środa, 23 września 2020

Historyk, któremu historia przyznała rację

 Jednego z ostatnich dni mojej pracy w wolnej chwili od czytelników i innych bieżących prac uporządkowałem jeszcze książki w jednym z działów, za które odpowiadałem, czyli historię. Jako ostatnia w porządku tytułów stała autobiografia Richarda Pipes'a pt. Żyłem : wspomnienia niezależnego (Magnum, 2014). A że lubię autobiografie znanych postaci, więc pożyczyłem sobie.
Urodzony w 1923 r. w Cieszynie w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, jako czteroletnie dziecko zamieszkał w Warszawie. Jego ojciec, kombatant I wojny oraz w wojnie polsko-rosyjskiej w 1920 r. w Legionach Piłsudskiego po zrobieniu interesu na stworzeniu fabryki wyrobów cukierniczych (dziś jako  zakłady "Olza" produkuje znany specjał "Prince Polo") przeniósł się bowiem do na kilka miesięcy do Krakowa, a potem do Warszawy, gdzie ojciec od nowa musiał budować swoją pozycję. Gdy zaczęła się okupacja  i wiadomo było, jaki los czeka Żydów, dzięki koneksjom ze sferami sanacyjnymi udało się im wydostać z Polski do Włoch. Też rządzonych przez antysemickich faszystów. Dzięki pomocy wspólników od interesów rodzina mogła zamieszkać przez kilka miesięcy w Rzymie, zaś koneksje z ówczesnym ambasadorem Polski, którym był druh z Legionów gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski pozwoliły wydostać się do Hiszpanii, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. 
Ojciec widział w synu następcę swojej firmy, którą dość szybko rozkręcił w Nowym Świecie. Ten jednak na podstawie Who's who wyszukał ponad sto uczelni fundujących stypendia dla studentów. Z czterech odpowiedzi pozytywnych na podstawie mapy Stanów wybrał tę, która znajdowała się w mieście najbliższym centrum państwa - Muskingum w stanie Ohio. Tam nie raziła bieda siedemnastolatka (miał tylko dwa garnitury i cztery koszule, czyli chyba więcej niż ja, gdym zaczynał studia) i nie czuł się zagubiony wśród raptem 700 studentów. Budził za to zaciekawienie jako jedyny Europejczyk. Dziewczyna, z którą sympatyzował, stwierdziła, że dzięki niemu uwierzyła, że Europa to nie mit, tylko realny kontynent, bo z wyjątkiem rektora nikt tam nie był. Kiedy Niemcy napadły na Związek Radziecki Pipes został wcielony do armii i przygotowywany był do zrzutu na terytorium Ukrainy, więc przygotowanie polegało głównie na intensywnej nauce rosyjskiego na college'ach rozrzuconych po całych Stanach.  Ale pozostał w swojej nowej ojczyźnie i potem znów był przygotowywany do wojny w Korei. I to ta  służba, w ramach której poznawał też historię środkowo-wschodniej Europy, nie tylko w drodze zajęć, ale i lektur zdecydowały o przyszłej karierze jako historyka Rosji.

Cornell University w stanie Nowy Jork, gdzie m.in. Pipes jako żołnierz studiował język rosyjski, uznając także jego osiągnięcia w college'u Muskingum nadał mu w 1945 tytuł bakałarza, dzięki czemu mógł rozpocząć studia na sławnym uniwersytecie Harvarda w Cambridge nieopodal Bostonu.  I z tą  uczelnią związał się na stałe. Jako student, wykładowca, a wreszcie profesor tej uczelni zetknął się z najwybitniejszymi umysłami epoki. 
Po uzyskaniu doktoratu, zgodnie z zasadami panującymi w Harvardzie otrzymał pięcioletni kontrakt jako docent. Osoby na tym kontrakcie po czterech latach podlegały ocenie i albo otrzymywały rekomendację na stanowisko profesora nadzwyczajnego (ale tylko jeśli zwalniało się takie stanowisko), gwarantujące stałe zatrudnienie, albo miały półtora roku na znalezienie pracy gdzie indziej. Pretendentów do rekomendacji było trzech, a zwalniało się tylko jedno miejsce, więc Pipes przyjął propozycję wykładów na jeden  semestr na uniwersytecie Berkeley z opcją  związania się na dłużej. Pensja (oraz hojne stypendium Guggenheima)  pozwoliły mu na roczny pobyt w Europie, z główną kwaterą w wygodnym mieszkaniu  w Paryżu, skąd odbywał podróże do innych krajów, w tym i do ZSRR, już wtedy pod rządami sekretarza generalnego KPZR Nikity Chruszczowa. Po powrocie do Harvardu dowiedział się, że otrzymał rekomendację na stanowisko profesora.
Poza bezterminowym zatrudnieniem oznaczało to wysokie pobory, prowadzenie dwóch cyklów wykładów (czego zresztą ściśle nie egzekwowano, a rok akademicki składał się z dwóch 12-tygodniowych semestrów), prawo do bezpłatnego rocznego urlopu co cztery lata i płatnego półrocznego urlopu co siedem lat. Pipes pisze, że w ciągu roku miał 120 godzin wykładów w cyklu trzyletnim, po czym wyjeżdżał na rok do Europy. Pensja profesora wystarczała na podróże wraz z żoną, z którą ożenił się w wieku 22 lat (tak jak ja!). W części były to wyjazdy turystyczne, ale dużo czasu przeznaczał na pobyty w bibliotekach i archiwach oraz na pisanie. Rosyjskie archiwa były dla niego zamknięte.
Jednym z największych jego naukowych osiągnięć była dwutomowa monografia poświęcona Piotrowi Struvemu (1870-1944), który najpierw zafascynowany marksizmem, był współzałożycielem Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji i autorem jej manifestu,  stał się jego krytykiem i po definitywnym rozbiciu armii Denikina wyemigrował do Paryża. 
Był też historykiem Rosji. Plonem tych zainteresowań była książka Russia under the Old Regime (1974), wydana kilkanaście lat później w Polsce jako Rosja carów. Później autor pociągnął dzieje Rosji do początków XX wieku, pisząc monumentalne dzieło (ok. 1500 stron!) pt. Russia under Bolshevik Regime (1994), w którym za daty graniczne uznał lata 1895 i 1928  a w której zarysował nie tylko tło polityczne, ale i społeczne. Książka przyniosła autorowi sukces, ale wzbudziła też kontrowersje, wśród historyków, a także i historyków idei, gdyż autor nie krył swojej antypatii dla komunistów, a poza tym m.in. wykazał, że uznane niemal za pewnik twierdzenie iż Lenin był tym dobrym rewolucjonistą, a Stalin złym, jest mitem. Lenin był co najmniej takim samym okrutnikiem i nawet oddawszy władzę następcy zarzucał mu zbędną łagodność w zwalczaniu przeciwników i wątpiących. 
Sukces ten sprawił, że posypały się zamówienia na wykłady w całym świecie oraz na następne książki o Rosji. Dzięki temu - i pracowitości autora - ukazały się książki o komunizmie, Leninie, Stalinie oraz stypendia na prace naukowe. Dzięki temu mógł przygotować do druku ok. tysiąca listów i notatek Lenina, do których, spoczywających w archiwum PZPR, wreszcie w poradzieckiej Rosji uzyskał dostęp.
Publikacje Pipes'a wskazują, że był historykiem konserwatywnym zarówno gdy idzie o interpretację opisywanych przezeń zdarzeń, jak i w metodzie badawczej, polegającej na możliwie jasnej narracji o zdarzeniach, procesach, zjawiskach i ludziach przy jednoczesnym odżegnywaniu się od wywodzącej się z Heglowskiej teorii dziejów, teorii o konieczności następujących zdarzeń, z pominięciem wpływu konkretnych ludzi i zachodzeniu faktów niejako przypadkowych.
Głęboka znajomość historii Rosji została zauważona przez polityków, którzy już od lat siedemdziesiątych korzystali z jego rad i sugestii,  a w 1980 r. stał się jednym z doradców prezydenta Ronalda Reagana. Z jednej strony pozycja społeczna, bezpośredni dostęp do ucha prezydenta, co prawda nieczęsty, mu schlebiała, z drugiej strony jednak krępowało go miejsce w hierarchii, na skutek czego inni decydowali o jego podróżach, udziale w konferencjach i naradach oraz integralności przygotowywanych przezeń opracowań. Po dwóch latach zdecydował się więc odejść, żegnany z honorami przez prezydenta, który uszanował jego sugestię dotyczącą obsadzenia opuszczanego stanowiska.
Jako doradca zdecydowanie różnił się od rządowych sowietolo- i kremlinologów. Jako zdeklarowany antykomunista, który utwierdził się w swoim stanowisku będąc kilkakrotnie w Związku Radzieckim, był zwolennikiem wymuszania na tzw. Kraju Rad trudnych dlań zachowań, tak, żeby to państwo Breżniewa musiało szukać sposobu reakcji na działania rządu Stanów, a nie żeby jak dotychczas, to rząd w Waszyngtonie reagował na działania Sowietów. Był przekonany, że trzeba raptem kilku, najwyżej kilkunastu lat, żeby ZSRR nie poradził sobie ani z konkurencją militarną, ani gospodarczą i upadł. 
Historia potwierdziła, że miał rację.
Pipes przeszedł na emeryturę w wieku 73 lat. Stał się bowiem beneficjentem zmian w systemie emerytalnym Stanów Zjednoczonych. W 1983 r. Kongres USA zniósł bowiem obowiązek przechodzenia na emeryturę po osiągnięciu pewnej granicy wieku, po przekroczeniu której mógł już przejść. Co warte podkreślenia, tzw. vacatio legis dla tej ustawy wynosiło 10 lat! A nie jeden dzień, jak ostatnio w Polsce.
Był nakłaniany do pracy na pół etatu, ale pewien znajomy powiedział mu na podstawie własnego doświadczenia, że pracy ma się nadał dużo, tylko pensję o połowę mniejszą. Przejście miał łagodne, gdyż jakby skorzystał z przysługującego mu co cztery lata bezpłatnego urlopu, który tym razem już był płatny.
Warte lektury są uwagi autora na temat starzenia się i starości. Sam zorientował się, że jest człowiekiem z innej epoki, gdy zauważył, że wśród wchodzących i znajdujących się w pewnej galerii tylko on jeden był w garniturze i krawacie. Po tym pierwszym roku, więc jakby tym urlopie, uświadomił sobie, że wobec braku obowiązków musi sobie narzucić dyscyplinę czasową. Więc do południa pisał, bo wciąż otrzymywał zamówienia na książki i artykuły, a popołudnia spędzał w bibliotece. Chyba że wypadał udział w jakichś konferencjach czy seminariach. Ja na razie tylko przedpołudniami piszę na podstawie zebranych materiałów i tego com zapamiętał, a do bibliotek  zacznę chodzić, gdy szerzej otworzą swe podwoje czytelnie naukowe.
Nie przypuszczałem, że książka wzięta do czytania w pewnym sensie przypadkowo, okaże  się tak intrygująca!
PS. 
W Bibliotece Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, której księgozbiór kształtowałem przez 22 lata znajduje się kilka książek tego autora





niedziela, 6 września 2020

Emerytura, czyli czas pisania i czytania

Mija pierwszy tydzień na emeryturze. Całkiem przyjemnie. Stary telefon, który służył za budzik, rozładował się i już go nie ładuję. Poza tym ściągnąłem sobie budzik na smartfon na wypadek, gdybym jednak czasem musiał wcześniej wstać, np. na wyznaczoną na wczesną godzinę wizytę u lekarza lub... teleporadę.
Postanowiłem codziennie dwie godziny pisać (umowa na książkę podpisana) i minimum tyle samo czytać na potrzeby pisania. Na razie się udaje i zapisanych stronic (w Word-zie) przybywa. Pisze też, wolniej, autobiografię, z myślą o dzieciach i wnukach. Choćby pomny na to, że o wiele rzeczy moich rodziców, zwłaszcza taty, który był na  dwóch wojnach, nie wypytałem. Moja biografia wolna jest dramatycznych przeżyć, bo na szczęście urodziłem się w czasach pokoju, ale parę zakrętów trzeba było przeżyć i pokonać. Na razie opisałem czasy dziecięce, zanim poszedłem do szkoły. Bywam zachęcany do napisania czegoś w rodzaju autobiografii zawodowej z wątkami osobistymi. Jeśli ktoś złoży konkretną propozycję, to kto wie...
Chodzę na spacery, dla zdrowia, relaksu i dla zdrowia zahaczam do jednej lub drugiej pizzerii na lampkę wina. Mobilizuje mnie też licznik kroków w smartfonie. Średniej z czasu pracy już nie osiągnę (bo chadzałem na ogół pieszo), ale staram się nie zejść poniżej pięciu tysięcy.