Podczas okresowych rozmów indywidualnych, których celem jest
m.in. wspólna ocena stanu rozwoju dochodzenia do mistrzostwa w zawodzie, często
pada kwestia zaufania lub wzajemnego zaufania. I to najczęściej w kontekście
mojego stylu kierowania, który opiera się na zaufaniu. Zdaniem niektórych rozmówców zbyt daleko idącym.
Podczas popołudniowego spaceru po parku, postanowiłem
spróbować odpowiedzieć sobie, jak rozumiem zaufanie (bez zaglądania do obfitej
literatury na ten temat) i jak powinno się one przejawiać z mojej strony w
stosunku do członków załogi i na czym ma polegać ich zaufanie do mnie jako
szefa.
Co więc znaczy, że obdarzam kogoś zaufaniem? Znaczy to, że
wierzę, że ten ktoś kieruje się w swoim
postępowaniu dobrą wolą. Że innymi słowy, jest uczciwy, a w razie trudnej sytuacji także w jakimś
stopniu pomocny. Dzięki tak pojmowanemu i przeżywanemu zaufaniu mogłem pójść na
spacer bez obaw, że zostanę napadnięty, lub znieważony. Choć oczywiście
powinienem zdawać sobie sprawę, że jakiś procent niebezpieczeństwa zawsze
istnieje.