niedziela, 31 stycznia 2016

Genialni polscy matematycy i ich Księga Szkocka

Kto choć trochę interesuje się historią nauki, musiał słyszeć o "Księdze szkockiej". Faktycznie jest to gruby zeszyt, zakupiony przez żonę genialnego polskiego matematyka Stefana Banacha, w której on sam oraz inni lwowscy matematycy oraz ich przybywający do Lwowa znakomici goście zapisywali problemy matematyczne. Zapisywali też rodzaj nagrody, którą otrzyma autor rozwiązania. Często była to butelka koniaku lub wina, jakiś gość z Oxfordu zaoferował obiad w jednej z oksfordzkich restauracji, a ponad 30 lat na rozwiązanie czekał problem, za rozwiązanie którego należała się żywa gęś. Wręczona ona została we Wrocławiu w czasie głębokiego PRL pewnemu szwedzkiemu matematykowi. Nie mógł jej wywieźć z kraju, więc zaniesiona została do restauracji, gdzie została przyrządzona i zjedzona wspólnie z polskimi matematykami.
Zaś nazwa "szkocka" pochodzi od nazwy kawiarni lwowskiej, w której najczęściej spotykali tameczni matematycy pracujący na Uniwersytecie Jana Kazimierza, uchodzącym w okresie międzywojennym za silniejszy ośrodek naukowy niż Warszawa i Kraków, ale też i na politechnice. Przez jakiś czas zapisywali problemy na marmurowym blacie stolika, i bywały zmazywane, potem właściciel kawiarni pozwalał na zachowanie zapisek do następnej wizyty stałych gości, aż w końcu żona Banacha rozwiązała ten problem nie tyle matematyczny, co porządkowy. Spotykali się w kawiarni niespecjalnie ekskluzywnej, w której panował gwar, ale lubili wspólnie biesiadować, a gdy skupiali się na formułowaniu lub rozwiązywaniu problemów, to wszystko, co działo się wokół, zupełnie im nie przeszkadzało.  

wtorek, 12 stycznia 2016

Bibliotekarz, który został poetą

W historii literatury i bibliotekarstwa zdarzało się, przypuszczam, że całkiem nierzadko, że poeci zostawali bibliotekarzami. Krótki epizod w tej profesji miał Adam Mickiewicz, który pracował w Bibliotece Arsenału w Paryżu, a przez kilkanaście lat Biblioteką Uniwersytetu Jagiellońskiego kierował wybitny poeta Julian Przyboś. Znałem też wybitnego podobno poetę, który był w latach osiemdziesiątych dyrektorem Biblioteki Narodowej w Sofii. Niestety, nie pamiętam nazwiska, a trochę szkoda mi czasu, żeby je znaleźć w notatkach z tamtych lat. Oczywiście, nie brak bibliotekarzy, którym zdarza się popełnić wiersz, czasem nawet go opublikować, czasem przy jakiejś okazji wygłosić czy odczytać, ale najczęściej trafiają one do szuflady
Natomiast rzadziej zdarza się droga w druga stronę - od bycia bibliotekarzem do zostania poetą. Czyli kimś takim, który twórczością poetycką żyje, wydaje kolejne tomiki i zbiory, bywa zapraszany na spotkania autorskie i inne imprezy literackie.

środa, 6 stycznia 2016

Tradition, tradition...

Długi urlop oddalił mnie trochę od spraw zawodowych, w czytaniu mam grubą, ponad 700-stronicową powieść Jana Novaka "Nie jest źle" i jeszcze jej nie doczytałem do końca, a właśnie mija okres świąt. Postanowiłem więc napisać o zwyczajach świątecznych, które moi rodzice przywieźli z podtarnopolskiej wsi i kontynuowali na wsi dolnośląskiej. W tej akurat wsi, w której ja wzrastałem, w Uniejowicach na Dolnym Śląsku, na obrzeżach Pogórza Kaczawskiego, byliśmy w pewnym sensie obcy, gdyż w cztery lata po wojnie rodzice przenieśli się, wtedy już ze mną jako jednorocznym dzieckiem, z sąsiedniej wsi, w której osiedlili się mieszkańcy dwóch wsi na Tarnopolszczyźnie - Milna i Ditkowiec w powiecie Zborów. W tej mieszkali zaś ludzie przesiedleni spod Buczacza, na południu województwa tarnopol- skiego.Ale obyczaje świąteczne były dość podobne, a może wtedy, gdy zaczynałem coś z nich rozumieć i kultywować, uległy upodobnieniu.
Chcę napisać o wigilii i o świętowaniu przez dzieci i młodzież.