Rok 1980 zaczął się tak, jak poprzedni się skończył. W domu codzienna krzątanina, trochę ułatwiona, bo mieszkali z nami rodzice i wyręczali nas, zwłaszcza mama w opiece nad kilkuletnimi dziećmi, a mama ponadto szykowała obiady, na które surowiec zdobywała chodząc do kolejki i znajdując w tym poczucie własnej niezbędności. Na swojej śmierci pod koniec 1982 r. nakupiła tyle mydła, że wystarczyło go chyba aż do wyborów w 1989 r.
Po ukończeniu doktoratu niejako z marszu zabrałem się do habilitacji (miała to być monografia o polskiej książce naukowej w Wielkim Księstwie Poznańskim) i dość szybko zebrałem materiał wystarczający do wygłoszenia odczytu we Wrocławskim Towarzystwie Naukowym i do druku, tak, żeby zaznaczyć pole moich dalszych zainteresowań. Dodatkowy impuls do pracy dała edycja mojej pracy doktorskiej w formie książkowej.
No i dość dużo czasu przeznaczałem na rozrywki, a przede wszystkim na szachy. Po zajęciach lub między nimi chadzałem do klubu uniwersyteckiego z własną szachownicą i figurami, gdzie zbierali się inni maniacy tej gry, a wieczory i noce spędzałem u sąsiada, który grał na podobnym co ja poziomie.
Tymczasem w kraju po kryzysie 1976 r. zaczynało wrzeć. Docierały wieści o działalności KOR-u, wrocławskiego Studenckiego Komitetu Solidarności oraz nielegalnych związków zawodowych na Wybrzeżu i coraz częstszych aresztowaniach ich działaczy. Już od końca lat siedemdziesiątych było też coraz niespokojniej w stowarzyszeniach twórczych, zwłaszcza u literatów, wśród których prym wiedli dawni "pryszczaci"*: Konwicki, Braun, Bocheński, Woroszylski i inni.