Mój wykładowca sprzed pół wieku, wówczas magister, a dziś już sędziwy profesor Andrzej Cieński, oddziałał na mnie w trojaki sposób. Wpoił mi stosowaną do dziś metodykę wypisów ze źródeł, którą niedawno znów mogłem sprawdzić siedząc w archiwach, kulturę słowa mówionego, choć nie wiem, czy jako wykładowca dorównałem jego mistrzostwu, oraz zainteresowanie współczesnym życiem literackim.
Jako lekturę mieliśmy wtedy jedyny wówczas opublikowany dziennik Jerzego Putramenta Pół wieku, ale po ukończeniu studiów przeczytałem następnych cztery, jak wiem z dzienników innych pisarzy mocno skłamanych, choć pewnie ci inni też trochę mijali się z prawdą.
A teraz do moich rąk trafiła książka radzieckiego pisarza z pokolenia "sześćdziesiątników", których apogeum twórczości wypadło na lata sześćdziesiąte, Anatolija Gładilina. Nazwisko jest mi znane, gdyż na początku lat siedemdziesiątych pracowałem przez rok w bibliotece Instytutu Filologii Słowiańskiej, w której jego powieści i zbiory opowiadań były dostępne. Pamiętam, że przyjeżdżający wówczas do tego instytutu filolodzy radzieccy gnali do księgarni wydawnictw radzieckich, gdzie łatwiej było o książki pisarzy rosyjskich niż w ich ojczystym kraju. Bo choć były one wydawane w olbrzymich nakładach, ale rozsyłane były na prowincję lub za granicę, bo jednak była to dobra literatura realistyczna, a realia w Kraju Rad były jakie były.
Jako lekturę mieliśmy wtedy jedyny wówczas opublikowany dziennik Jerzego Putramenta Pół wieku, ale po ukończeniu studiów przeczytałem następnych cztery, jak wiem z dzienników innych pisarzy mocno skłamanych, choć pewnie ci inni też trochę mijali się z prawdą.
A teraz do moich rąk trafiła książka radzieckiego pisarza z pokolenia "sześćdziesiątników", których apogeum twórczości wypadło na lata sześćdziesiąte, Anatolija Gładilina. Nazwisko jest mi znane, gdyż na początku lat siedemdziesiątych pracowałem przez rok w bibliotece Instytutu Filologii Słowiańskiej, w której jego powieści i zbiory opowiadań były dostępne. Pamiętam, że przyjeżdżający wówczas do tego instytutu filolodzy radzieccy gnali do księgarni wydawnictw radzieckich, gdzie łatwiej było o książki pisarzy rosyjskich niż w ich ojczystym kraju. Bo choć były one wydawane w olbrzymich nakładach, ale rozsyłane były na prowincję lub za granicę, bo jednak była to dobra literatura realistyczna, a realia w Kraju Rad były jakie były.