poniedziałek, 19 listopada 2018

Rok 1980 w mojej pamięci


Rok 1980 zaczął się tak, jak poprzedni się skończył.  W domu codzienna krzątanina, trochę ułatwiona, bo mieszkali z nami rodzice i wyręczali nas, zwłaszcza mama w opiece nad kilkuletnimi dziećmi, a mama ponadto szykowała obiady, na które surowiec zdobywała chodząc do kolejki i znajdując w tym poczucie własnej niezbędności. Na swojej śmierci pod koniec 1982 r. nakupiła tyle mydła, że wystarczyło go chyba aż do wyborów w 1989 r.

Po ukończeniu doktoratu niejako z marszu zabrałem się do habilitacji (miała to być monografia o polskiej książce naukowej w Wielkim Księstwie Poznańskim) i dość szybko zebrałem materiał wystarczający do wygłoszenia odczytu we Wrocławskim Towarzystwie Naukowym i do druku, tak, żeby zaznaczyć pole moich dalszych zainteresowań. Dodatkowy impuls do pracy dała edycja mojej pracy doktorskiej w formie książkowej.


No i dość dużo czasu przeznaczałem na rozrywki, a przede wszystkim na szachy. Po zajęciach lub między nimi chadzałem do klubu uniwersyteckiego z własną szachownicą i figurami, gdzie zbierali się inni maniacy tej gry, a wieczory i noce spędzałem u sąsiada, który grał na podobnym co ja poziomie.

Tymczasem w kraju po kryzysie 1976 r. zaczynało wrzeć. Docierały wieści o działalności KOR-u, wrocławskiego Studenckiego Komitetu Solidarności oraz nielegalnych związków zawodowych na Wybrzeżu i coraz częstszych aresztowaniach ich działaczy. Już od końca lat siedemdziesiątych było też coraz niespokojniej w stowarzyszeniach twórczych, zwłaszcza u literatów, wśród których prym wiedli dawni "pryszczaci"*: Konwicki, Braun, Bocheński, Woroszylski i inni.

niedziela, 18 listopada 2018

Praga 1948 w powieści


Wrocławskie wydawnictwo Książkowe Klimaty przypomniało polskiej publiczności prozę czeskiego pisarza emigracyjnego Egona Hostovsky'ego znakomitą powieścią Zaginiony (Wrocław, 2016). 
Właściwie zbiorowym bohaterem jest grupa czeskich dziennikarzy i dyplomatów, będących w służbie już w okresie przedwojennym, z którego wywodzi się też sam autor, który krótko po wojnie wrócił do Pragi z placówki w Stanach i szczęśliwie został wysłany do Oslo, by ostatecznie na stałe osiąść w Stanach Zjednoczonych, dzięki czemu być może uszedł z życiem, a przynajmniej nie trafił w łapy czechosłowackiej bezpieki.
Pierwsze trzy powojenne lata w Pradze były okresem pewnego zawieszenia. U władzy znaleźli się komuniści, ale w rządzie byli jeszcze przedwojenni politycy, w tym na stanowisku ministra spraw zagranicznych syn Tomasza Masaryka Jan, zaś dziennikarze i politycy niższego szczebla miotali się ideowo między demokracją a komunizmem, ale część zdecydowanie trwałą na stanowisku demokracji, część  zaś opowiedziała się za komunizmem.

sobota, 17 listopada 2018

Dziennik lat osiemdziesiątych

Jan Józef Szczepański nie żyje już od 15 lat, ale wciąż pisze. W zeszłym roku Wydawnictwo Literackie, z którym pisarz miewał na pieńku, wydało odczytany z rękopisu przez jego syna Michała piąty tom jego Dziennika, obejmujący lata 1981-1989, okres w życiu autora Polskiej jesieni szczególny.
Wybór po śmierci Jarosława Iwaszkiewicza na prezesa Związku Literatów Polskich właściwie zbiegł się z okresem euforii związanej z  powstaniem NSZZ "Solidarność" i niedługo potem Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych, który zabrał się do stwarzania warunków do jak najdalej idącej wolności artystycznej oraz przygotowań do Kongresu Kultury Polskiej. Sam zostałem w połowie 1981 r. włączony do tego gremium i mogłem z bliska obserwować szczególnie jasno stawiających sprawy w rozmowach z funkcjonariuszami partii i rządu prezesa filmowców Andrzeja Wajdy i i prezesa związku plastyków Jerzego Puciaty oraz właśnie Szczepańskiego, który jednak swoją stanowczość ubierał w bardziej okrągłe zdania. 

poniedziałek, 12 listopada 2018

Mama


Próbuję odtworzyć w pamięci pierwsze chwile, od których pamiętam mamę. I kojarzą mi się one z Jej płaczem. Chyba najpierw na wieść, że w Jej rodzinnej wsi, Milnie w powiecie zborowskim, zmarł Jej ojciec, którego po exodusie na Zachód już nie widziała. Zdaje się, że widziałem kopertę z narysowanym obok znaczka krzyżem, który był zwiastunem wiadomości o śmierci kogoś bliskiego. Inny, bliski w czasie od tamtego ciągły płacz brał się z choroby i w końcu śmierci naszego najmłodszego, liczącego nieco ponad pół roczku braciszka. Pamiętam, że przyjeżdżał samochodem lekarz, który na koniec z kamienną twarzą chował do portfela pieniądze i odjeżdżał. 

Mama była postawną kobietą, nieco wyższą od taty. I formalnie o 15 lat młodszą, ale faktycznie chyba 12 lub 13.  Swoje siwe włosy (zawsze widziałem ją siwą) czesała w kok i w słoneczne letnie dni nawet nie zakładała chustki. Choć do kościoła i w powszednie dni chodziła w niej zawsze. Odświętnie ubierała białą bluzkę i granatową spódnicę (zdaje się, że czasem wdziewała też granatowy żakiet) i płaskie obuwie. Wzór odświętnego odzienia dla kobiet w średnim wieku w całej wsi dyktowała kierowniczka szkoły, starsza o kilka lat od mamy. Więc w ślad za nią na jesienne i zimowe wyjścia do kościoła mama ubierała brązowy kostium z bistoru i płaszcz z kożuszkiem. Kapelusz, który zakładała pani Misztalowa*, uznawała jednak za pańską fanaberię. Jesienią i zimą chustkę zastępował ciepły filcowy beret.

sobota, 3 listopada 2018

Tato

Stojąc we środę (staram się być na grobie rodziców dzień - dwa przed Świętem Zmarłych, żeby uniknąć ścisku) z ustawionym już wazonem chryzantem i zapalonymi zniczami, zastanowiłem się, jakich właściwie ja Ich zapamiętałem.
Dziś o tacie.
Już od najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam Go jako starszego mężczyznę, niewysokiego, lekko przygarbionego, z gęsto pooraną bruzdami twarzą. Urodziłem się, gdy tato miał co najmniej 48 lat. Co najmniej, gdyż w papierach miał wpisany rok urodzenia 1897, ale według opowieści rodzinnych we wczesnej młodości dopisano mu dwa lub trzy lata, żeby pójść do wojska i na garnuszek armii austriackiej, bo w domu była bieda. Nieraz opowiadał, jak na przednówku jako właściwie dziecko ruszał na żebry ze wsi pod Tarnopolem w nieco bogatsze okolice, a w drodze powrotnej podjadał z tego, co zebrał, bo głód był silniejszy niż poczucie obowiązku wobec rodziny. Po pierwszej wojnie było już lepiej, miał posadę gajowego i, jak opowiadał, dobrze żył z okoliczną ludnością, to znaczyło, że przymykał oko na  pojedyncze przypadki nielegalnej wycinki drzew. Opowiadał też co spotkało jego znajomego, który był służbistą. W "Dużym Formacie" sprzed tygodnia jest opisana historia zarządcy dworu, który już w latach trzydziestych zabronił zbierania kłosów z pańskiego pola. Został zlinczowany.