środa, 15 sierpnia 2018

Jedno, co niezmienne w naszej bibliotece, to zmiany

Kiedyś w jakiejś konferencyjnej dyskusji sformułowałem bon mot, który pewnie wcześniej wypowiedział ktoś inny, że jedno, co jest stałe w naszej bibliotece, to zmiany. Pewnie zresztą nie tylko w naszej i nie tylko w bibliotece. Podobnie jak kiedyś, nawiązując do folkowej piosenki nieżyjącego już Johny'ego Casha, powiedziałem, że praca kowboja - i bibliotekarza - nigdy się nie kończy.
I znów zmianę wymusiła konieczność. Otóż tworząc ponad 20 lat temu bibliotekę zaplanowałem, jak w każdej szanującej się bibliotece księgozbiór informacyjny,  w którym miały stać pojedyncze egzemplarze słowników, encyklopedii, informatorów etc. Okazało się jednak, że wśród publikacji tego typu znalazły się i takie, które zawierają dłuższe artykuły i że  były one polecane przez wykładowców jako lektury. Trzeba było więc kupić je w większej liczbie egzemplarzy, a "wynalazek" IBUK jeszcze nie był znany, a poza tym niektóre z nich do dziś się na liście tej bazy nie znalazły. W rezultacie informatorium dość szybko pęczniało.
I gdy kupiliśmy dwa egzemplarze docelowo pięciotomowej Encyklopedii starości, starzenia się i niepełnosprawności pod redakcją profesora naszej uczelni Adama A. Zycha z artykułami naszych wykładowców i doktorantów (koleżankę, która dokumentuje dorobek pracowników czeka teraz wiele pracy, bo punkty, Misiu, punkty), okazało się, że nie ma miejsca nawet na jeden komplet. Padła więc myśl, żeby w informatorium pozostawić tylko pojedyncze egzemplarze, a pozostałe przenieść do właściwych działów. Co oznacza, że miejsce zwolnione niedawno przez publikacje obcojęzyczne zajmą encyklopedie i słowniki. Na szczęście nie jest ich aż tak wiele, choć więcej niż przypuszczałem.
Wakacje zaś są najlepszą okazją na tego typu operację (oznaczającą przesygnowanie, czasem też weryfikację poprawności rekordów, a zwłaszcza haseł przedmiotowych, ale też i selekcję) mimo urlopów i otwarcia biblioteki dla czytelników.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Jak co roku... w rodzinnych stronach

Jak co roku pierwszy weekend sierpnia spędziłem - tym razem tylko w towarzystwie brata - w moich rodzinnych stronach. Zwykle zachętą było spotkanie ze licealnymi koleżankami i kolegami,  a okazją był przyjazd naszej koleżanki do bardzo już wiekowej mamy w Złotoryi. W tym roku jednak nie przyjechała. Kto wie,  czy po prostu już nikogo tu nie ma.
Pojechaliśmy więc prosto do domu w Wojcieszynie,  w którym 70 lat temu się urodziłem, a gdzie mieszka jeszcze dziewięćdziesięcioletnia już chyba wdowa po moim kuzynie.  Była w słabej formie, uskarżała się na na ogólne osłabienie, słabo już słyszy, ale w miarę rozmowy dość się ożywiła. dzieci i wnuki troszczą się o nią, przynoszą jedzenie, przygotowują leki.  Ale w niedzielę jeszcze do kościoła chodzi, wspierając się wzajemnie ze swoją równie wiekową sąsiadką. Najwyraźniej jednak najbardziej dokucza jej samotność.