Od jakiegoś czasu zastanawiam się bardziej intensywnie niż przez całe lata nad brakiem głosu bibliotekarzy w opinii publicznej. Nie w kwestiach politycznych, wewnętrznych czy międzynarodowych, ale w kwestiach polityki naukowej czy w sferze kultury już tak. Tymczasem ich głos jeśli już się przebija do mediów, to właściwie tylko raz do roku, gdy pojawia się nowy raport Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa, gdy o komentarz proszony jest kierownik zespołu przeprowadzający badania oraz rzeczywiście elokwentny dyrektor Biblioteki Narodowej, która firmuje te badania.
Kilka miesięcy temu Wrocław był gospodarzem wielkiego wydarzenia na skalę światową, jaka zwykle jest doroczny Kongres Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń i Instytucji Bibliotekarskich (IFLA). Informowały o tym chyba tylko media lokalne, głównie za sprawą inicjatora organizacji tego kongresu w Polsce i właśnie we Wrocławiu, Andrzeja Ociepy. Sam już od lat nie biorę udziału w tych kongresach, gdyż udział w nich jest dość kosztowny. Ale do dziś przechowuję przysłane mi przez gospodarzy takich kongresów Monachium (1983), Chicago (1985) Brighton (1987) czy Sztokholmu (1990) serwisy prasowe, czasem nawet z moimi wypowiedziami i zdjęciami z gazet bawarskich, brytyjskich, amerykańskich i szwedzkich.