niedziela, 24 września 2017

Dziennik trzydziestotrzylatka

Jacek Dehnel (ur. 1980) wciąż jest młodym pisarzem, rzec można, że jak na pisarza bardzo młodym. Bo na przykład Andrzej Kuśniewicz zadebiutował powieścią dopiero w wieku 48 lat i tłumaczył ten swój późny debiut potrzebą zebrania doświadczeń i wiedzy.
Tymczasem Dehnel zanim osiągnął wiek chrystusowy miał już w dorobku po kilka powieści, zbiorów opowiadań, wierszy oraz przekładów. A rok potem opublikował bogato udokumentowaną powieść Matka Makryna, która przyniosła mu duże uznanie krytyki i publiczności czytelniczej.
Mimo to uznał za konieczne usprawiedliwić swoją chęć napisania dziennika, gdyż w tradycji literackiej, przynajmniej polskiej, mogą to robić tylko pisarze w słusznym wieku. Oraz Jerzy Pilch, którego ni to dziennik ni to felietony drukują tygodniki już chyba od ponad ćwierćwiecza. I poza uwagami wyrażonymi we wstępie usprawiedliwia to w pewien szczególny sposób, wspominając o innych postaciach z historii, którym w ich wieku chrystusowym zdarzyło się coś ważnego oraz tych, którzy zapisali się w historii sztuki i literatury nie dożywszy tego wieku.

poniedziałek, 11 września 2017

Wspomnienie o Przyjacielu

Nie wiem jakim sposobem podczas wczorajszego spaceru uzmysłowiłem sobie, że chyba dwadzieścia lat temu zmarł Andrzej Kłossowski. Doszedłszy do baru, czyli połowy krótszej wersji wędrówki, gdzie zamawiam zwykle lampkę wina, co nadaje spacerowi bardziej wymierny sens, sprawdziłem hasło na smartfonie. I rzeczywiście minęło dwadzieścia lat i kilka miesięcy. Zmarł nagle, nie dożywszy  "sześćdziesiątki". Jak mi opowiedziała jego bliska współpracownica w Bibliotece Narodowej, któregoś styczniowego dnia gorzej się poczuł, więc zasugerowała mu pójście do domu. Tam położył się i kilka godzin później jego żona Małgosia po powrocie do pracy zastała go nieżywego.
Wtedy już bywałem u nich w warszawskim mieszkaniu rzadziej niż w latach osiemdziesiątych. Ale jeszcze rok wcześniej gościłem ich oboje we Wrocławiu, gdzie wysuszyliśmy w dwa czy trzy dni skrzynkę przywiezionego ze Zwierzyńca wyrabianego tam znakomitego piwa. W niedługo potem byliśmy z żoną ich gośćmi. To znaczy oni gdzieś wyjechali na wakacje, a my "pilnowaliśmy" ich mieszkania. I poznawali Warszawę. Wprawdzie w latach osiemdziesiątych bywałem w stolicy niemal co tydzień, ale na ogół przebywając pieszo drogę z dworca lub autobusem z lotniska do biura Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, do Biblioteki Narodowej i jeśli trzeba było zostać na następny dzień, to na kwaterę, którą dość  często bywało właśnie mieszkanie Andrzeja i Gosi Kłossowskich na Służewcu, nieco rzadziej Andrzeja Mężyńskiego blisko centrum miasta, a chyba najrzadziej w hotelu Związku Nauczycielstwa Polskiego na Powiślu.


niedziela, 3 września 2017

Kraków, Krupnicza 22

Ten adres zaczął coś dla mnie znaczyć we wrześniu 1969 r., gdym odbywał praktykę w nieistniejącej już dziś Bibliotece Miejskiej w Krakowie. Wraz z kolegami i koleżankami przybyłymi z Wrocławia zostaliśmy oprowadzeni po ważnych obiektach miasta. W ramach wycieczki stanęliśmy przed niczym nie wyróżniającą się wielką kamienicą z szyldami "Związek Literatów Polski. Oddział w Krakowie" i chyba też "Dom Literatów" i oprowadzająca nas wspaniała bibliotekarka pani Sława Vogel poinformowała nas, że mieszkają tu lub mieszkali wszyscy najwięksi pisarze polscy między innymi Gałczyński, Andrzejewski, Peiper, Różewicz, Szaniawski i inni. Zaś obecnie mieszkają wszyscy wybitni pisarze krakowscy, z których coś mówiły mi nazwiska Poświatowskiej, Kwiatkowskiego (Tadeusza, bo mieszkał też krytyk literacki Jerzy), Miecugowa (Brunona, ojca Grzegorza, bo czytywałem jego zabawne felietony w "Przekroju"), Mrożka, Mortkowicz-Olczakowej, Filipowicza i Szymborskiej. Pisywali bowiem do wydawanych w Krakowie czytanych przeze mnie regularnie "Przekroju" oraz "Życia Literackiego".
Ale że pani Sława zorientowała się, że dość dobrze orientuję się w literaturze współczesnej i że ona mnie interesuje, oddelegowany zostałem do pomocy dzisiejszemu profesorowi polonistyki, a wówczas stażyście w bibliotece Aleksandrowi Fiutowi w przygotowaniu wystawy dorobku pisarzy krakowskich na XXV-lecie PRL, miałem możność poznania całej galerii tamtejszych literatów, zarówno będących lokatorami domu przy Krupniczej (do którego zresztą raz czy dwa poszliśmy po materiały), jak i "na mieście" m.in. Władysława Machejka, Stanisława Lema czy małżeństwo Martę (podpisującej się jako Stebnicka) i Ludwika Jerzego Kernów. Przynosili bowiem swoje książki lub mniejsze utwory drukowane w antologiach czy w pismach literackich.
I sentyment do tego adresu, jak i do całego Krakowa,  a w szczególności do "Jamy Michalikowej" został mi do dziś.