piątek, 16 lutego 2018

Sen i jawa z Niemcami w tle

Miałem dziwny sen. Śniło mi się, że przed budynkiem naszej biblioteki uczelnianej rozmawiałem z paru młodymi historykami, którzy użalali się na brak dostępu do literatury i trudności w wyszukiwaniu literatury w katalogach bibliotecznych oraz skąpstwie władz uczelni w delegowaniu do archiwów i uczelni zagranicznych. Uważali to za trudność w ich rozwoju naukowym.
Wytłumaczyłem im, że w każdej bibliotece naukowej mogą skorzystać z  dostępu do milionów artykułów i książek online. Mogą też przejrzeć katalogi bibliotek zagranicznych i poprosić o sprowadzenie publikacji w drodze wypożyczeń międzybibliotecznych. Opowiedziałem też, jak szukać potrzebnej literatury przez hasła przedmiotowe.
Wśród rozmówców znalazł się młody człowiek, który powiedział, że wie jak to się robi, bo korzystał z naszej biblioteki i przekazał do niej kilkaset książek. Ucieszyłem się z jego obecności, potwierdziłem ten fakt, bo faktycznie otrzymaliśmy taki dar w liczbie ok. 500 książek. I zacząłem z entuzjazmem, wręcz gorączkowo opowiadać o jednej takiej książce, którą akurat czytam. Zaprosiłem tych ludzi do wnętrza i nadal opowiadałem o treści książki. W pewnym momencie zorientowałem się, że w trakcie mojej opowieści słuchacze zniknęli, a ja... już nie śpię. Była 6.00. Uznałem jednak, że mam gotowy temat na wpis na blogu, do którego zabierałem się już wczoraj.

niedziela, 11 lutego 2018

Praga miejscem i bohaterką powieści

Lubię czytać książki wydawane przez wrocławską oficynę "Książkowe Klimaty", specjalizującą  się w przekładach z literatur krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Tytuły dobierane są starannie, w jakiś sposób stanowią reprezentację cech tych literatur. A wydawane są w świetnych przekładach, zredagowanych tak, że próżno szukać w nich choćby najmniejszych niedoróbek. Podoba mi się też, że prezentowane są sylwetki tłumaczy wraz z ich konterfektami. Podkreśla to bowiem funkcję tłumacza jako (współ)twórcy dzieła.
Nie dziw, że wydawnictwo zdobywa często nagrody jak nie za wydanie świetnej powieści, to za sposób ich edycji.
Jakiś czas temu pożyczyłem sobie do domu powieść czeskiego prozaika Milosza Urbana Lord Mord. Przeczytał ją brat, jego znajoma i na podstawie ich rekomendacji przeczytałem sam.
Akcja powieści ulokowana została w Pradze początku XX wieku, gdy i wśród Czechów narastały tendencje wolnościowe, choć trudno na podstawie powieści stwierdzić, jak były one silne. Można sądzić, że umiarkowanie. Zwykle tak jest, że środowiska wolnościowe wewnątrz imperiów były nieliczne, zwłaszcza gdy ucisk narodowościowy nie był zbyt silny.

sobota, 10 lutego 2018

Bartłomiej Kuzak - krótkie wspomnienie.

Tydzień temu pochowany został były dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu dr Bartłomiej Kuzak. Przeżył 80 lat.
Przyszedł na to stanowisko po znanym mi lepiej, bo był moim szefem Mieczysławie Szczerbińskim, w 1975 roku. Jak podaje dokumentacja IPN, potwierdzona w części przez byłych współpracowników dyrektora, Bartłomiej Kuzak odbył typową w PRL-u drogę kariery polityczno-państwowej. Pracował wcześniej w administracji lokalnej i aparacie politycznym szczebla powiatowego i wojewódzkiego, kończąc tymczasem studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Wysłany na studia kandydackie (w naszej nomenklaturze doktoranckie) do Moskwy, wrócił do kraju w 1974 r. jako doktor nauk politycznych i został zatrudniony na Uniwersytecie Wrocławskim prawdopodobnie (nie sprawdzałem w aktach, ale jak będzie trzeba...) jako sekretarz rektora, a rok później przyszedł na opróżnione stanowisko dyrektora biblioteki.
Jak mi wiadomo z rozmów z osobami, które pod jego kierownictwem pracowały, nie miał  w sobie niemal nic z dygnitarza. Dobrał sobie do dyrekcji osoby z dużym dorobkiem bibliotekarskim i liczył się z ich zdaniem. I krok po kroku sam zgłębiał tajniki pracy zawodowej. Dość szybko przełamał też urzędnicze obyczaje, choć stało się to, jak wiem z legend, w drodze nauczki, jaką otrzymał od pracowników biblioteki. Otóż wyznaczył on godziny przyjęć w gabinecie dyrektorskim i to w dość ograniczonym wymiarze. Ale były one ignorowane. Nikt w tych godzinach się nie zgłaszał, ale za to interesanci przychodzili w innych terminach, tłumacząc, że sprawa jest pilna i nie może czekać. Po kilku, może kilkunastu takich przypadkach uznał, że nie ma co się z ludźmi mocować. Ruch w gabinecie regulowała sekretarka, a potem dwie.