wtorek, 2 czerwca 2015

Bibliotekarze są odjazdowi

Bibliotekarze to jak wiadomo ludzie niebogaci, gdy patrzeć na nich przez pryzmat zasobności portfeli, ale  bogaci wewnętrznie: wrażliwi , twórczy, pomocni w potrzebie, ale umiejący też się bawić, gdy jest po temu sposobność.
Kto bywa w bibliotekach, ten wie, że to już nie tylko panie, dla których najważniejsza jest cisza i powaga w bibliotece, lecz żeby coś się działo. rzecz jasna coś dobrego.
Asumpt do tego mało odkrywczego stwierdzenia dał mi cały szereg zdarzeń, które akurat mam za sobą i które się zbliżają.

Po kolei.



1. Tydzień temu, 25 maja, odbył się kolejny, oficjalnie trzeci, według moich rachub zaś czwarty kręglarski turniej bibliotekarzy Wrocławia. Tym razem spotkaliśmy się na obiekcie w Sky Tower. I był to trafny wybór miejsca. Kręglarnia jest duża, chyba 20-torowa, mechanizm działa bezawaryjnie i znacznie szybciej niż w wykorzystywaną przez nas dotychczas kręglarnia "Miraż". Dzięki zaletom tego obiektu kolejka próbna (zorganizowana z uwagi na debiutantów, którzy powinni byli oswoić się z zasadami t techniką gry) i trzy tury konkursowe (a nie dwie, jak dotychczas) zmieściły się w jednej godzinie, a drugą można było wykorzystać już na czystą zabawę. I chyba było taniej, choć nie mam pewności, gdyż organizatorką była jak zwykle nasza koleżanka  z Biblioteki Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Magda Karciarz, czująca się dobrze w tej roli i wykonująca ją kompetentnie i z wdziękiem. Dzięki jej zabiegom niezależnie od regulaminowych nagród, w postaci bonów do Empik-u, ufundowanych tradycyjnie przez Bibliotekę Miejską, były nagrody dodatkowe. Ja też ufundowałem nagrodę - pocieszenia - dla drużyny, której przypadła czerwona latarnia.
Można rzec, że tradycyjnie,. bo trzeci raz z rzędu, wygrała drużyna naszej biblioteki (Agnieszka Kobiałka i Paweł Kubów, przy okazji najskuteczniejszy uczestnik zawodów), a drużyna dyrektorów bibliotek (dyrektor Biblioteki Miejskiej Andrzej Ociepa i ja) znów stanęła na podium, choć o jeden stopień niżej niż minionego roku. Wyprzedziła nas drużyna chyba Instytutu Bibliotekoznawstwa. Gdyby nie słabsza druga tura, powtórzylibyśmy zeszłoroczny sukces. Bo pierwsze miejsce było poza zasięgiem naszych możliwości.
Warto dodać, że pozaregulaminową nagrodę - za oprawę - otrzymała drużyna Biblioteki Uniwersytetu Ekonomicznego, która stawiła się jednolicie odziana, z dużymi identyfikatorami na plecach (jak prawdziwi sportowcy i ze sztrajfami. Przypuszczam, że za rok znajdzie naśladowców. No i na pewno drużyny w tym roku nowe będą niecierpliwie oczekiwały na przyszłoroczne zawody, bo sprawdziły na sobie, że to przede wszystkim dobra zabawa.

2. Weekend 29-30 maja spędziłem jako uczestnik bibliotekarskiej wycieczki do stolicy. Zebrało się ponad trzydzieści osób, głównie pracowników Biblioteki Miejskiej we Wrocławiu, ale też bibliotek publicznych z miast ościennych oraz pojedyncze osoby z biblioteki szkolnej, Instytutu Bibliotekoznawstwa oraz bibliotek akademickich (ja).
Na początek "zaliczyliśmy" Narodowe Archiwum Cyfrowe, czyli dawne (do 2007 r.) Archiwum Dokumentacji Mechanicznej. Jego prace koncentrują się na cyfryzacji własnych zasobów (ikonicznych i audiowizualnych (już obecnie stało się tak z 15 mln dokumentów) oraz koordynowanie cyfryzacji zasobów wszystkich archiwów państwowych w Polsce (do tej pory zdigitalizowano ok. 44 mln dokumentów). Celem tych działań jest zapewnienie ochrony zgromadzonym zasobom oraz zapewnienie zainteresowanym dostępu do zasobów archiwów bez konieczności ich osobistego odwiedzania. NAC wydaje serię publikacji książkowych, których pojedynczymi egzemplarzami zostaliśmy obdarowani. Mnie się trafiła bogato ilustrowana publikacja poświęcona katastrofom (komunikacyjnym i żywiołowym) w PRL-u. O tyle istotna, że o części z nich propaganda PRL-owska nie informowała lub podawała informacje szczątkowe.
Najważniejszym punktem tego dnia było Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Spędzilismy tam trzy i pól godziny i nie dało się wszystkiego zobaczyć. Trzeba na ten cel przewidzieć przynajmniej dwie godziny więcej.
Moim zdaniem jest to nie tyle muzeum, co obfitujące w mnóstwo ekspresyjnie ukazanych, w formie rozmaitych prezentacji multimedialnych, map, reprodukcji oryginalnych dokumentów, projekcji fragmentów filmów i nagrań dźwiękowych centrum edukacyjno-informacyjne. Trzeba przyznać, że trudno byłoby spędzić tyle czasu nie mając możliwości dania odpoczynku nogom. Na szczęście wiele obiektów można poznawać w pozycji siedzącej Można też wyjść jednym z wielu wyjść ewakuacyjnych, posilić się lub skorzystać z toalety i wrócić z powrotem.
Znam dość dobrze historię Żydów w Polsce i w Europie, bo mnie ta problematyka dość interesuje, ale te ponad trzy godziny oglądania zgromadzonych materiałów wzbogaciło moją wiedzę w pewne szczegóły, unaoczniła miejsca i przebieg zdarzeń, poznać niektóre obyczaje i formy życia społecznego.
Drugiego dnia było trochę wolnego czasu, który wykorzystałem na spotkanie z bliskim kolega po fachu. A potem zwiedzaliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego. No, to jest muzeum, co sie zowie! Mnóstwo dokumentów, eksponatów, prezentacji multimedialnych, a na koniec robiący wrażenie film pokazujący zniszczoną Warszawę w formacie 3D. Miało się wrażenie, jakby leciało się samolotem tuż nad przerażającym morzem ruin.
Teksty informacyjne w wielu fragmentach podane zostały w formie nadmiernie zideologizowanej. Na szczęście urocza przewodniczka kierowała się czystą wiedzą historyczną. Niestety, brakowało jej donośnego głosu, na skutek czego nie wszystko dobrze słyszałem, gdyż sąsiadowały z nami inne grupy, a narracji towarzyszyły dochodzące zewsząd efekty dźwiękowe (teksty przemówień, pieśni, modlitwy, strzelaniny itp.).
W sumie dało się poznać grozę zdarzeń. Całkiem inaczej niż było to na wystawie w dawnej fabryce Norblina, którą obejrzałem ponad 30 lat temu, która ukazywała tyleż dramatyzm wydarzeń, co okazje do beztroskiej wojaczki połączonej z chóralnym śpiewaniem piosenek.
Podróż w obie strony była okazją do poważnych i mniej poważnych rozmów, ale też do poczytania. Wziąłem sobie na drogę książkę "Zwrotnik Ukraina", złożoną z esejów poświęconych wydarzeniom na Ukrainie jesienią i zimą 2013/14 roku i przeczytałem w całości. Napiszę o niej na moim drugim blogu.

3. A część dzisiejszego popołudnia spędziłem w filii Biblioteki Miejskiej na nieodległym Osiedlu Kosmonautów. Działa tam amatorski Teatr Wśród Książek, który na dziś, w setną rocznicę urodzin przygotował prezentacje wierszy ks. Jana Twardowskiego. Zrozumiałem, dlaczego Magdalena Grzebałkowska książkę o poecie zatytułowała "ksiądz paradoks". Otóż poeta operuje paradoksem jako chyba najbardziej ulubioną formą opisu swoich przemyśleń wrażeń i wyobrażeń. Przemówiła do mnie zwłaszcza strofa brzmiąca mniej więcej "czyścimy nasze sumienia - z czystych na brudne". Bo sumienie można tylko ubrudzić. I żadne spowiedzi, żadne bicie się w piersi i zaklęcia typu "mea culpa", żadne próby zapominania nie wyzwolą nas od wstydu za pewne nasze uczynki, kłamstwa lub kłamstewka czy zaniechania.
Podobało mi się, że wiersze były mówione w sposób prosty, bez zbędnego "upoetyczniania" w formie egzaltacji, okrzyków czy szeptów oraz bez niepotrzebnej gestykulacji. Bo i poezja Jana Twardowskiego jest prosta i nie napuszona.
Drugą część spotkania organizatorki (z nieoceniona panią Urszulą Bielecką, do niedawna kierowniczką filii) dedykowały obecnemu na sali memu starszemu koledze Ryszardowi Turkiewiczowi, który urodził się dokładnie ćwierć wieku później niż ksiądz-poeta i poza tym, że przez wiele lat kierował jedna z bibliotek dzielnicowych we Wrocławiu, był członkiem dyrekcji Biblioteki Miejskiej, pełnił zaszczytne funkcje w Stowarzyszeniu Bibliotekarzy Polskich, od lat pisze wielce interesujące i znakomite formalnie felietony o tematyce zawodowej (przez półtora roku, gdy dopisywała mi wena, sąsiadowaliśmy na stronach "Poradnika Bibliotekarza"), jest także poetą. Opublikował już kilka tomików swoich wierszy i - jak na mój gust i słuch - osiągnął  w tym zakresie mistrzostwo. Dziś przeczytał parę wierszy, które złożą się na kolejny tomik. Jest w nich oryginalność spostrzeżeń, liryzm, dowcip, a to wszystko ubrane w najtrafniej jak można dobrane słowa. Znam Ryśka dobrze, cenię jego znajomość fachu, zaangażowanie, życzliwość do całego świata, dowcipem przyprawiony sceptycyzm, ale o takie mistrzostwo poetyckie go nie podejrzewałem. Mam jego jeden tomik, muszę go przeczytać.

4. A za dwa tygodnie czeka nas czwarta edycja imprezy "Odjazdowy Bibliotekarz". Startujemy tradycyjnie z miejsca, gdzie była meta poprzedniej edycji, czyli z przystani na Kozanowie, a dojeżdżamy do knajpki ":Mleczarnia" przy ul. Włodkowica, gdzie nastąpi rozdanie nagród i upominków oraz odbędą się inne atrakcje. Tradycyjnie funduje butelkę wina dla cyklisty lub cyklistki, który(a) dotrze do celu jako ostatnia, ale nie później niż pół godziny od głównego peletonu.

No i proszę! Czy bibliotekarze nie są odjazdowi nawet wtedy, gdy nie kręcą pedałami?
.
http://rytrobaki2012.blog.pl/2015/06/02/pamietaja-o-poecie-twardowskim/
Tu relacja z wieczoru spisana przez jednego z jego bohaterów wraz z serwisem fotograficznym


Przed muzeum POLIN












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz