środa, 19 listopada 2014

O demokrację w oświacie. I w każdej szkolnej placówce

Przy okazji inauguracji roku akademickiego w Dolnośląskiej Szkole Wyższej rozdawano zainteresowanym książkę dwojga młodych badaczy naszej uczelni Katarzyny Gawlicz i Marcina Starnawskiego "Jak edukacja może zmieniać świat? : demokracja, dialog, działanie" (Wrocław, 2014), opracowanej w ramach realizacji projektu unijnego w serii "Praktyczność i profesjonalizm". Oboje autorzy mają za sobą staże na uczelniach zagranicznych i tam uzyskane stopnie naukowe, co znaczy, że musieli poznać szkolnictwo w niektórych krajach Zachodu.      
Do rozpoczęcia się uroczystości było jeszcze kilka minut i zacząłem książkę przeglądać. A że znalazłem w niej interesujące rozważania na temat demokracji, a jeden z rozdziałów poświęcony jest nauczaniu religii w szkole jako czynniku segregacji  dzieci, więc postanowiłem jeden z egzemplarzy wziąć do domu i może nawet w całości przeczytać.Co też w końcu się stało.

piątek, 14 listopada 2014

Biblioteka bez książek? A jednak z książkami

Wypadałoby zacząć od przypomnienia sobie, czym jest książka. Już kilkadziesiąt lat temu jeden z twórców polskiej bibliologii Jan Muszkowski zaproponował definicję na tyle uniwersalną, że wciąż nie traci ona aktualności. Według niego jest to "produkt materializacji graficznej treści kulturalnych stanowiących pewną zamkniętą całość, podjętej w celu utrwalenia ich, przekazania i  rozpowszechnienia wśród ludzi". Czyli istotą książki nie jest materiał czyli  forma zewnętrzna (autorowi chodziło o to, żeby mieściły się w niej i zwoje  z papirusu lub pergaminu, i kodeksy papierowe lub pergaminowe), lecz charakter utworu, jego utrwalenie i przeznaczenie do upowszechniania. W definicji tej mieści się zatem i utwór zapisany na nośniku elektronicznym mającym swoją postać materialną (dysk CD lub np. mp4), jak też zapisany na jakimś serwerze. Pod warunkiem, że będzie szerzej dostępny. Przyznać trzeba, że zapis na serwerze, w jakiejś bibliotece cyfrowej czy w repozytorium pozwala nadać artykułowi ten sam status co książce. Do tej pory artykuł wydany w postaci broszury zyskiwał status książki.
Przypomina się w tym miejscu anegdota. Otóż nieżyjący już od blisko dwudziestu lat mój serdeczny przyjaciel Andrzej Klossowski podarował mi podczas kolejnych odwiedzin u niego i jego żony Małgosi (często u nich zdarzało mi się nocować), podarował mi książkę o wybitnym poligrafie Stanisławie Gliwie. i opowiedział mi genezę publikacji tej książki. Otóż zamierzał on ten tekst opublikować w "Roczniku Biblioteki Narodowej" (którego był długoletnim sekretarzem redakcji), ale uznano, że jest on jak na wydawnictwo ciągłe za długi. Postanowił więc wydrukować go jako książkę, ale po przejrzeniu go postanowił tekst... skrócić! A i tak książka liczyła ok. 200 stron.

wtorek, 11 listopada 2014

Nikołaj Kolada, czyli żywot konformisty (?)

Korzystając z pięknej pogody wybrałem się na spacer po okolicznym parku, ale na wszelki wypadek wziąłem ze sobą sobotnie wydanie "Gazety Wyborczej". Kiedy okazało się, że mimo święta znajdująca się na obrzeżach parku pizzeria była otwarta, wpadłem tam na lampkę czerwonego wina. I przy niej doczytałem do końca wywiad z prezydentem Izraela Reumenem Riwlinem (nie bardzo mnie przekonują użyte przezeń argumenty za utrzymaniem Palestyny w granicach państwa izraelskiego) oraz przeczytałem rozmowę z rosyjskim teatralnym człowiekiem-orkiestrą, bo dramaturgiem, reżyserem i dyrektorem własnego teatru Nikołajem Koladą, pracującym także ostatnio w Polsce.
Jego artystyczna kariera, prowincjonalnego dziennikarza i aktora, nabrała przyspieszenia w czasach pierestrojki, gdy opublikował pierwszą sztuk teatralną. Dziś ma ich w dorobku ponad 100, z których sam za wartościowe uważa trzy czy cztery. Zaczął wtedy wyjeżdżać za granicę, co uznawał za uśmiech losu, gdyż ze skromnych diet (jak szybko policzyłem, trzykrotnie niższych niż w owym czasie w Polsce) oraz wywożonego na handel kawioru lub wódki mógł przywozić do kraju tak cenne prezenty jak dżinsy czy zszywane z drobnych kawałków futra. Opowiada, jak w samolocie do Argentyny dostał puszkę coli, z którą potem odbył całą podróż, żeby móc po powrocie podarować ją koledze.