środa, 28 grudnia 2022

Jarosław Kurski - historia rodu

 Od dawna interesują mnie relacje naszego narodu z Ukraińcami, Niemcami i Żydami. Nie godzę się na tkwiący głęboko wśród moich rodaków antysemityzmem, nie mającym żadnego racjonalnego uzasadnienia. Za bzdurne uważam twierdzenia o podłożu religijnym (że niby Żydzi są winni ukrzyżowania Chrystusa) oraz negatywne cechy przypisywane narodowi żydowskiemu jak chytrość, skłonność do oszustw czy wyzyskiwania innych narodów. W ogóle nie uznają jakichkolwiek teorii o zbiorowej osobowości narodów, jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Jeśli w narodach zachodzi jakieś podobieństwo zachowań, to jest ono wynikiem zaszłości historycznych, poziomu życia, religii lub położenia geograficznego i życia w określonej strefie klimatycznej. Jako Polacy wciąż jesteśmy ofiarami nacjonalistycznej lub, jak kto chce, polskocentrycznej nacjonalistycznej edukacji lub w ogóle jej niedostatku, co daje efekt w postaci podatności na teorie spiskowe i niezdolności do przyswajania sobie elementarnej wiedzy naukowej.
Piszę o tym, żeby uzasadnić sięgnięcie po niedawno wydaną książkę wieloletniego zastępcy redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Jarosława Kurskiego zatytułowaną Dziady i dybuki (Agora, 2022).  Otóż kilkanaście lat temu przez przypadek dowiedział się on o głęboko skrywanej przed synami przez matkę, sędzię gdańską, o jej żydowskich korzeniach. Miała powody, żeby tak długo jak się da skrywać tę tajemnicę. Dzięki niej spokojnie skończyła studia prawnicze i przez lata pracowała jako sędzia w kraju pozornie internacjonalistycznym, ale z którego po wojnie Żydzi uciekali gdzie mogli, nawet do Niemiec. Wprawdzie już jej pradziad, bogaty przemysłowiec nie poprzestał na asymilacji, lecz zmienił nazwisko z Bernstein na Niemirowski. Co i tak wielu z jego trzynaściorga dzieci i wnuków nie uchroniło przed pójściem do gett, a w końcu śmierci w niemieckich obozach zagłady. 


Wziąwszy pod uwagę liczne potomstwo protoplasty rodu, z którego  wywodzi się matka i chcąc poświęcić więcej uwagi przynajmniej tym, którzy wyraźniej zaznaczyli się w polskiej nauce, gospodarce, kulturze czy polityce, autor podjął się tytanicznej roboty. W jej efekcie oraz niewątpliwego talentu narratorskiego powstała pasjonująca historia. Choć przyznaję, że po przeczytaniu pierwszych kilkudziesięciu stronic (z blisko pięciuset) zacząłem gubić się w rodzinnych koligacjach. Na  szczęście trochę dzięki własnym wysiłkom, a trochę staraniom krewnych mógł załączyć drzewa genealogiczne rodu Bernsteinów (Niemirowskich) i rodzin skoligaconych, w tym także swego ojca. I dalej już czytałem z zakładką na tych genealogiach.
A tych zasłużonych krewnych było wieku: plantatorzy, profesorowie uniwersytetów (głównie Jana Kazimierza we Lwowie, a potem różnych uczelni w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu i oczywiście w Gdańsku), ale też w Oxfordzie i w Moskwie, artyści (wybitna pianistka Anna Landau), architekci i inżynierowie.
Najwięcej uwagi autor poświęcił swemu ciotecznemu dziadkowi Ludwikowi Niemirowskiemu (1888-1960), który jako osiemnastolatek wyemigrował do Anglii, zmienił imię i nazwisko na Lewis Namier. W 1918 r. jako członek ekipy premiera Wielkiej Brytanii brał udział ww pracach nad ustaleniem granic Polski i był głównym przeciwnikiem przedstawiciela Polski Romana Dmowskiego.
Potem rozpoczął błyskotliwą karierę akademicką jako historyk Anglii. Uzyskał kilka doktoratów honorowych i został uszlachcony przez królową Elżbietę II.
Wbrew woli ojca obstawał przy swoim żydostwie, stał się czołową postacią w ruchu syjonistycznym. W efekcie ojciec go wydziedziczył, a rodzina dała mu do zrozumienia, że nie powinien przyjeżdżać na pogrzeb ojca.
Wiele miejsca poświęcił swojej babce Teodorze (siostrze Lewisa Namiera), która zakupiła majątek we wsi Koszyłowce  w województwie tarnopolskim. Tam urodziła się matka autora i niemal do końca życia regularnie odwiedzała rodzinne strony, choć dwór został rozgrabiony ledwo właściciele wygnani przez sowieckich sołdatów zniknęli na za zakrętem drogi. Ale został rodzinny grób, pielęgnowany przez mieszkańców.
Wieś sąsiadowała z Jazłowcem. Walczącym w okolicy ułanom polskim przeciw armii ukraińskiej miała pomóc Matka Boska Jazłowiecka.  w 1938 r. odbyła się tam uroczysta koronacja jej figury. Babka Teodora miała brać udział w przygotowaniach, a mała Anna wraz z ojcem brała udział w uroczystości.
No i z sentymentem pisze autor o swoim dzieciństwie i młodości w Gdańsku, którą dzielił między naukę a aktywność społeczną, najpierw w harcerstwie, a potem już w opozycji demokratycznej. Ciepło wspomina ojca, z którym łączyła go serdeczna więź. O swoim bracie wspomina tylko marginalnie.
Książka zawiera mnóstwo fotografii ze zbiorów rodzinnych, które dodatkowo urealniają opowieść.
PS.
Powoli spisuję własną biografię. Z myślą o dzieciach i  wnukach, gdyż pisząc o rodzicach, zrozumiałem, że za mało wiem o ich życiu, bo albo nieuważnie ich słuchałem gdy snuli opowieści, albo za mało zadawałem pytań. Dałem do przeczytania żonie pierwszych kilkanaście stron o moim dzieciństwie.  Twierdzi, że ma kłopoty ze zrozumieniem, kto jest kto. Więc chyba sporządzę jakiś skorowidz osób z objaśnieniami o osobach nie powiązanych rodzinnie i może domaluję jakieś drzewko. Niewysokie, bo nawet dziadków nie mogłem poznać osobiście





piątek, 16 grudnia 2022

Antysemityzm szlachty niemieckiej od Lutra do III Rzeszy

 Jakieś trzy lata temu korzystając z podpowiedzi pewnego znajomego wybrałem się na herbatę po hebrajsku na krakowskim Kazimierzu. Całe ściany wnętrza przesłaniały regały wypełnione książkami. Zająłem miejsce przy stoliku i sięgnąłem na   wyglądającą na jeszcze nową książkę Baron, Żydzi i naziści : podróż w głąb dziejów pewnego rodu (Świat Książki, 2015) Jutty Ditfurth. Sprawdziłem w Wikipedii na smartfonie, czy autorka ma coś wspólnego z wielce poczytnym ponad 40 lat temu autorem m.in. Dzieci wszechświata, Duch nie spadł z nieba i innych książek Holmara von Ditfurtha. Okazało się, że córka.
Zdążyłem przeczytać kilkanaście stron, zapisałem sobie tytuł i po powrocie do Wrocławia próbowałem sobie książkę kupić. Była niedostępna. I kiedy już straciłem nadzieję i właściwie o niej zapomniałem, w lokalnej filii Biblioteki Miejskiej natrafiłem na ten tom wśród zwrotów. Już kilkadziesiąt lat, jeszcze jako licealista, nabrałem nawyku zaglądania na półkę ze zwrotami, zakładając, że inni czytelnicy mogą sięgać po książki warte uwagi.
Książka  jest osadzoną na rozległym czasowo tle biografią pradziadka autorki, przedstawiciela starego rodu arystokratycznego Boerriesa von Muenchhausena (1874-1945), właściciela zamku w Windischleube  w Turyngii, który na początku XX w. zyskał sławę jako autor zręcznych wierszowanych ballad, których wydał kilka zbiorów, a niektóre ilustrował zaprzyjaźniony z nim mający żydowskie pochodzenie artysta grafik.
Będąc czułym na nasilający ruch wśród przeważającej większości ziemiaństwa niemieckiego rasizm i wręcz jadowity antysemityzm oraz ekskluzywizm w rodzinach szlacheckich do kilku pokoleń wstecz nie ma miejsca ani dla kogokolwiek innej "rasy", ani z mieszczaństwa lub chłopstwa), nieomal z dnia na dzień zaprzestał twórczości literackiej i zajął się publicystyką społeczno-polityczną, wyraźnie nacechowaną antysemityzmem. A gdy zaczął nabierać znaczenia Hitler ze swoją partią, stał się wręcz ideologiem nazizmu. Wpadł nawet na dość kłopotliwy w realizacji pomysł pozbawienia Żydów nazwisk niemieckich, co ostatecznie skończyło się wysłaniem do obozów wszystkich Żydów o nazwisku Koerner, obowiązkiem dawania chłopcom żydowskim drugiego imienia Izaak, dziewczynkom Sara, potem noszenia naszytej na rękawie gwiazdy, a w końcu wymordowaniem 6 milionów europejskich Żydów.


Zaś sam von Muenchhausen już przed 1933 r. stał się dobrym znajomym głównych figur NSDAP, kadził im bezwstydnie, pisząc pochwalne teksty, gromadząc darowane zdjęcia i korzytając z okazji jeszcze w okresie wojny zarabiał, krocie jeżdżąc po Niemczech i zdobytych ziemiach z wieczorami autorskimi i biorąc honoraria za wielotysięczne edycje swoich  ballad, które odpowiednio przeredagował lub wręcz wycofał.
Tomiki wciskano żołnierzom i oficerom, a kompozytorów nakłaniano do pisania do nich muzyki. Podobno powstało w ten sposób ponad  600 pieśni! Był łasy na zaszczyty, więc nagradzano do medalami, dyplomami i tytułami. Uznano go niemal za wieszcza narodowego.
Pod koniec wojny, gdy kląska stawała się nieuchronna, znów przedstawiał się jako szeregowy literat, odmówił pisania odezw mających podtrzymać morale żołnierzy i ludności, a w marcu 1945 r. popełnił samobójstwo.
To tylko wybrane wątki z tej biografii piewcy i organizatora dyskryminacji, a w końcu zagłady Żydów. Autorka sięga też w przeszłość, kiedy antysemityzm dyktowały względy religijne. Jadowitość antysemickich pism Marcina Lutra lub Johannesa Goethego, nie wspominając już wypowiedzi przedstawicieli "rycerstwa" (Freiherr) odmawiających Żydom człowieczeństwa wzbudza dreszcze niepokoju.
W końcowej części książki autorka przywołuje ustalenia historyków, które też budzą przerażenie. Tylko w samym tylko kraju połabskim z losowej próby 312 rodzin szlacheckich, w tym rodów książęcych, do NSDAP należało blisko 3600 osób, w tym blisko tysiąc jeszcze przed 1933 r.  A część arystokratów powstrzymywał się przed tym nie chcąc dopuścić, żeby członkowie partii, którzy nie należeli do szlachty, pętały im się po pałacach i zamkach. Przywoływany tu niemiecki historyk Stephan Malinowski wyraził przypuszczenie, że to ziemiaństwo niemieckie usłało w dużej mierze drogę Hitlera do władzy i dopuszczenia się niewyobrażalnych zbrodni.
Autorka z żalem konstatuje, że dziś w Niemczech wybiela się rolę szlachty w tworzeniu zbrodniczego systemu, przywołując m.in. przykład pułkownika von Stauffenberga, który zanim porwał się w 1944 r. na życie Hitlera pisał w 1940 r. entuzjastyczne listy z podbitej Polski ro rodziny, przyrównując jej mieszkańców do zwierząt, które będzie można wykorzystać do pracy dla Niemców. Z historii miejscowości usuwa się niewygodne fakty, żeby nie psuć ich wizerunku i móc świętować np. rocznice otrzymania przez nie praw miejskich.
Książka jest bardzo rzetelna. Opatrzona jest ponad 800 przypisami, setkami wyliczonych źródeł archiwalnych i setkami pozycji bibliograficznych.
Dobrze, że w końcu trafiłem na tę książkę i mogłem ją doczytać do końca. I że mogę się podzielić z tymi, którzy - jeszcze - śledzą mego bloga

Okładka książki Baron, Żydzi i naziści Jutta Ditfurth



czwartek, 15 grudnia 2022

Zamęt

Po przeczytaniu powieści Plac Senacki 6.00 p.m. polubiłem pisarstwo Vincenta V. Severskiego i gatunek literatury, który on uprawia. Toteż od synów dostałem dwie inne powieści tego autora. Jedną właśnie, za tytułowaną Zamęt (Czarna Owca, 2018), przeczytałem z rosnącym zaciekawieniem. Słowo "zamęt" ma tu niejedno znaczenie. Ale jedno jest najbardziej ewidentne. Oto talibowie napadli na luksusowy hotel w Pakistanie, zastrzelili kilkadziesiąt osób, a czterech cudzoziemców, w tym obywatela Polski, uprowadzili i oczywiście pokazali ich w telewizji.
Okazuje się, że Polak jest wysłanym tam oficerem kontrwywiadu. Polskie służby powinny więc z jednej strony nie dopuścić, żeby porywacze nie dowiedzieli się kogo mają, bo groziłoby mu to torturami i wymuszeniem podania posiadanej wiedzy i misji, którą miał wykonać, a z drugiej uczynić wszystko, żeby doprowadzić do uwolnienia kolegi i nie za wiele podać do publicznej wiadomości, żeby nie spowodować zbędnej histerii.
Jednak zaczynają tu grać indywidualne interesy i ambicje kierownictwa służb i odpowiedzialnych za służby członków rządu. Owszem, powołano komisję z szefem służb wywiadu na czele, ale determinacja w dążeniu do wykonania zadania nie wydaje się oczywista jednemu z wysokich oficerów, który na własną rękę montuje zespół i podejmuje działania. I jednocześnie szuka w kierownictwie tego, kto miesza szyki w dochodzeniu. I ze strony na stronę lista tych, których bierze pod uwagę, się skraca. Aż w końcu zostają na niej dwa nazwiska.
Czytelnik poznaje też mechanizmy niebezpiecznych gier służb, które z jednej strony muszą poszukiwać informatorów w kraju i za granicą, a z drugiej uniknąć błędów, które grożą śmiercią agentów i utratą szans na uratowanie zakładnika. No i wraz z agentami "podróżuje" po górach Pakistanu, po Moskwie, Grecji i Kapsztadzie, które autor tak opisuje, jakby tam był i dobrze poznał co jest wielce prawdopodobne, wszak  sam przez lata był agentem, a nie tylko dokładnie czytał mapy i plany miast. A jeden z podróży zdaje się odkrywać to, co dziwnie w moim odbiorze zbiega się z tym, o czym ostatnio głośno się mówi z związku z podejrzeniami wobec byłego ministra obrony w rządzie PiS.
Mam w zapasie jeszcze jedną książkę tego autora, ale tymczasem czytam dwie inne publikacje innych autorów. Ale o tym niebawem