Kończąc wpis na marginesie książki Powrót do Reims zapowiedziałem, że napiszę o własnym doświadczeniu. Chyba symptomatycznym.
Jak już kiedyś napisałem, byłem dobrym uczniem, uchodzącym za chyba najlepszego w podstawówce. Ale kiedy zbliżał się koniec nauki złożyłem podanie o przyjęcie do zasadniczej szkoły samochodowej w Legnicy. Skończył ją rok wcześniej starszy kolega i już zarabiał w stacji paliw. Perspektywa pracy w mieście i zarabiania była kusząca zarówno dla mnie, jak i dla rodziców. Co prawda nie lubiłem majsterkować i nie marzył mi się nawet motocykl, ale liczyłem na to, że szkoła rozbudzi moje zainteresowanie motoryzacją.
Podanie musiało jednak być zaakceptowane przez kierownika szkoły wraz z opinią sporządzoną przez wychowawcę klasowego. Pani Wanda (wtedy Turek) tylko się zdziwiła, upewniła się, że obstaję przy swoich zamiarach. Ale kierowniczka szkoły, nieoceniona i niezapomniana pani Maria Misztalowa, wezwała mnie do gabinetu i ochrzaniła, nazywając głupim (jak ona pięknie wypowiadała "ł" przedniojęzykowe!) i po południu wybrała się do rodziców (mieszkaliśmy przez drogę i wysoką siatkę ogradzającą jej i jej męża gospodarstwo). Rodzice najpierw dość niepewnie, że jak się syn chce kształcić na mechanika, to niech się kształci, będzie miał lżejszą pracę niż w gospodarstwie, oddawać obowiązkowe dostawy zboża i żywca. Ale pani Misztalowa nie ustąpiła: wasz syn jest zdolny i musi iść do ogólniaka, tak jak nasz syn, który już jest inżynierem i ma wysokie stanowisko we Wrocławiu i córka, która właśnie zdaje maturę. Przekonywania pewnie były dłuższe, ale zakończone zgodą rodziców.
Jak już kiedyś napisałem, byłem dobrym uczniem, uchodzącym za chyba najlepszego w podstawówce. Ale kiedy zbliżał się koniec nauki złożyłem podanie o przyjęcie do zasadniczej szkoły samochodowej w Legnicy. Skończył ją rok wcześniej starszy kolega i już zarabiał w stacji paliw. Perspektywa pracy w mieście i zarabiania była kusząca zarówno dla mnie, jak i dla rodziców. Co prawda nie lubiłem majsterkować i nie marzył mi się nawet motocykl, ale liczyłem na to, że szkoła rozbudzi moje zainteresowanie motoryzacją.
Podanie musiało jednak być zaakceptowane przez kierownika szkoły wraz z opinią sporządzoną przez wychowawcę klasowego. Pani Wanda (wtedy Turek) tylko się zdziwiła, upewniła się, że obstaję przy swoich zamiarach. Ale kierowniczka szkoły, nieoceniona i niezapomniana pani Maria Misztalowa, wezwała mnie do gabinetu i ochrzaniła, nazywając głupim (jak ona pięknie wypowiadała "ł" przedniojęzykowe!) i po południu wybrała się do rodziców (mieszkaliśmy przez drogę i wysoką siatkę ogradzającą jej i jej męża gospodarstwo). Rodzice najpierw dość niepewnie, że jak się syn chce kształcić na mechanika, to niech się kształci, będzie miał lżejszą pracę niż w gospodarstwie, oddawać obowiązkowe dostawy zboża i żywca. Ale pani Misztalowa nie ustąpiła: wasz syn jest zdolny i musi iść do ogólniaka, tak jak nasz syn, który już jest inżynierem i ma wysokie stanowisko we Wrocławiu i córka, która właśnie zdaje maturę. Przekonywania pewnie były dłuższe, ale zakończone zgodą rodziców.