sobota, 21 stycznia 2023

Lwów wczoraj, dawniej i dziś

 Zachęcony przez bywalca miejsca, gdzie wpadamy na szklaneczkę piwa (on) i wina (ja pobiegłem do księgarni po książkę Ziemowita Szczerka Wymyślone miasto Lwów (Wydawnictwo Czarne, 2022), którą on już miał. I dość szybko  tych oko. 250 stron pochłonąłem. Sam nigdy w tym mieście nie byłem. Poza opowieściami mamy, która w dzieciństwie i młodości bywała u swego wuja, profesora Uniwersytetu Jana Kazimierza, wiem tyle, co inni. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych z łatwością uległem swoistej modzie na lwowskość. Czytałem wspomnienia Witolda Szolgini, słuchałem piosenek lwowskiej ulicy, z których szczególnie lubiłem te wykonane przez wrocławski teatr "Kalambur", a we wrocławskiej rozgłośni Polskiego Radia zgrabnie imitował lwowski bałak urodzony tam radiowiec, twórca satyrycznej audycji radiowej "Studio 202", która najpierw, od 1956 r. emitowana trzy razy w tygodniu, a potem już tylko raz, przeżyła swego twórcę.
Zamierzałem tam być kilka lat temu w związku z kwerendą archiwalną. Ale dość długo trwały starania za pośrednictwem pracującej w archiwum miejskim Polki, a potem przyszedł stan wojenny. Na rodzinnych planach wybrania się tam w celach turystycznych kończyło się zapewnieniem, że trzeba będzie zarezerwować kwaterę i pojechać. A potem jedni jechali w jedną stronę, a drudzy w drugą.

Gawędy Szczerka znacznie mi Lwów nie tylko przybliżyły, ale pozwoliły parę spraw związanych z miastem zrozumieć. A przy okazji zrozumieć tytuł książki. Jak niejedno miasto ma ono legendarną genezę. I różne polityczne na siebie pomysły, mające swe źródło w specyficznym położeniu, w rezultacie czego z wyjątkiem krótkich okresów własnej państwowości Ukraińcy stale znajdowali się pod obcym panowaniem. Dopiero ostatnie nieco ponad trzydzieści lat Lwów jest jednym z głównych miast niepodległej Ukrainy. Według autora do dziś są tu widoczne, najbardziej w architekturze, najsilniejsze wpływy Cesarstwa Austrowęgierskiego. Tak samo zresztą, jak w innych większych miastach CK Austrii. Autor ukuł zresztą dla dawnego imperium bardzo wdzięczny neologizm: cekania. Twierdzi, że kiedy cesarstwo uprawniło mieszkańców do posługiwania się językiem polskim i rozwoju rodzimej kultury, co stało się w 1869 roku i pociągało z a sobą kolejne swobody, był to w opinii Ukraińców najlepiej oceniany rozwój tego regionu. I z żalem go żegnali po ustaniu działań I wojny.  Zwłaszcza, że dla Lwowa zaczął się ten okres od haniebnego pogromu Żydów lwowskich przez oddziały wojsk polskich z przyzwoleniem polskiego naczelnika miasta. A później już jako część Polski Galicja Wschodnia, jak ja nazwali zaborcy, stała się Małopolską Wschodnią, a Ukraińcy mieszkańcami drugiej kategorii z ograniczonymi prawami do swojej kultury i języka. Dlatego choć autora drażnią nazwy ulic i pomniki Bandery, Szuchewicza i innych UPA-owców, których nie waha się nazywać  faszystami, ale stara się rozumieć mentalność mieszkańców tej części Ukrainy i wyraża nadzieję, że nowi bohaterowie prędzej czy później wyprą z miast tych walczących niecnymi metodami o niepodległą Ukrainę. 
Autor pisze tu o krajobrazie miasta tuż przed wybuchem wojny w lutym  2022 roku, o kontrastach między rynkiem z eleganckimi i za drogimi jak na kieszeń mieszkańców hoteli i restauracji, obliczonych na miejscową elitę i obcokrajowców, a pozostałymi częściami miasta, podejrzewając, że może to doprowadzić do buntu  mieszkańców, o lwowskiej chuliganerii, bałaku, szlaku, po którym poruszał  się w dzieciństwie i młodości Stanisław Lem, o (trudnych) relacjach polsko-ukraińskich i o życiu kulturalnym Lwowa, a właściwie wybranych jego aspektach. 
Ostatni rozdział zawiera opis  pierwszych dni wojny, która wprawdzie w pierwszych dniach nie objęła Lwowa, ale stał się on miejscem postoju ucieczki mas ludzi uciekających Polski i innych krajów graniczących za zachodzie z Ukrainą. Opis tego exodusu, którego autor był świadkiem, po przedzierał się  samochodem z Polski do Lwowa, zrobił na mnie większe wrażenie niż migawki telewizyjne z tych i następnych dni wojny.
Ten literacki fresk z talentem namalowany słowem przez Szczerka zrobił na mnie ogromne wrażenie, pozwolił  zrozumieć sentyment do tego miasta tych, którzy znają je tylko z opowiadań rodziców i dziadków, ale i tych, którzy ulegli fascynacji miastem, które mieli okazję poznać w ostatnich latach. Że już nie wspomnę o samym autorze.
Nie mogę nie wspomnieć o szczególnym jego talencie słowotwórczym. Wspomniałem już o cekanii, ale nie sposób nie wspomnieć o Radziecji, czyli tzw. Kraju Rad, Poradziecji, czyli o krajach, które się usamodzielniły, ale szczególnie urocze zdało mi się określenie wyróżniających się elegancją  ubarberzonych uciekinierów z Kijowa