Kto choć trochę interesuje się historią nauki, musiał słyszeć o "Księdze szkockiej". Faktycznie jest to gruby zeszyt, zakupiony przez żonę genialnego polskiego matematyka Stefana Banacha, w której on sam oraz inni lwowscy matematycy oraz ich przybywający do Lwowa znakomici goście zapisywali problemy matematyczne. Zapisywali też rodzaj nagrody, którą otrzyma autor rozwiązania. Często była to butelka koniaku lub wina, jakiś gość z Oxfordu zaoferował obiad w jednej z oksfordzkich restauracji, a ponad 30 lat na rozwiązanie czekał problem, za rozwiązanie którego należała się żywa gęś. Wręczona ona została we Wrocławiu w czasie głębokiego PRL pewnemu szwedzkiemu matematykowi. Nie mógł jej wywieźć z kraju, więc zaniesiona została do restauracji, gdzie została przyrządzona i zjedzona wspólnie z polskimi matematykami.
Zaś nazwa "szkocka" pochodzi od nazwy kawiarni lwowskiej, w której najczęściej spotykali tameczni matematycy pracujący na Uniwersytecie Jana Kazimierza, uchodzącym w okresie międzywojennym za silniejszy ośrodek naukowy niż Warszawa i Kraków, ale też i na politechnice. Przez jakiś czas zapisywali problemy na marmurowym blacie stolika, i bywały zmazywane, potem właściciel kawiarni pozwalał na zachowanie zapisek do następnej wizyty stałych gości, aż w końcu żona Banacha rozwiązała ten problem nie tyle matematyczny, co porządkowy. Spotykali się w kawiarni niespecjalnie ekskluzywnej, w której panował gwar, ale lubili wspólnie biesiadować, a gdy skupiali się na formułowaniu lub rozwiązywaniu problemów, to wszystko, co działo się wokół, zupełnie im nie przeszkadzało.