wtorek, 8 grudnia 2015

Kuracji tydzień drugi. I lektury

Dziś mija tydzień od mego pobytu w Kołobrzegu. Po przyjeździe zaproszono nas do restauracji na kolację. Oczarowała mnie szeroka oferta w ramach tzw. szwedzkiego stołu: różne gatyunki i rodzaje herbaty i kawy, mięs, owoców i jarzy oraz pieczywa, 
Byłem pewien, że tak już będzie. A tu rano kiedym podążał o wyznaczonej porze do owego stołu, okazało się, że mam wyznaczone miejsce (obok trojga kuracjuszy będących tu już drugi tydzień), a na stole kilka plasterków wędliny, sześcianik masła i chyba ćwiartka pomidora. Oraz chleb we wspolnym koszyku na zasadzie jedna skibka ciemnego pieczywa na głowę i trochę więcej białego, czasem też malutka kajzereczka, dobra pod dżem.Czasem też gotowane jajko. I herbata, czyli krążek jakiegoś pospolitego gatunku (Saga?) i wrzątek w dzbanku. Dla chętnych są też kaszki i musli oraz gorące mleko. Podobnie wyglądają kolacje, choć np. wczoraj był bigos.
Obiady też skromne, ale smaczne. Za pierwszym czy drugim razem próbowalismy ustalić, z jakich owoców dostaliśmy kompot i doszliśmy do wniosku, że jest to po prostu kompot. Przyznaję, że z perspektywy blisko trzydziestoletnich moich doświadczeń sanatoryjnych (w sumie chyba dotychczas 6 pobytów) tym razem posiłki są najmniej urozmaicone.
A obok nas nadal funkcjonuje szwedzki stół dla gości komercyjnych. Odbijają kartę i mogą się rozkoszować bogactwem oferty.
Nieprzyzwoitością jednak byłoby uskarżać się. W końcu za 301 zł (wraz z taksą klimatyczną) mieszkamy w komfortowych warunkach, żywią nas i codziennie mamy minimum trzy zabiegi. 
Ja mam kąpiele solankowe, inhalacje doustne i donosowe, naświetlania i masaże. No i gimnastykę, po której wracam spocony, gdyż rehabilitanci aplikują nam gogaty zestaw ćwiczeń, główenie mających zintensyfikować oddychanie, ale i wysiłek fizyczny.
I są rezultaty, gdyż z każdym dniem oddycham głębiej i swobodniej i nie męczą mnie najdłuższe nawet spacery.Dziś poszedłem w kierunku mola i latarni morskiej. Podobno z naszej Arki jest to ponad 4 km. W drodze powrotnej zatrzymałem się na kawę i maly koniaczek. Były też apetycznie wyglądające ciasta, ale postanowiłerm zawalczyć ze słabością charakteru.


Jak już chyba wspomniałem, na drogę wziąłem ze sobą tom wspomnień Mieczysława Jastruna Pamięć i milczenie. Mam za sobą rozdziały poświęcone dzieciństwu i wczesnej młodości wybitnego poety i eseisty. Autor pisze je z perspektywy późngo swego wieku i przy okazji snuje rozważania nad pamięcią tych lat, która jest, rzec można, dziurawa. Zwłaszcza w odniesieniu do dzieciństwa. Autor przyznaje, że jest w stanie przywołać tylko niektóre epizody, zaobserwowane zdarzenia oraz twarze ludzi. 
Rzecz jasna, przećwiczyłem pamięć własnego dzieciństwa. Okazuje się, że jest podobnie, że nie udaje mi sie powiązać w ciąg zdarzeń, które musiały zajść na zasadzie wynikania jednych z drugich. W każdym razie postanowiłem, że spróbuję niebawem spisać zapamiętane obrazy mego dzieciństwa z okresu przed-szkolnego.Tak piszę, gdyż jako dziecko wiejskie nie poznałem instytucji przedszkola. Natomiast od czasu pójścia do szkoły mam wrażenie, że zapamiętuję fakty w sposób linearny, choć z pewnością wiele z nich umknęło z pamięci i nie wiadomo, czy aby nie definitywnie.
Zajmujące i wstrząsające są opisy wrażeń pisarza, wtedy jeszcze 11-latka, z początku I wojny, gdy wraz z rodzicami podróżował pociągiem w spokojniejsze okolice, gdzie zamieszkiwała rodzina i nie mógł uniknąć obrazów setek transportowanych rannych żołnierzy, pozbawionych kończyn, lub całych w bandażach, jęczących i ubrudzonych, ładowanych do wagonów na kolejnych mijanych stacjach. Wstrząsa też opis mijanego pociągu pełnego ubrudzonych i wynędzniałych jeńców, błagających zza okienek lub szpar w wagonach o wodę lub coś do jedzenia.
Jestem w trakcie czytania relacji z okresu drugiej wojny, najpierw spędzanej we Lwowie, dokąd rodzina uciekła z Krakowa, a potem w Warszawie. Uzmysłowiłem sobie istotną różnicę między tymi wojnami. W pierwszej uczestniczyły tylko wojska, a cywile cierpieli na zasadzie "gdzie drwa rąbią...". W drugą wojnę zaangażowani byli cywile, świadomie traktowani przez nazistów, a potem także przez inne  strony, zwłaszcza sowietów, jako ludzie do wykorzystania i wyniszczenia. 
Pewnie wrócę jeszcze do tej ksiązki. Na razie trzeba przygotować się  do kolacji. Przez szybę widziałem, że pierwsza zmiana tradycyjnie ma wędlinki, masło, pieczywo i jakąś zieleninę


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz