Powieść Dom pod Lutnią Kazimierz Orłosia, która w swoim czasie zebrała bardzo dobre recenzje, pożyczyłem z biblioteki z myślą o żonie. Ta jednak po przeczytaniu stwierdziła, że też powinienem ją przeczytać, bo opowiada o powojniu, ale na Mazurach, gdy ja tu pisałem o Dolnym Śląsku.
Sama anegdota jest prosta. Mieszkająca w Warszawie matka, której męża jako byłego AK-wca aresztowano i skazano na wieloletnie więzienie wywozi kilkuletniego syna Tomka na mazurską wieś, gdzie osiadł jej ojciec pułkownik, przedwojenny ułan, który po kampanii wrześniowej spędził całą wojnę w oflagu. Ale jako przedwojenny oficer ma prawo obawiać się komunistycznej władzy, do której rządów ma zdecydowane krytyczny stosunek. Jako realista nie ma złudzeń, że zdarzy mu się w podeszłym wieku coś dobrego. Chce spokojnie dożyć żywota. Zostawia ukochaną Warszawę i rodzinny dom z niekochaną, jak się okazuje żoną w nadziei na ocalenie własnego życia i przynajmniej wewnętrznego poczucia wolności.