czwartek, 29 kwietnia 2021

O "szkodliwości" książek i czytelnictwa

Kiedy zobaczyłem tytuł felietonu (?) pt. "Fałszywy kult czytelnictwa" Stanisława Skarżyńskiego, pomyślałem, że to tylko prowokacyjny tytuł do wartego uwagi tekstu. Tymczasem autor całkiem serio pisze, że ludzie czytający niesłusznie uważają się za lepszych od nieczytających. Czytam od dziecka, a pół wieku poświęciłem badaniom historii czytelnictwa oraz jako bibliotekarz jego wspieraniu i uprzystępnianiu książek. Dzięki czytaniu mam rozległą wiedzę, mam wrażenie, że i rozwniętą wyobraźnię oraz wrażliwość. Dzięki aktywnemu i wszechstronnemu oczytaniu mogłem stać  się kompetentnym, a więc coraz lepszym bibliotekarzem. Może i lepszym od innych. Dobre rozpoznanie rynku wydawniczego oraz trendów w naukach społecznych pozwoliło mi właściwie budować księgozbiór biblioteczny, odpowiadający potrzebom bywalców biblioteki. A także pomóc konkretnym czytelnikom w doborze lektury. Czytanie w pewnym sensie pozwalało mi też  stawać się lepszym człowiekiem, trafnie kształtować własne postawy i rozwiązywać dylematy etyczne oraz wpływać na postawy innych.
 Choćby własnych dzieci. Nie mówiąc już o tym, ze wychowany na wsi z książek nauczyłem się savoir vivre'u, a w nieco późniejszych latach angielskiego. Czyli jednak dzięki lekturom... stawałem się lepszy! Przynajmniej od siebie, gdybym od książek stronił.

środa, 28 kwietnia 2021

Zbrodnie w międzywojennym Kłodzku

W ramach przeplatania lektur "ciężkich" (holokaust, czarne strony historii) lżejszymi lub całkiem lekkimi zamknąłem przed chwilą kryminał, którego akcja toczy się w niespełna półtora roku po I wojnie w Kłodzku, czyli stolicy krainy zwanej Graffschaft Glatz. 
To pronwicjonalne miasto, które ominęły dramatyczne wydarzenia wojny światowej, stało się areną trzech, nastepujących dzień po dniu morderstw na znaczących  w tej okolicy postaciach. W sukurs miejscowej policji, przybywa do miasta śledczy przysłany z Berlina,  noszący na twarzy widoczne ślady, żźe w czasie działań wojennych znajdował sie w samym ich centrum. Nie jest tu mile widzany przez jej komendanta, gdyż ten w razie sukcesu swych działań odbierze mu chwałę, a do tego dwaj miejscowi policjanci poproszeni o wejście pod jego rozkazy ochoczo weszli pod jego rozkazy i niemal natychmiast uznają jego autorytet oraz okazują pełne posłuszeństwo.
Jak to we współczesnych kryminałach na początkowym morderstwie czy serii morderstw się nie kończy, co przydaje działaniom śledczych dodatkowego dramatyzmu.

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

JózeF Hen!

Po przeczytaniu parę lat temu Dziennika na nowy wiek (W.A.B. 2009) stałem się wiernym czytelnikiem prozy Józefa Hena. Staram się nie przegapiać kolejnych tomów jego dzienników, i co jakiś czas funduję sobie lekturę jego powieści i wspomnień. Powieść Nikt nie woła pośród polskich powieści stała się mi tak samo bliska jak Wzgórze Błękitnego Snu Newerly'ego.Odpowiada mi jego proza, gdyż cały wsiłek skierowany został na powiedzenie czegoś ważnego w prosty, czytelny sposób. Niejednokrotnie bowiem przekonałem się już, że  za nadaną narracji jakiejś specjalnej formy kryją się zbyt oczywiste przesłania, jak choćby ostatnio w powieści Zyty Rudzkiej Tkanki miękkie. Krytycy sie zachwają, a ja mógłbym powtórzyć za Gombrowiczowskim Gałkiewiczem "Ale kiedy ja sie wcale nie zachwycam!".
Może dlatego, że jako nie-polonista nie tam szukam głębi tam gdzie należy? Z Henem nie mam tego problemu. Czytam, zachwycam się polszczyzną i przeżywam losy  oraz odczucia powieściowych czy nowelowych postaci, a we wspomnieniach - ich autora. 
Z kolei dzienniki pociągają mnie tak jak w ogóle dzienniki pisarzy. Henowe jeszcze bardziej,  gdyż postrzega on dookolne wydarzenia i zjawiska w  sposób bardzo podobny do mojego, ale przesiany przez prymat o świerć wieku większe życiowe doświadczenie, zwłaszcza, że w moim życiu wlaściwie brak (na szczęście!) dramatycznych przeżyć. No i jednak mniej przeczytałem, mniej w świecie widziałem, mniej spotkałem ważnych i mądrych, a czasem i dziewnych, ludzi. Czytając dzienniki Hena utwierdzam się w moim postrzeganiu świata, ale też zdobywam więc wiedzę, co prawda przezeń przesianą, więc kto wie, czy i nie pozbawioną zbędnego balastu. A poza tym autor jest człowiekiem niepozbawionym błyskotliwego humoru. Rad przytacza różne żarty, dowcipne  riposty na zadawane mu pytania lub wygłaszane spostrzerzenia. Przypuszczam, że niektórych użył w różnych sytuacjach niejeden raz, więc jako udane chętnie przytacza.

wtorek, 6 kwietnia 2021

Trudna pamięć o polskim wkładzie do holokaustu

Kawałek po kawałku, bo jednym ciągiem się nie da, doczytałem do końca reportaż, a właściwie cykl reportaży z Kurpowszczyzny i i Podlasia, krainy miasteczek z racji znacznej liczby zamieszkałych przez ludność żydowską, zwanych sztetłami. Pojedyncze rodziny żydowskie, najczęściej drobnych sklepikarzy, czasem też rzemieślników, trudniących się najczęściej szewstwem lub krawiectwem, zamieszkiwały także  wsie. O zagładzie Żydów w tej części Polski pisze badacz pamięci o Holokauście Mirosław Tryczyk w książce Drzazga : kłamstwa silniejsze niż śmierć (Znak, 2020).
Podczas okupacji sowieckiej po 17 września cała ludność na tych terenach nie mogła czuć się bezpiecznie. Sołdaci, czasem też podoficerowie nie mieli skrupułów w przywłaszczaniu sobie towarów w sklepach, ale  mnożyły się też przypadki zgwałcenia, pobicia i zastraszania kobiet.
Najgorsze jednak przyszło wraz z zajęciem tych terenów przez Niemców z ich misją eksterminacji Żydów. Robili to sami, ale często wysługiwali się ludnością polską. Miejscowi funkcjonariusze niedawnego jeszcze państwa polskiego, a więc policjanci, poczciarze, wójtowie czy burmistrzowie rzadko miewali opory przed oddaniem się w slużbę okupanta. Do tego dochodziła młodzież zrzeszona w różnych organizacjach nacjonalistycznych, popieranych przez miejscowych księży, niektórzy zresztą angażujący się w te organizacje. A także po prostu zwykli mieszkańcy, a na wsi chłopi.
Zdarzało się, że Niemcy wyłapali miejscowych Żydów, całe rodziny, zwozili na rynek miasteczka i ogłaszali, że miejscowi mogą z nimi zrobić co zechcą. No i ci rzucali się   na bezbronnych ludzi jak dzikie bestie, mordowali czym mieli pod ręką - siekierami, kijami, czasem odpowiednio okutymi w miejscowej kuźni i zabijali na miejscu, zapędzali do stodoły, którą następnie podpalali, gwałcili kobiety, a czasem przeganiali Żydów za miasto lub na okoliczny kirkut i tam dokańczali dzieła. Po czym nie bacząc na to, czy wszyscy zostali zabici wrzucali ciała do wykopanego wcześniej rowu i zasypywali ziemią. Według niektórych świadków, bo gapiów lub po prostu nie chcących brać w tym udziału, ale patrzących z okien też trochę było, a inni odważyli się pójść na miejsce każni dzień później, ziemia na tych masowych grobach jeszcze sie ruszała lub wydobywała się z niej para.
No i zaczynał się wyścig do co lepszych domów pożydowskich, pozostawionych sprzętów, odzieży, obuwia i bielizny. Czasem zdzierano odzież, bieliznę i buty zanim zabrano się do zabijania.