sobota, 21 września 2013

Poczucie samorealizacji w bibliotekarstwie

Niedawno pisałem, że podjąwszy swoją pierwszą pracę w bibliotece (Studium Nauczycielskiego Nr 1 we Wrocławiu) dość szybko zorientowałem się, że jest to pole działań, które może dać poczucie samorealizacji.
Dziś zastanawiając się nad tym, co przywiodło mnie wtedy do takiej konstatacji, stwierdzam, że w gruncie rzeczy nic wielkiego. Z pewnością było to poczucie, że nabieram biegłości w wykonywaniu codziennych czynności, którymi było najpierw opracowanie formalne nabytków, a potem także ich klasyfikowanie w systemie Uniwersalnej Klasyfikacji Dziesiętnej. Poza tym dość szybko "nauczyłem się" zawartości i układu księgozbioru, dzięki czemu mogłem nie tylko sprawnie realizować zamówienia czytelników, ale też podsuwać inne lektury na interesujące ich tematy. Było to tym bardziej dobrze widziane, że czytelnicy (studenci i wykładowcy) niechętnie korzystali z katalogu rzeczowego, układ UKD był bowiem dla nich istną abrą-kadabrą. A że jako katalogującemu wszystkie niemal nabytki przechodziły przez moje ręce, mogłem informować o nowościach. Poza tym regularnie czytywałem prasę , w tym także i fachową pedagogiczną, więc czasem informowałem też o interesujących dla użytkowników artykułach.

niedziela, 15 września 2013

O relacjach bibliotek z klientem na konferencji w Poznaniu

W 1999 roku w Poznaniu, w tamtejszej Wyższej Szkole Bankowej  spotkali się po raz pierwszy bibliotekarze intensywnie powstających wtedy uczelni niepaństwowych. Konferencja nie miała tematu, więc zebrani dzielili się  swoimi refleksjami i doświadczeniami w organizacji przestrzeni bibliotecznej, zarządzania i takiego działania, żeby ich obecność nie tylko służyła podstawowym celom, ale żeby być widocznymi w otoczeniu.
Postanowiono wtedy, żeby na tej jednej konferencji nie poprzestawać. A że chętnych do pełnienia roli gospodarzy nie brakowało, więc rok potem stała się nim biblioteka Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania w Wałbrzychu,  potem zaś w Górnośląskiej Wyższej szkole handlowej w Katowicach, gdzie już pojawił się temat wiodący (multimedia w bibliotece) oraz postanowiono o powołaniu Sekcji Bibliotek Niepaństwowych Szkół Wyższych przy Zarządzie Głównym Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, a mnie wybrano na jej przewodniczącego. W 2002 roku o marketingu i jakości usług przedstawiano referaty i dyskutowano w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, wtedy jeszcze z dodaniem „Edukacji”. Następnie gospodarzami kolejnych konferencji były m.in. biblioteki w Białymstoku, Dąbrowie Górniczej, Sosnowcu, Warszawie i Łodzi. Ich plonem jest kilkanaście tomów publikacji, od 2003 roku już recenzowanych, czyli mających swoisty certyfikat poziomu naukowego. Z każdym rokiem rósł udział w tych konferencjach bibliotekarzy bibliotek państwowych, pojawiali się też nauczyciele akademiccy z ośrodków akademickiego kształcenia bibliotekarzy.

sobota, 7 września 2013

Szkoła polska lat 50tych i 60tych

Wiejska szkoła, żeby była jasność. Choć program kształcenia był wszędzie taki sam. Były tylko inne warunki i inni nauczyciele.
Od nauczycieli zacznę. Sądząc po moich doświadczeniach dla większości z nich, zwłaszcza młodych, był to często krótki epizod. Byli to najczęściej absolwenci liceum ogólnokształcącego lub pedagogicznego. Z dzisiejszej perspektywy można przypuszczać, że część nie odnalazła się w tym zawodzie, części zaś nie odpowiadały wiejskie warunki. Żeby bowiem dostać pokój ze wspólną kuchnią w budynku szkoły, trzeba było wcześniej kwaterować u któregoś z mieszkańców. Na tzw. Ziemiach Odzyskanych warunki były wprawdzie lepsze od tych opisanych przez Redlińskiego w "Konopielce", ale wielu brakowało cierpliwości i szukali sobie innego miejsca lub innej pracy. Zostawały na lata te nauczycielki, którymi zainteresowali się miejscowi kawalerowie i wyszły za nich za mąż. I z perspektywy czasu oceniam te nauczycielki jako dobre lub bardzo dobre, umiejące skutecznie uczyć i zapewnić sobie posłuch u uczniów. Stabilizacja pociągała często za sobą podnoszenie kwalifikacji na dwuletnich studiach nauczycielskich.

niedziela, 1 września 2013

2 września 1955. Pierwszy dzień edukacji Stefana Kubowa

Zauważyłem na portalu "na temat.pl", że pisujący tam blogerzy wspominają swoje pierwsze dni w szkole. Nie należę do znanych blogerów, ale jednak codziennie zagląda tam kilkadziesiąt osób, a wczoraj było ich ponad sto. Dlatego też chce podzielić się moim wspomnieniem.
Cieszyłem się, że pójdę do szkoły, bo umiałem już płynnie czytać, a "Elementarz:" Falskiego znałem nieomal na pamięć, bo w czasach mojego dzieciństwa, zwłaszcza na wsi, nie miało się właściwie innych książek. Podczytywałem jednak "Gromadę - Rolnika Polskiego", którą to gazetę, ukazującą się trzy razy  w tygodniu abonował tata. Zwłaszcza ostatnia strona weekendowego wydania (wtedy nikt nie wiedział co to weekend)  zawierała teksty o lżejszym charakterze, jakieś wiersze i rysunki satyryczne, głównie o grubych kapitalistach w cylindrach i z cygarem między grubymi wargami oraz o nie nadążających za postępem rolnikach. Ale były też obawy przed czymś nowym. Bałem się rewanżu ze strony starszych kolegów, których zdarzało mi się raz czy dwa, dokąd tata nie zauważył i nie dał paru klapsów, obrzucić grudkami ziemi, gdy przechodzili koło naszego gospodarstwa.