wtorek, 18 lutego 2014

Czy biblioteki muszą konkurować? I z kim?



Z rozmów w gronie zawodowym pojawia się dość często potrzeba odpowiedzi na pytanie, czy biblioteki muszą konkurować. I z kim. 
Otóż muszą i to w kilku wymiarach. 
1. Muszą konkurować z innymi organizacjami, które oferują podobne dobro. A tu konkurencją są organizacje, które oferują  dostęp do tekstów zawartych w książkach, czasopismach, na nośnikach elektronicznych, a więc głównie księgarnie, prywatne zbiory osób zaprzyjaźnionych i Internet. Tym bardziej, że coraz częściej pojawiają się księgarnie, w których można usiąść przy stoliku, zamówić coś do picia i poczytać książkę zanim podejmie się decyzję o jej zakupie lub rezygnacji z zamiaru. Biblioteki zalecają się tym, że dostęp do ich zbiorów i usług jest bezpłatny lub wiąże się z symbolicznymi opłatami. Wymagają jednak wyjścia z domu, dokonania pewnych formalności i pilnowania terminów zwrotu pożyczonych materiałów lub też spędzania godzin w czytelni. Bywa, że wprawdzie poszukiwane materiały są w bibliotece, ale trzeba ustawić się w trwającej tygodnie kolejce, podczas gdy księgarnia może sprowadzić z hurtowni książkę już następnego dnia. Ale biblioteka chcąca skutecznie konkurować z księgarnią może zminimalizować formalności, a czas w bibliotece uczynić przyjemnym przez atrakcyjne urządzenie wnętrza, pozwalające łatwo zorientować się w zbiorach, wygodnie usiąść, skorzystać z komputera i internetu, posłuchać muzyki czy książki mówionej, zasięgnąć rady i pomocy bibliotekarza lub nawet napić się na miejscu kawy czy wody mineralnej.

czwartek, 13 lutego 2014

Ola

Wczoraj zadzwonił do mnie mąż mojej koleżanki ze studiów Olgi Zdeb, po mężu Issajewicz. Kiedy tylko usłyszałem jego głos, niższy niż zwykle, choć mówi basem, poczułem co mi miał do zakomunikowania. Bo tuż po nowym roku zadzwoniła z życzeniami noworocznymi Ola i dodała, że wyszła akurat ze szpitala i że nie jest z nią dobrze. Ale nie przypuszczałem, że było tak źle.
A jeszcze w sierpniu tego roku spotkaliśmy się w tym samym gronie, co w ciągu ostatnich kilku lat, czyli z dwiema jeszcze innymi koleżankami i ich mężami (no, jedna jest od dawna wdową) w pubie przy "Monciaku" w Sopocie. I nic nie zwiastowało pogorszenia się zdrowia kogokolwiek z nas.
Przyjaźniliśmy się się już w czasie studiów. Trudno było wyobrazić sobie tradycyjny jesienny rajd pieszy w Karkonoszach i wiosenny w Kotlinie Kłodzkiej bez Oli, Jagi i Gosi, jak zwykle wesołych i rozśpiewanych. Między innymi z Olą razem odbyliśmy praktyki wakacyjne w Bibliotece Akademii Medycznej, jeździliśmy na wycieczki szkoleniowe po bibliotekach w całym kraju (wtedy były one w programie kształcenia), gromadnie chadzali do kina, czasem do operetki, często zaś do okolicznych kawiarni, zwłaszcza cieszącego się frekwencją studentów "Słoneczka" (formalnie "Słonecznej") przy Nowym Targu. Bywało, że kosztem wykładów lub ćwiczeń. Była dobrą studentką, choć zdarzało  się Jej "podpadać" niektórym wykładowcom, jako osoba z charakterem (ktoś rzekłby charakterkiem) nie potrafiła bowiem ukryć swego odmiennego zdania lub braku zainteresowania wykładem, gdy wygłaszający przynudzał. Ale budziła tym nasz szacunek.
Po studiach Ola wróciła w rodzinne strony i jak pamiętam dostała pracę w bibliotece w Stoczni Gdańskiej. W tym charakterze  była obecna w 1978 r. na mojej obronie doktoratu. Od tego czasu spotkaliśmy się raz czy dwa. Zaprzyjaźniliśmy się na nowo przy okazji zorganizowanego we Wrocławiu spotkania koleżeńskiego w ćwierć wieku po ukończeniu studiów w 1995 roku. Poznałem wtedy jej męża, Jurka, wykładowcę Politechniki Gdańskiej, człowieka podobnie jak Ona wielkiej serdeczności, o bardzo rozległych horyzontach intelektualnych i znakomitego gawędziarza. Bo wtedy Ola pracowała już w Bibliotece Politechniki Gdańskiej, gdzie była kierowniczką działu gromadzenia zbiorów, a w ostatnich latach pełniła funkcję zastępcy dyrektora. Z pasją mówiła o swojej pracy, o problemach, które udawało się Jej skutecznie rozwiązać i tych, które spędzały Jej sen z powiek przez dłuższy czas.
Od tego czasu spotykaliśmy się  przynajmniej raz w roku, gdyż dzięki rodzinnym koneksjom niemal co roku część wakacji spędzamy z żoną w Trójmieście.  Wspólnie z Jurkiem w roli kierowcy i przewodnika objeżdżaliśmy Ziemię Kaszubską, zwiedzając tamtejsze atrakcje turystyczne i co ciekawsze restauracje. Issajewiczowie zaś co roku latem organizowali sobie objazd kraju, zawijając nierzadko do Wrocławia. Czasem zdarzało się nam spotykać z Olą na konferencjach naukowych.
Niestety, domowe obowiązki i terminy nie pozwalają mi w najbliższą sobotę być na Jej pogrzebie. Akurat gdy zacznie się pogrzeb Oli, sam będę na wyznaczonych na tę godzinę badaniach lekarskich.Ale myślami będę przy Niej, Jurku i Jej najbliższych. Ale i przy innych innych koleżankach, które już odeszły. Z tego, co mi wiadomo, Ola jest już piąta.
Grupka przyjaciół. Ola jak zwykle na pierwszym planie. Ten w okularach to ja