Wpadła mi w ręce dziwna książka, ale z licznymi zastrzeżeniami, że jest to egzemplarz próbny, nie przeznaczony do sprzedaży. Niby wydawana przez Wydawnictwo Literackie, ale z zaznaczeniem, że egzemplarz (czyżby był tylko jeden i on trafił w moje ręce?) i że jego własność zastrzeżona jest dla wydawcy. Wziąłem jednak te zastrzeżenia za chwyt marketingowy.
Nazwisko autora - Piotr Kobza - nic mi nie mówi. Z lektury można wnioskować, że to może być ktoś ze sfer kościelnych, gdyż ze swobodą posługuje się terminologią kościelną,cytuje święte księgi i pisma papieskie a Rzym zdaje się znać jakby tam przebywał dłużej niż jako turysta. No i o wiarygodnie odmalowuje mechanizmy i obyczaje panujące w Watykanie. O ile potrafi to ocenić ktoś, kto zna je tylko z literatury. Sprawdziłem w internecie , czy to aby nie postać fikcyjna, ale wychodzi na to, że to rzeczywiście politolog, specjalista od stosunków międzynarodowych, który zadebiutował powieścią.
A sama powieść jest historią robiącego w Watykanie ok. 40-letniego polskiego księdza, ze swobodą poruszającego w kwestiach międzynarodowych Kościoła, który na skutek niechęci ze strony paru wpływowych osób dostaje "kopniaka w górę". Zostaje wysłany (choć prosi się raczej o użycie słowa "zesłany") do Polski, gdzie obejmuje urząd biskupa na głębokiej prowincji, w miasteczku raczej niż mieście Sokołów, a z opisu realiów można wnioskować, że chodzi albo o Drohiczyn, albo o Łomżę.
Jedzie tam z w miarę ambitnym zamiarem wniesienia szerszego oddechu, światowych standardów, polegających m.in. na przełamaniu lokalnych układów. I z nadzieją, że to będzie misja tymczasowa. Pierwszy taki krok mu się udaje, liczącemu na zażyłe relacje wicewojewodzie sugeruje, że jeśli chce często widywać biskupa zachęca do udziału w codziennie przezeń odprawianych porannych mszach. Potem jednak jest coraz ciężej, trudno w małym mieście być osobą na tyle anonimową, żeby kontynuować sposób bycia, jakie prowadził w Rzymie: pójść spokojnie do kawiarni (okazuje się, że najlepsza kawa jest w pizzerii), pobiegać lub pojeździć na rowerze, szybko bowiem jest rozpoznawany, a próby zmian okazują się trudne, bo wszystkie znaczące postaci jak nie są powiązane wzajemnymi zależnościami, to po prostu rodzinnie. Nawet zamiar likwidacji agencji towarzyskiej stojącej w pobliżu kościoła okazuje się trudny, bo uderza nie tyle w bywalców, lecz w dorabiające tam przybyłe na zarobek i marnie opłacane przez miejscowy biznes dziewczyny zza wschodniej granicy oraz miejscowe studentki.
W końcu, poznawszy białostockiego arcybiskupa oraz prymasa, przy których wszelkie nadzieje na podniesienie standardów życia religijnego i codziennego bytowania mógł uznać za próżne mrzonki, bohater się poddaje i wchodzi w buty swego poprzednika: wnioskuje o mianowanie sufraganem wpływowego księdza, renowację katedry oddaje w ręce miejscowego biznesmena, zdaje sobie bowiem sprawę, że długo się z tego grajdoła nie wygrzebie.
Jeśli jest to istotnie debiut prozatorski, to książka jest napisana sprawnie, aczkolwiek daleki od jakichkolwiek ekstrawagancji: akcja opisana jest w sposób linearny:, zdarzenie po zdarzeniu, z dialogami nie było kłopotów, gdyż wykształcony biskup i jego otoczenie posługują się językiem literackim, z lekką domieszką mowy ezopowej, jak to wśród duchownych. A czego autorowi nie udało się zawszeć w opisie zdarzeń i dialogach, zawarł w introspekcjach. Bo jednak główny bohater jest osobą bywałą, z bagażem wspomnień, kontaktów, także z płcią odmienną, miewa wątpliwości natury egzystencjalnej i religijnej, a autor powieści z tą jej warstwą nieźle sobie radzi.
Kto interesuje się sprawami Kościoła i religii może dzięki tej powieści w jakimś stopniu wzbogacić swoją wiedzę co do szczegółów, ale olśnienia ani natury ideowej, ani artystycznej raczej nie dozna. Ale utwierdzenie się we własnych mniemaniach też nie jest do pogardzenia. A historia w sumie opowiedziana jest w sposób całkiem zajmujący.
O schodach w nowej Bibliotece Uniwersyteckiej po których zakazano chodzić piszą na
OdpowiedzUsuńhttp://forum.gazeta.pl/forum/w,72,157213053,157287235,Zakaz_chodzenia_po_schodach_w_nowej_bibliotece.html#p157287235
Do kosztownych i nieodwracalnych błędów popełnianych w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Wrocławskiego związanych z dobrymi praktykami bibliotecznymi zdążyłam już przywyknąć.
Absurd rodem z BUWr, który dotknął czytelników, opisał redaktor Gazety Wrocławskiej na jej łamach, a wyśmiał na scenie kabaretu Elita satyryk Stanisław Szelc.
Nie wolno chodzić po schodach. Pod przymusem trzeba jeździć windą.
Studentka która ma klaustrofobię i nie może jeździć windą musi pisać podanie do dyrektorki o pozwolenie chodzenia schodami. Ktoś życzliwi doradza jak sam uzyskał taką zgodę w oparciu o orzeczenie lekarskie. Czy to kolejna granica absurdu? Pokrętne wyjaśnienia wicedyrektorki Ewy Pitak to kalka utyskiwań dyrektorki na nieudacznych podwładnych. Według p. Pitak czytelnicy to nieodpowiedzialne osoby usiłujące sforsować bronione alarmem drzwi i palące ukradkiem papierosy w niedozwolonych miejscach skutkiem czego włączają się urządzenia zraszające.
Kolejna granica kompromitacji Uniwersytetu Wrocławskiego została przekroczona. Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Co odpowiem koleżance z roku pracującej w Jagiellonce, gdy ta mnie zapyta czy chodzę w Bilbliotece po Zakazanych Schodach?
To co opisałaś to pikuś w stosunku do opisanego na forum Mobbing artykułu z Gazety Wrocławskiej gdzie obśmiano tłumaczenia urzędników uniwersyteckim tłumaczących się z wybudowania windy dla niepełnosprawnych do której prowadzą kilkustopniowe schody, a drzwi otwierają się w kierunku osoby wchodzącej do windy a nie na boki.
UsuńNie ma uniwersytet szczęścia do gospodarzy. Biblioteka budowana już 20 lat i wciąż nie gotowa, utopione w nią wielkie pieniądze, tolerowany mobbing jej pracowników, nieudane przetargi na sprzedaż budynków, teraz ta winda, którą jeśli się już znajdzie, to trzeba wspiąć się do niej po schodach.Czego się dowiemy jutro?
UsuńMarnotrawstwo i brak nadzoru w Uniwersytecie Wrocławskim królują od lat.Tak ze 2-3 lata temu "zaoszczędzono" na ochronie nieużywanego i niepotrzebnego budynku. Wprowadzili się do niego menele i aby się ogrzać palili zabytkowe drewniane wyposażenie. Całkiem ten budynek zdewastowali.
UsuńSą dwie opcje: albo z godnością informować, że Pani nie chodzi, albo informować o tym samym z przymrużeniem oka. Bo przyznanie się do łamania zakazu grozi konsekwencjami służbowymi. W BU pracownik ma prawo być mobbingowanym, ale nie ma prawa do łamania prawa wewnętrznego
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, że istnieję i nie jestem ze 'sfer kościelnych' (może szkoda). Bardzo mi miło, że przeczytał Pan moją powieść sprzed kilku lat. Sam już o niej trochę zapomniałem, życie tak szybko płynie. A "Polskie rekolekcje" wyszły całkiem legalnie w WL-ce i były do kupienia w większych księgarniach w okolicach 2011 roku. Teraz chyba nakład się wyczerpał.
Zgadzam się, że ta powieść to nie jest szał, ale to rzeczywiście był debiut literacki. Na co dzień obracam się w zupełnie innych kręgach i piszę zupełnie inne stylistycznie i tematycznie teksty. Pewne przerysowanie języka kościelnego i sytuacji jest zamierzone, taki młodzieńczy figiel.
Pozdrawiam serdecznie Pana i wszystkich Państwa,
Piotr Kobza
Szkoda, że na tej powieści Pan poprzestał. Zdolność narracji, subtelne poczucie humoru, budowanie historii tak, że nie widac szwów, każą daru natury nie marnować
OdpowiedzUsuń