt z ludźmi.
Interesujące są wynurzenia autora o jego działalności w KOR, o strajku w Stoczni Gdańskiej i w strajkach solidarnościowych w zakładach Wrocławia, o działalności w charakterze rzecznika prasowego "Solidarności" i o uwięzieniu w nocy, w której wprowadzono stan wojenny. Czując co się święci, (suki milicyjne stanęły przed hotelem) skorzystał z doświadczenia  więźniarskiego i wziął prysznic w łazience przylegającej do pokoju Tadeusza Mazowieckiego, wiedząc, że szybko takiej okazji mieć nie będzie.Potem były ponad 3 lata odsiadki, a następnie działalność konspiracyjna, ale i naukowa, w Oddziale PAN we Wrocławiu, w którym zatrudniony został kilkanaście lat wcześniej.. 
W 1989 r. niejako z konieczności wziął udział w wyborach do Senatu, gdyż nie mógł skorzystać jeszcze wtedy z zaproszenia z wykładami w Paryżu.Ale po pierwszej, skróconej kadencji postanowił jednak skupić się na pracy naukowej, już na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie mógł wreszcie prowadzić wykłady i seminaria. Rozczarował się do polityki. W książce o tym nie pisze, ale pamiętam, jak w telewizji tłumaczył decyzję o wycofaniu się z aktywności parlamentarnej, wyjaśniając, że nie jest zajęcie dla ludzi przyzwoitych.
Był bardzo krytyczny wobec reform Balcerowuicza. Uznał je wprost za zdradę ludzi pracy, na plecach których "Solidarność" doszła do władzy i przyjęła rolę parasola.ochronnego dla szokowego wprowadzania kapitalizmu w jego rzec można krwiożerczej postaci. Wyliczył, że w wyniku tej terapii pracę straciło 5 mln ludzi. Jedni z nich sobie poradzili zmieniając zawód, tworząc własne drobne przedsiębiorstwa lub wyemigrowało, ale znaczna część stała się trwale bezrobotna i zmarginalizowana.
Ostatnia część książki to jeden wielki akt oskarżenia .III Rzeczypospolitej. Według Modzelewskiego Samoobrona oraz Prawo i Sprawiedliwość to wykwit polityki gospodarczej neoliberałów. Wprawdzie..nie poprawiły one bytu ofiar terapii szokowej, ale trafia do niej retoryka tych partii z wezwaniami, że Balcerowicz musi odejść oraz nienawiść do elit, jako sprawców ich nieszczęścia. Zdecydowanie krytycznie wypowiada się o próbie wprowadzenia rządów na modłę IV Rzeczypospolitej, z powszechną lustracją, powszechną inwigiilacją oraz ograniczaniem praw obywatelskich znacznej części obywateli kraju.
W epilogu autor wyjaśnia tytuł książki, zaczerpnięty z wiersza Włodzimierza Majakowskiego. Jest to metafora rewolucji, które nigdy nie przynoszą takich rezultatów, na jakie liczyli ich przywódcy. Są właśnie jak ta tytułowa kobyła, która pobiegnie z jeźdźcem na grzbiecie nie wiadomo gdzie, ale nie tam, gdzie jeździec chciałby dotrzeć. Życie pokazało, że rewolucja, którą sławił Majakowski  wierząc, że akurat jej przywódcom uda się kobyłę okiełznać, również dała nieoczekiwane owoce, które przywiodły poetę do samobójstwa. Także rewolucja "Solidarności", choć w gruncie rzeczy bezkrwawa, nie spełniała nadziei milionów ludzi. Autor każe pamiętać przyszłym rewolucjonistom, żeby mieli tę naukę na uwadze.

okładka

niedziela, 19 lipca 2015

Dwugłos o bibliotekach wrocławskich. Zamiast dialogu, a najlepiej debaty

Powierzenie przez Zarząd Miasta Wrocławia zarządzanie siecią bibliotek miejskich Andrzejowi Ociepie, w okresie PRL-u nauczycielowi historii oraz lokalnemu działaczowi opozycji demokratycznej, a potem działaczowi samorządowemu wiąże się z nieustającymi zmianami na mapie bibliotecznej naszego miasta, co spowodowało też zwrócenie na bibliotekarstwo Wrocławia oczu całej bibliotekarskiej Polski. Podejmuje on bowiem działania odważne, łamiące wieloletnie przyzwyczajenia i przez to budzące kontrowersje.
Zaczął od czegoś, co sam postulowałem od trzydziestu lat, czyli od zastąpienia pięciu (a może wtedy już trzech?) bibliotek dzielnicowych jedną biblioteką miejską. Irytowało mnie, że wracający z zagranicznych, także zaoceanicznych podróży służbowych dyrektorzy bibliotek publicznych opowiadali o sieciach bibliotek miast metropolitalnych (np. Chicago czy Londynu), których szczyt stanowiły biblioteki miejskie, nie widzieli niczego niewłaściwego, że w półmilionowym Wrocławiu  jest pięć bibliotek dzielnicowych, a potem już tylko trzy. Ich dyrektorzy tłumaczyli, że dzięki temu można lepiej poznawać lokalną specyfikę publiczności czytelniczej. Jakby publiczność nowojorska czy paryska były homogeniczne! W końcu specyfikę zainteresowań czytelniczych lepiej rozpoznają zespoły biblioteczne poszczególnych filii.  I tak było i jest nadal.

niedziela, 5 lipca 2015

Wakacje biblioteczno-rodzinne

Załoga Biblioteki Dolnośląskiej Szkoły Wyższej rozpoczęła wakacje od krótkiego (ale w sumie trwającego godzinę) zebrania, żeby ustalić plany wakacyjne i wprowadzić korekty do bieżących działań.
Poinformowałem też o tym, że powiadomiłem rektora o akcie dyskryminacji ze strony Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego, która odmówiła wypożyczenia międzybibliotecznego tylko dlatego, że jesteśmy biblioteką uczelni niepublicznej. Rektor poprosił mnie o przygotowanie projektu pisma, które zechce on wysłać do rektora UJ. "Jagiellonka" pogwałciła artykuł 32 Konstytucji RP. Wprawdzie nie jest ona organem władzy, ale jak przeczytałem w komentarzu do konstytucji artykuł ten należy rozumieć rozszerzająco zarówno gdy idzie o podmiot, jak i o przedmiot postępowania. I taki projekt przygotowałem.
W części sprawozdawczej poinformowałem zespół o przebiegu ostatniego przed wakacjami posiedzenia senatu uczelni i że dotychczasowy rektor prof. Robert Kwaśnica będzie nam rektorował przez następne cztery lata i że trwają przygotowania do obchodów "osiemnastki" DSW, planowanych na październik, a do których biblioteka się włączy przygotowując eksponaty na wystawę i być może przygotuje też wystawę własną. Magda karciarz zrelacjonowała przebieg imprez, za organizację których wzięła na siebie odpowiedzialność. Stwierdziła, że doroczny turniej kręglarski staje się coraz bardziej popularny i że być może trzeba będzie rozszerzyć w jakiś sposób jego formułę Natomiast mimo bardzo dobrej organizacji oraz informacji w środowisku kurczy się zainteresowanie udziałem w imprezie "Odjazdowy Bibliotekarz". Rok temu niewielką frekwencję tłumaczono deszczem, który spadł na niecałą godzinę przed planowanym startem, ale w tym roku pogoda była wymarzona. W tej sytuacji traci sens kontynuowania tej imprezy, wymagającej wielu zabiegów (gromadzenie pamiątek, nagród, przygotowania imprez towarzyszących oraz zorganizowania asysty policji. 
Dla wszystkich jest oczywiste, że tradycyjnie biblioteka otwarta będzie przez całe wakacje i że będzie się to odbywało w ograniczonych rozmiarach. Mianowice, tylko do godziny 16.00 i tylko w dni robocze. A w soboty i niedziele tylko te, podczas których  będą się odbywały zjazdy studiujących w trybie zaocznym i doktorantów. 
Poza tym czas ten będzie wykorzystany na ewentualne zajęcia dla praktykantów (Instytut Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego tradycyjnie poprosił o przyjęcie ośmiu osób i pewnie tradycyjnie skieruje 2 - 3 osoby), ustaliliśmy, że jak zwykle uporządkuje się gruntowanie księgozbiór (przy bezpośrednim don dostępie czyni się to regularnie, ale i z braku czasu pobieżnie), a za rok przeprowadzi się skontrum, urządzi się na nowo pokój do głośnej nauki, który będzie tez strefą relaksu (dlatego już rok temu ustawiono w nim księgozbiór beletrystyczny) oraz zmieni się w pewnym stopniu układ księgozbioru głównego, gdyż otrzymamy w darowiźnie od pewnego antykwariatu 10 nowych regałów na książki. Niewiele to w stosunku do realnych potrzeb, po stworzone zostaną miejsca na połowę rocznego przybytku, ale na więcej nie możemy liczyć.
Poza tym uzgodniliśmy drobne przesunięcia w zakresach czynności. oraz ustalili parę zasad o charakterze porządkowym.

***

Mogę więc w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku sam ruszyć na wakacje. Jutro rano znów jedziemy z żona do Krakowa. Wprawdzie nasi przyjaciele nam odradzają, gdyż latem Kraków jest szczególnie "zasmożony", ale w zeszłym roku tego nie odczuliśmy. A oboje ciągnie nas do tego miasta, w którym zaczęła się nasza znajomość i zadzierzgnęło wzajemne uczucie. Trwające już 46 lat.
Biorę ze sobą "Ziarno prawdy" Miłoszewskiego (filmu nie widziałem, co może ii dobrze), żeby poznać pisarstwo tego autora. Żonie i dzieciom się bardzo podoba. A także tom reportaży Grzegorza Szymanika "Motory rewolucji": o Ukrainie, krajach północnoafrykańskich i Białorusi. Ale mam nadzieję mieć na nie mało czasu.
Pierwszy tydzień Pierwszy weekend sierpnia tradycyjnie zamierzam spędzić - przypuszczalnie wspólnie z bratem - w rodzinnych stronach, żeby w druga sobotę tego miesiąca jak co roku spotkać się z koleżankami i kolegami z mojej licealnej klasy. Zaś drugą połowę sierpnia spędzimy w Gdańsku, gdzie już umówieni jesteśmy na spotkania z przyjaciółmi, a ja ponadto z niedawna zdawałoby się studentką (absolwentką z 2001 roku, jeśli dobrze pamiętam), która tuż przed wakacjami uzyskała stopień doktora habilitowanego. W bibliotekoznawstwie polskim ustanowiła już drugi rekord. W trzy lata po obronie pracy magisterskiej (za która otrzymała doroczna nagrodę Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich) uzyskała doktorat, a w następne jedenaście lat - habilitację. I to wszystko w bynajmniej nie w cieplarnianych warunkach, bo przez lata godziła pracę naukową z obowiązkami dyrektora biblioteki, redaktora naczelnego pisma naukowego i wykładowcy wyższej uczelni, a ponadto urodziła dwoje dzieci. Ale jeśli ma się talent, jasno nakreśloną drogę kariery i jest się wystarczająco ambitnym, wtedy wszystko jest możliwe.Nie ukrywam, że jako były wykładowcy Majki odczuwam dumę.
Tradycyjnie od końca czerwca do pierwszych dni lipca kończąc rozmowę ze znajomymi, wspólpracownikami czy przyjaciółmi dodaję "Słonecznego lata!". Więc życzę tego wszystkim czytającym mego bloga, w te upalne dni czuje się w obowiązku dodać, że słonecznego, ale bez przesady

niedziela, 21 czerwca 2015

Józef Hen - świadek i komentator naszych czasów

Trudno mi pojąć, jak to się stało, że wybitny epik i memuarysta, obecny w polskiej literaturze od blisko 70 lat, autor wybitnych powieści i nowel, tłumaczonych w Europie i Ameryce, scenarzysta filmów, które współtworzyły i rozsławiały w świecie "polską szkołę filmową", nie zyskał takiej pozycji w polskiej kulturze, na jaką zasłużył.
On sam sobie tłumaczy to, że jego najlepsze książki nie trafiły na swój czas. Przykładem znakomita powieść "Nikt nie woła". Wydana ze względów cenzuralnych (nie idzie o tzw. momenty, tylko o kontekst polityczny) w wersji okrojonej uzyskała status zgrabnej historii miłosnej. Wykorzystał ją Kazimierz Kutz jako scenariusz filmu, którego akcję osadził nie w Samarkandzie, lecz w realiach PRL-u. A  i tak czynniki polityczne sprawiły, że film nie zyskał należytej dystrybucji i nie był pokazywany za granicą. A mógł zyskać status forpoczty święcącej w połowie lat sześćdziesiątych  i kojarzonej głównie z kinematografią francuską "nowej fali". Hen mógł opublikować powieść poza zasięgiem cenzury, tym bardziej, że w paryskiej "Kulturze" publikował podpisane kryptonimem "Korab" opowiadania. Powieść osnuta jest na dramatycznych fragmentach biografii pisarza, więc musiałby opublikować ją pod swoim nazwiskiem, jednak na to się nie zdecydował. A wydana w pełnej wersji w wolnej Polsce nie miała już tej wymowy. Za kolejną okoliczność nie sprzyjającą szerszemu uznaniu dla swej twórczości pisarskiej Hen uważa niechęć uchodzącego za wyrocznię we współczesnej literaturze Henryka Berezy, wyżej ceniącego twórców awangardowych od tych piszących "jak Bóg przykazał". Dlatego jego tekstów próżno szukać w miesięczniku "Twórczość", w którym publikacje nobilitowały pisarzy i czyniły ich popularnymi..

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Bibliotekarze odjazdowi, ale też i... zjazdowi

Dlaczego zjazdowi? Ano dlatego, że miałem dużą przyjemność uczestniczenia w imprezie, którą w dużej mierze zrealizowałem, przy pewnej pomocy moich wrocławskich kolegów i koleżanek ze studiów. Był to mianowicie zjazd koleżeński rocznika studiów bibliotekoznawczych, studiującego w latach 1966-70. Cztery lata bowiem trwały przez pewien okres te studia.
Dzięki spisowi osób z naszego rocznika z danymi teleadresowymi, niestety w części już nieaktualnymi, rozesłałem zaproszenia do blisko 20 osób. Część z nich na moją prośbę skontaktowała się z tymi, do których ja nie dotarłem. W rezultacie chęć udziału w spotkaniu wyraziło 26 osób, na ogólną liczbę 43, które razem z nami ukończyły studia. Po odjęciu dziewięciu osób, które tymczasem zmarły (o niektórych pisałem na moim blogu, a wszystkich, także zmarłych naszych profesorów, uczciliśmy chwilą ciszy), jest to całkiem pokaźna część. Niestety, cztery osoby, głównie z powodów zdrowotnych, ale też i innych względów, w ostatnich dniach się wycofały. Przypuszczam, że gdybym wcześniej zarządził wnoszenie przedpłat, przynajmniej dwie z tych czterech nie wzięłyby tych innych względów pod uwagę. Widać nie było dostatecznych chęci, żeby spotkać się z kolegami i koleżankami, z których spędziło się cztery lata w uniwersyteckich ławach. Kontrastuje to z postawą koleżanek, które przybyły z zagranicy.

wtorek, 2 czerwca 2015

Bibliotekarze są odjazdowi

Bibliotekarze to jak wiadomo ludzie niebogaci, gdy patrzeć na nich przez pryzmat zasobności portfeli, ale  bogaci wewnętrznie: wrażliwi , twórczy, pomocni w potrzebie, ale umiejący też się bawić, gdy jest po temu sposobność.
Kto bywa w bibliotekach, ten wie, że to już nie tylko panie, dla których najważniejsza jest cisza i powaga w bibliotece, lecz żeby coś się działo. rzecz jasna coś dobrego.
Asumpt do tego mało odkrywczego stwierdzenia dał mi cały szereg zdarzeń, które akurat mam za sobą i które się zbliżają.

Po kolei.

niedziela, 24 maja 2015

(Ty)Dzień Bibliotek i Bibliotekarzy

Kiedy jako przewodniczący Stowarzyszenia Bibliotekarzy miewałem okazję uczestniczyć w imprezach z Okazji Tygodnia Bibliotek w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, marzył mi się taki tydzień w Polsce. Były to bowiem tygodnie wypełnione z jednej strony imprezami bibliotecznymi w całych krajach trwającymi rzeczywiście przez cały tydzień, a z drugiej strony biblioteki i bibliotekarstwo były przez ten czas silnie obecne w mediach. Toczyła się autentyczna debata publiczna o bibliotekach, książkach oraz ich obecności w życiu społecznym.
My zaś mieliśmy swój Dzień Bibliotek, obchodzony tradycyjnie 8 maja, a częściej we środę lub czwartek tygodnia, w którym wypadała ta data. Wtedy bowiem biblioteki miały tzw. dzień pracy wewnętrznej i można było świętować bez szkody dla dostępności do bibliotek. Świętować, czyli organizować okolicznościowe akademie lub innego typu uroczyste spotkania, czasem połączone z jakimś poczęstunkiem (dziś mawia się cateringiem), rozdaniem nagród lub upominków

niedziela, 17 maja 2015

Dziesięć dni w PRL-u

Na początku lat dziewięćdziesiątych trafiła w moje ręce książka "Na szczęśliwej wyspie komunizmu" wybitnego radzieckiego pisarza Władimira Tiendriakowa, którego książki masowo wydawano w PRL-u. Tę jednak wydała aktywna w latach osiemdziesiątych niezależna oficyna "Krąg" już w 1991 r. 
Był to zbiór opowiadań, których akcja działa się w Związku Radzieckim w dziesięcioletnich odstępach czasu. Pierwsze przedstawia epizod z przeprowadzanej ok. 1920 r. w iście bolszewicki sposób kolektywizacji wsi, ostatnie zaś - spotkanie pisarzy radzieckich z sekretarzem generalnym partii Chruszczowem przy okazji zjazdu ich związku, którego np. Tiendriakow był działaczem. Na mnie szczególne wrażenie wywarło drugie opowiadanie w tym tomie, którego narrator, chłopiec, można sądzić, że porte parole autora, opowiada o miejscowości stanowiącej punkt postojowy pociągów wiozących ludzi na Syberię. Nieszczęśnicy czołgali się ostatkiem sił w okolice domu chłopca. Widział on jak próbowali ogryzać korę z drzew i po chwili część padała martwa. Raz rzucił im kanapkę, którą rodzice uszykowali mu do szkoły. Następnego dnia pod oknem były już dziesiątki innych zgłodniałych ludzi. Rodzice zabronili mu więc takiego postępowania. Odmawiał jednak sobie tych kanapek i karmił nimi psa, żeby nie zwariować.
Kiedy więc w naszej bibliotece rzuciła mi się w oczy książka Kazimierza Brauna (tak, ojca kandydata na prezydenta, Grzegorza i starszego brata szefa telewizji publicznej Juliusza, ale przede wszystkim wybitnego reżysera teatralnego, za którego dyrekcji wrocławski Teatr Współczesny stal się jedną z najbardziej liczących się scen w kraju, miejscem prapremier kilku sztuk Tadeusza Różewicza), miałem nadzieję, że to polski odpowiednik książki Tiendriakowa.

poniedziałek, 11 maja 2015

Guentera Grassa droga do literatury

Po śmierci noblisty napisałem na Facebooku, że przeczytałem tylko jedną jego książkę Blaszany bębenek, wedle niektórych jedyną wartą lektury książkę tego pisarza. Ktoś, kto przeczytał mój wpis zasugerował mi przeczytanie autobiografii zatytułowanej Przy obieraniu cebuli.
I po parę, paręnaście, w porywach parędziesiąt stron dziennie, a właściwie wieczornie, doszedłem do ostatniej , 426. strony.
Warto było. Nie jest to wielka literatura, ale napisana zręcznie, , niepozbawiona ogólniejszych obserwacji i zdań, które można potraktować jak aforyzmy.W bardziej dosłowny sposób oddaje klimat międzywojennego Gdańska, miasta wielokulturowego, ale jednak z przewagą żywiołu niemieckiego, widzianego oczami dziecka i nastolatka., obdarzonego zdolnością dostrzegania szczegółów, bo jednak drzemała w nim natura przyszłego wielostronnie utalentowanego artysty. Zanim bowiem uzyskał sławę wybitnego powieściopisarza dał się poznać jako ceniony i nagradzany poeta oraz pobierający nauki w kilku niemieckich akademiach sztuk pięknych malarz i rzeźbiarz.

sobota, 18 kwietnia 2015

Polska Izba Książki i jej ustawa


Z radia dowiedziałem się o projekcie Ustawy o książce. Podobno konsultowanym ze środowiskami ludzi książki. Ale ani wydawcy, ani księgarze, ani bibliotekarze do tych konsultacji się nie przyznają. Próbowałem zapoznać się z projektem tej ustawy, ale na próżno szukałem go na stronie PIK oraz na jej fanpage'u  Nie ma o nim ani słowa. Może zresztą i był, ale został schowany po fali krytyki?
Więc opieram się tylko na tym, co usłyszałem w programie radia TOK FM i przeczytałem w niewielkiej notatce w "Gazecie Wyborczej".
To w ogóle nie ma być ustawa o książce! Tylko o cenach książek. Projektodawcy chodzi o to, żeby zahamować postępujący proces upadania księgarń. Bo rzeczywiście padają. We Wrocławiu z tych znanych i przez lata świetnie prosperujących księgarni zlokalizowanych w centrum miasta ostały się chyba dwie lub trzy. Co prawda, tymczasem przybyło wiele innych miejsc, w których książki można kupić, głównie supermarketach, gdzie leżą w koszach podobnie jak mydełka, slipki czy skarpetki. Ale też z przyjemnością stwierdziłem, że w pobliskiej wielkiej galerii "Magnolia" (tej znanej z serialu "Galeria") prócz "Empik"-u znalazły miejsce dwie duże księgarnie. Co znaczy, że w jednych miejscach księgarnie znikają, żeby pojawić się w innych. Nie wiadomo jednak, co się dzieje w małych miastach, gdzie wielkich galerii nie ma. W Złotoryi, gdzie bywam przynajmniej raz w roku, nie ma księgarni ani innego miejsca, gdzie mozna kupić książki. Pozostaje internet.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rekolekcje polskie

Wpadła mi w ręce dziwna książka, ale z licznymi zastrzeżeniami, że jest to egzemplarz próbny, nie przeznaczony do sprzedaży. Niby wydawana przez Wydawnictwo Literackie, ale z zaznaczeniem, że egzemplarz (czyżby był tylko jeden i on trafił w moje ręce?) i że jego własność zastrzeżona jest dla wydawcy. Wziąłem jednak te zastrzeżenia za chwyt marketingowy.
Nazwisko autora - Piotr Kobza - nic mi nie mówi. Z lektury można wnioskować, że to może być ktoś ze sfer kościelnych, gdyż ze swobodą posługuje się terminologią  kościelną,cytuje  święte księgi i pisma papieskie a Rzym zdaje się znać jakby tam przebywał dłużej niż jako turysta. No i o wiarygodnie odmalowuje mechanizmy i obyczaje panujące w Watykanie. O ile potrafi to ocenić ktoś, kto  zna je tylko z literatury. Sprawdziłem w internecie , czy to aby nie postać fikcyjna, ale wychodzi na to, że to rzeczywiście politolog, specjalista od stosunków międzynarodowych, który zadebiutował powieścią.
A sama powieść jest historią robiącego w Watykanie ok. 40-letniego polskiego księdza, ze swobodą poruszającego w kwestiach międzynarodowych Kościoła, który na skutek niechęci ze strony paru wpływowych osób dostaje "kopniaka w górę". Zostaje wysłany (choć prosi się raczej o użycie słowa "zesłany")  do Polski, gdzie obejmuje urząd biskupa na głębokiej prowincji, w miasteczku raczej niż mieście Sokołów, a z opisu realiów można wnioskować, że chodzi albo o Drohiczyn, albo o Łomżę.

wtorek, 17 marca 2015

Dwie polskie powieści - dwa klimaty

Przeczytałem ostatnio dwie polskie powieści współczesne: Drwala Michała Witkowskiego i Szum Magdaleny Tulli. Oboje autorzy zbierają dobre recenzje, nominowani są do nagród, więc uznałem, że warto poznać choć w części ich twórczość.
Książka Witkowskiego nie dała mi satysfakcji. Odebrałem ją jako wirtuozerski popis sztuki narracji, do której pretekstem stała się dość wątła intryga. Mamy tu w gruncie rzeczy zbiorowego bohatera w osobach kilku(nastu?) mieszkańców Międzyzdrojów, do których przybywa narrator i zamieszkuje na skraju miasteczka u dość tajemniczej postaci. Krok po kroku okazuje się, że niemal każda ze znanych lub poznanych postaci na skutek splotu różnych okoliczności przed wieloma laty lub całkiem niedawno była lub jest kimś innym.
Są tu świetne literacko  sceny dialogów lub monologów, jak np. rozmowa narratora z masażystą lub streszczenie powieści, jakiej napisanie marzy się narratorowi, wiarygodne psychologicznie ironicznie scharakteryzowane postaci i klimat miasteczka, ale całość zdała mi się miałka. Może nie umiałem doszukać się tu czegoś, co nadaje powieści większy sens?

piątek, 20 lutego 2015

Bibliotekarskie dobre praktyki

Przewodnicząc od pewnego czasu niewielkiemu liczebnie Kołu Bibliotek Uczelni Niepublicznych Wrocławia (było większe, ale część tych uczelni zniknęła z akademickiego krajobrazu Wrocławia, a część ograniczyła zatrudnienie do jednego etatu, kto wie zresztą, czy pełnego) postanowiłem wrócić do działań ożywiających intelektualnie całe lokalne środowisko zawodowe.
Kiedyś były to spotkania z luminarzami polskiego bibliotekarstwa, gotowymi przyjechać do naszego miasta i nie oczekiwać honorarium. Odbywały się co kwartał w sali odczytowej przychylnej tego typu przedsięwzięciom  obecnej Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej. I pewnie ten cykl trwałby jeszcze przez jakiś czas, gdy jeden z moich - bardzo przeze mnie cenionych i lubianych - kolegów nie powiedział na jakimś forum, że "profesor (tu padło nazwisko) on widział, ale przyszedłby, gdybym zaprosił np. Dodę". Innym zaś nie podobało się to, że spotkania organizowane były po południu, a więc dla jakiejś części kolegów i koleżanek poza godzinami pracy. Mnie  i bibliotekarzom uczelni niepublicznych, gdzie nie szasta się etatami, wydawało się to oczywiste, że przynajmniej część aktywności w Stowarzyszeniu nie powinno odbywać się kosztem pracy zawodowej. Dostosowałem się do tych oczekiwań i frekwencja się poprawiła. Ale ten apel o Dodę mnie zdegustował i zaprzestaliśmy tych spotkań. Chcecie Dody, zaproście ją sobie sami i niekoniecznie pod patronatem SBP.

niedziela, 8 lutego 2015

Czy katalog przedmiotowy ma jeszcze przyszłość?

Pojawienie się po wielu wiekach stosowania w ułożeniu i oznaczaniu treści zbiorów bibliotecznych przez układy działowe i systematyczne, pojawienie się ok. sto lat temu katalogu przedmiotowego stanowiło ożywczy ewenement. Można było bowiem pełniej opisać treść dokumentów, dzięki temu czytelnicy mogli poszukiwać ich z większą szansą na utrafienie w oczekiwania. W dobie katalogów kartotekowych miał on jednak ten niedostatek, że obok niego musiał powstawać katalog działowy dla zbiorów dostępnych dla czytelników, czyli głównie czytelni bibliotecznych i kolekcji podręczników w bibliotekach akademickich.
Oczywiście, powstały też systemy łączące informację o temacie dokumentu z miejscem jego usytuowania w bibliotece, ale przynajmniej w Europie nie uzyskały one szerszego zastosowania.
Katalog przedmiotowy nie zyskał w Polsce szerszego zastosowania. Z dużych bibliotek akademickich wprowadziły go, o ile wiem, tylko biblioteki Uniwersyteckie w Warszawie i Wilnie, której to biblioteki dyrektorem w okresie międzywojennym był popularyzator i autor podręczników tego sposobu charakterystyki treściowej dokumentów Adam Łysakowski. Po wojnie własny słownik zaczęła w latach pięćdziesiątych tworzyć Biblioteka Narodowa i w hasła przedmiotowe, obok  symboli powszechnie stosowanej w krajach Europy Wschodniej Uniwersalnej Klasyfikacji Dziesiętnej, zaopatrywać w Kartkowym Katalogu Nowości. Starsi bibliotekarze pamiętają, że jeszcze w latach osiemdziesiątych biblioteki abonowały coś takiego, co przychodziło w plikach kart z gotowymi opisami bibliograficznymi w  formie graficznej nadającej się do użycia w katalogach kartkowych, dodatkowo opatrzonymi adnotacją treściową. Dla bibliotek była to duża wyręka. Oczywiście w podobny sposób sporządzany były opisy w Przewodniku Bibliograficznym. Biuletyn ten wydawany on był w wersji druków dwustronnych do celów dokumentacyjnych oraz drukowany jednostronnie, co pozwalało potrzebne rekordy wyciąć i nakleić na kartonowe karty biblioteczne.

sobota, 31 stycznia 2015

Bezpieczeństwo w bibliotece

Kiedy kilka lat temu nasz uczelniany BHP-owiec przygotował listę zagrożeń dla bezpieczeństwa pracowników, zażartowałem sobie mówiąc "Panie Wojtku, po zapoznaniu się z tą listą wychodząc do pracy żegnam się z żoną, jak górnik idący na szychtę". Bo też praca bibliotekarza nie wiąże się z większymi niebezpieczeństwami. Wprawdzie jeden z wybitnych bibliografów Friedrich Adolf Ebert (1791-1834) zginął śmiercią bibliotekarzy przygnieciony przewracającym się regałem, ale od tego czasu przez blisko dwa wieki nic takiego się nie zdarzyło. Pamiętam jednak, że kiedy kierowałem biblioteką uniwersytecką, panowała tam dość duża fluktuacja pracowników zatrudnianych w magazynach, gdyż byli uczuleni na kurz lub roztocza, A o nie wśród stojących dziesiątki lat ksiąg, zwłaszcza tych rzadziej używanych, było nietrudno. Raczej nie zdarza się, żeby ktoś z zewnątrz nastawał na życie lub zdrowie bibliotekarzy. Choć w naszej bibliotece zdarzyło się kiedyś, że przyszedł jakiś tzw. kark, żeby wymusić na koledze umorzenie kary za przetrzymanie książek jego studiującej w Dolnośląskiej Szkole Wyższej dziewczynie.
Niebezpieczne dla bibliotekarzy mogą być relacje personalne, a zwłaszcza mobbing ze strony kadry kierowniczej, który po pewnym czasie skutkuje depresją psychiczną lub dolegliwościami somatycznymi. 
PHP-owca nie musiały jednak interesować zagrożenia dla  przebywających w bibliotece czytelników oraz znajdujących się tu zbiorów, sprzętów oraz danych zawartych na nośnikach elektronicznych. Tak jak nie wziął pod uwagę, że biblioteka, to instytucja publiczna, do której może wejść każdy i spowodować zagrożenie takie, jakie zdarzyć się może np. w sklepie, szkole czy w hali sportowej.
I o tych sprawach mowa była na dorocznej konferencji naukowej, którą wspólnie z Sekcją Bibliotek Naukowych przy śląskim Zarządzie Okręgu Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich zorganizowała Biblioteka Wydziału Zamiejscowego Wyższej Szkoły Bankowej w Chorzowie z jej dzielną dyrektorką Bogusią Urban.
O zagrożeniach dla zasobów informacji, a w pewnym sensie dla informacji w ogóle, mówił w przemyślanym jak zwykle do każdego szczegółu wykładzie mówił doskonale znany na Śląsku z wieloletniej pracy na tutejszym uniwersytecie profesor Wiesław Babik z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dla bibliotekarzy najciekawsze wydały się zapewne wątki związane z ograniczeniami dostępu do informacji biorącymi się z cyberatakami lub uszkodzeniami urządzeń, w wyniku których zasoby dostępne ulegają dezintegracji i nie można dotrzeć do informacji potrzebnych, tzn. takich, jakich odbiorcy poszukują, zasoby zostaną zniszczone lub staną się dostępne osobom lub instytucjom nieuprawnionym.
O tej samej kwestii, ale z punktu widzenia praktyka zarządzającego zasobami informacji mówił inż. Andrzej Koziara z Uniwersytetu Śląskiego, zwracając uwagę na potrzebę tworzenia odpowiednich procedur oraz ich literalnego przestrzegania i sygnalizując niebezpieczeństwa związane z popełnianymi w tym zakresie ułatwieniami i zaniechaniami.
W sposób ekspresyjny, dobrze zilustrowany przeźroczami mgr Wojciech Kuliński z Centralnej Biblioteki Wojskowej przedstawił stosowane w tej bibliotece symulacje zagrożeń, a więc alarmy pożarowe, zagrożenia wynikające z podłożenia bomby oraz cyberataku. Autor podkreślał wagę samych symulacji oraz dyskusji nad ich przebiegiem, mających na celu eliminację dostrzeżonych błędów lub niedostosowanych do potrzeb sprzętów i urządzeń. Wprawdzie jest to biblioteka szczególna, wojsko ma swoje służby, sprzęt oraz przepisy dotyczące pracowników,, którzy są na w poły zmilitaryzowani.Niemniej przedstawione fakty i obserwacje, miały charakter uniwersalny i pokazały np. jak ważne są drogi dojazdowe i ewakuacyjne, sprawny sprzęt ratunkowy  i przećwiczone zachowania w sytuacjach kryzysowych.
Podobnie instruktażowy charakter, także w formie przedstawienia, miało wystąpienie ratownika medycznego z Krakowa mgra Andrzeja Ziarko, który zaprezentował symptomy nagłych przypadków, jakie mogą mieć miejsce m.in. w bibliotece, a więc omdlenia, udaru mózgu, ataku serca lub padaczki oraz podstawowe zasady zachowań w takich razach.
Mniej ciekawe zdały mi się uwagi dra Artura Ormana, policjanta i badacza, który mówił o monitoringu, ale bardziej skupił się na znanej mu dogłębnie problematyce policyjnej i prawnej, momentami tylko zdając sobie sprawę, że słuchaczami nie są studenci kierunku bezpieczeństwo narodowe, lecz bibliotekarze. Z .kolei dwie młode doktorantki z Uniwersytetu Śląskiego Małgorzata Piecuch i Iwona Rak, dobrze czując się w historii kradzieży książek, którą w zgrabny sposób zaprezentowały, raczej nie wzbogaciły wiedzy zebranych o zjawisku kradzieży w bibliotekach i zapobieganiu temu procederowi. 
Była to już bodaj dwunasta doroczna konferencja organizowana przez tę bibliotekę i jej zespół, sponsorowana przez uczelnię oraz formy dostarczające bibliotekom sprzęt i programowanie, w związku z czym udział w niej jest bezpłatny, a do tego organizatorzy zapewniają katering. Przedstawiciele firm Aleph i H+H  Piotr Marcinkowski i p. Zbigniew Szarejko, oferujący oprogramowania umożliwiające zintegrowane przeszukiwanie bibliotecznych baz danych zarówno na miejscu, jak i z domowych urządzeń elektronicznych, byli zresztą obecni i zaprezentowali nowe produkty. Gdyby tylko było nas na nie stać...Ale wciąż liczę na to, że będę mógł w najbliższych latach podpisać się pod zamówieniem przynajmniej dla jednej z tych firm..Ich usługi, dziś stanowiące pewien luksus wnet mogą stać się standardem.

Udział w konferencji miał dla mnie jeszcze wartość dodatkową. Pracowałem dwanaście lat na Uniwersytecie Śląskim, miałem zajęcia z kilkunastu rocznikami adeptów zawodu bibliotekarskiego i miałem okazję wręcz niespodziewanie wielu ich spotkać.Znaleźli miejsce w zawodzie, awansują, odnoszą sukcesy, robią stopnie naukowe, część pozakładała rodziny i obrosła w dzieci. Cieszyło mnie, że wspominają moje zajęcia, rozmowy wieczorne przy piwku. Obiecałem, że przyjadę wiosną, żeby znów wspólnie pobiesiadować. Niektórzy zadeklarowali, że przyjadą do Wrocławia na tegoroczne święto piwa.
Z  równą przyjemnością spotkałem się z koleżankami i kolegami z bibliotek Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu i jej wydziałów w Chorzowie i Wrocławiu. W jednym i drugim celu przyjechałem zresztą do Katowic i Chorzowa już w przeddzień konferencji. Bo lubię takie biesiady


środa, 28 stycznia 2015

Żydzi w Polsce

Akurat w przeddzień rocznicy oswobodzenia obozu koncentracyjnego Auschwitz uporałem się z książką "Pamięć : Historia Żydów Polskich przed, w czasie i po Zagładzie" (Warszawa, Fundacja Szalom, 2004, pod red. prof. Feliksa Tycha.
Na początek autorzy zawarli uwagi o tożsamości Żydów, ich religii, języku i kulturze oraz geografii ich wędrówek i osadnictwa, a także kształtowania się ideologii narodowej. A że książka ma charakter popularyzacyjny, adresowana jest do szerokich kręgów czytelników, informacje tego typu powinny uporządkować ich szczątkowa wiedzę przemieszana ze stereotypami.
Kiedy czyta się o historii Żydów w dawnej Polsce, w okresie średniowiecza i renesansu, można być dumnym z tolerancji ówczesnych władców, którzy dali im schronienie, którego odmówiły im państwa Europy zachodniej z jednej strony i Rosji z drugiej i troszczyli się o zapewnienie im równych praw. Z różnym skutkiem, gdyż za Żydami szła legenda o ich sprawstwie śmierci Chrystusa, będąca powodem exodusu, łatwo przyswajalna przez miejscowa ludność. Sprawiało to, że z konieczności trzymania się razem,, co z kolei pozwalało na przydzielaniu im miejsc na osiedlanie się na granicach miast, jak np. w dzisiejszej dzielnicy Kazimierz w Krakowie. Ale zamieszkiwali też małe miasta, głównie na wschodzie kraju, w których czasem stanowili większość.

niedziela, 18 stycznia 2015

Plany Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich we Wrocławiu

Od paru lat notuje się spadek liczby maturzystów, co  znalazło wyraz w zmniejszeniu się liczby studentów. Dotknął on też uczelnie niepubliczne, które przecież utrzymują się głównie z czesnego. Spowodowało to upadek słabszych uczelni, przyłączanie się ich do mocniejszych lub fuzje. Musiało to oznaczać  zmniejszenie liczby bibliotek oraz cięcia kadrowe. We Wrocławiu chyba tylko dwie biblioteki uczelni niepublicznych mniej więcej zachowały stan zatrudnienia.
W efekcie zmniejszył się stan liczebny członków wrocławskiego Koła Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich zrzeszającego bibliotekarzy tego sektora. Rok temu padł nawet wniosek o jego rozwiązanie. Bo w tej sytuacji trudno jest oderwać się od pracy, że np,. włączyć się w jakieś środowiskowe działania lub przyjść na zebranie. Bo przecież wielkość pozostała ta sama. Wprawdzie jest mniej jest studentów, lecz stale przyrastają zbiory, które trzeba utrzymywać w porządku  i aktualizować. Więc choć i bez tego mam co robić, podjąłem się próby utrzymania ciągłości działania Koła. Przygotowałem plan działania na miniony rok, rozesłałem do członków (a właściwie członkiń) i uzyskałem dlań aprobatę.
Nie udało się go zrealizować w całości. Można rzec, że zrealizowano tylko ułamek. 
Trzeba było jednak spojrzeć koleżankom w oczy, złożyć relację z działań i zaniechań i przedstawić propozycję planu działań na rok bieżący. Zaprosiłem więc członkinie koła do naszej biblioteki i porozmawialiśmy sobie, co zechcemy robić i podzielić zadania.

sobota, 3 stycznia 2015

Pracowity i twórczy żywot Jana Burakowskiego

W rok po śmierci Jana Burakowskiego ukazała się okazała księga sumująca jego twórczy i pracowity żywot, pióra sierpeckiej dziennikarki i pisarki Magdaleny Staniszewskiej.    
Na podstawie dostępnych źródeł pisanych i ikonicznych, w tym m.in. autobiografii tego wybitnego bibliotekarza, a także Jego wypowiedzi, które najwidoczniej sobie autorka notowała, odtworzyła jego koleje życia, które dla przejrzystości podzieliła na wyraźnie odrębne etapy. Pisze więc o jego dzieciństwie, edukacji, a potem o pracy: krótkim epizodzie jako nauczyciela języka polskiego, a od 1956 r. już jako bibliotekarza, najpierw w Olsztynie, a potem aż do emerytury w Sierpcu, a wreszcie w okresie emerytalnym znów w Olsztynie. Tę część opracowania kończą rozważania o lekturach i księgozbiorze domowym Burakowskiego.
Ze stron tego rozdziału przebija zmaganie się bohatera z własną nieśmiałością, z którą jednak sobie coraz lepiej  radził, skromność, prawość charakteru i niezłomność w sprawach zasadniczych, szacunek, jaki zyskiwał sobie wśród współpracowników, podwładnych, a także u zwierzchników, a przede wszystkim niesamowita energia i pracowitość. Przebija ona zwłaszcza w części poświęconej okresowi sierpeckiemu w biografii zawodowej Burakowskiego, którą autorka mogła sama obserwować. Dlatego ta część jest przedstawiona w sposób niemal drobiazgowy i bardziej osobisty.