piątek, 20 października 2023

Służby, służby i polityka

W krótkich odstępach czasu giną w trudnych do wyjaśnienia dla polskich służb wywiadowczych trzej polscy dyplomaci: jeden w Algierze i dwóch w Baku. Ten w Algierze miał dopiąć do końca nie całkiem czystą transakcję dostarczenia broni gospodarzom, ci dwaj w Baku pełniący funkcje nie całkiem wiążące się z dyplomacją, infiltrowani są przez służby rosyjskie i do tego wplątani w wątki romansowe własne i ich żon. W kraju zaś trwa rywalizacja aktualnego premiera i mocnego faworyta do objęcia stanowiska w przypadku prawdopodobnego wygrania wyborów przez reprezentującego go stronnictwo. I obaj nie są zainteresowani w dojściu do prawdy o kulisach tych zbrodni, co każe domniemywać, że nie mieli z nimi jakichś powiązań.Tak zaczyna się kolejna powieść wytrawnego twórcy powieści szpiegowskich Vincenta V. Severskiego Odwet (Czarna Owca, 2019).
I jak to w powieściach tego autora bywa, sprawę ma rozwikłać specjalny zespół, kierowany przez doświadczonego oficera o zdumiewającej intuicji i złożony z osób o zróżnicowanych i wyjątkowych kompetencjach, połączonych także silnymi więzami przyjaźni i wzajemnego zaufania.
Szef tego zespołu wybiera się z przyjacielem na wakacje w Bieszczady i ma nadzieję, że w dwa tygodnie ustawi kierowanie akcją tak, że będzie mógł spokojnie wyjechać. Albo może nawet i ją rozwikłać. Okazuje się jednak, że przyjaciel poważnie się rozchorował i już mimo operacji nie uniknął śmierci.  Zdążył jednak przyjacielowi podpowiedzieć sposób na spędzenie reszty życia u boku pewnej pielęgniarki. W efekcie nici wyszły z urlopu w Bieszczadach, co pozwoliło na pełne zaangażowanie w doprowadzenie śledztwa do końca. Wymagało to jednak wynikającej poniekąd z doświadczenia intuicji, podróży, wciągnięcia do akcji zaufanych osób spoza stałego zespołu oraz ryzykownych, zagrażających życiu akcji. Szczególnie emocjonująca jest akcja eksfiltracji (czyli wywiezienia z zagrożonego obszaru) algierskiego policjanta współpracującego  z polską placówką agenturalną z rodziną. Nie obyło się bez ofiar.
Chyba nie będzie niespodzianką dla czytelnika, że zdarzenia poza krajem powiązane są z rywalizacją polityczną w kraju. 

Ale w jaki sposób, to już trzeba sięgnąć po książkę. Jest gruba, więc nie da się przeczytać naraz, ale odkłada się ją niechętnie, bo wciąga niemal od pierwszej strony.
https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4883000/4883471/730490-352x500.jpg


niedziela, 8 października 2023

Jezus umarł w Polsce (przy granicy z Białorusią)

 Jeszcze na początku września kupiłem książkę Mikołaja Grynberga zatytułowaną właśnie tak: Jezus umarł w Polsce (Agora, 2023). Jest to zbiór wywiadów z osobami, które zaangażowały się w ratowanie azjatyckich i afrykańskich uchodźców zwabionych przez państwo Łukaszenki, przerzucanych (a właściwie przepychanych przez druty) przez białoruskich pograniczników i wojsko na stronę polską i wielokrotnie z równą brutalnością przepychanych z powrotem na stronę białoruską. Niektórych nieszczęśników, w tym kobiety, dzieci i osoby w zaawansowanym wieku, spotkało to do dwudziestu razy! Ponadto są tu dwa wywiady z żołnierzami Straży Granicznej.
A tytuł? Bo wśród zmarłych przy granicy był 24-letni Syryjczyk Issa (czyli właśnie Jezus) Jerjos z Syrii. Zresztą, trudno oprzeć się przypuszczeniu, że gdyby wśród uchodźców znalazł się młody Jezus z Nazaretu z matką, mógłby spotkać go podobny los. Mieli bowiem śniadą cerę i orientalne odzienie.

Pierwszych kilka wywiadów przeczytałem przed wyjazdem na druga turę wakacji, gdzie tymczasem najszybciej jak się dało zobaczyłem film Agnieszki Holland Zielona granica. Film jakby unaocznił mi przerażającą scenerię wydarzeń, odbywającą się głównie nocą, gdy łatwiej jest dotrzeć do potrzebujących ratunku ludzi. Film to jednak fikcja, choć z pewnością osadzona w realiach opowiedzianych Grynbergowi i w wywiadach dla mediów.
I tak, mając już te wyobrażenia doczytałem książkę do końca. Widać dzięki niej, że w akcję ratowania angażują się ludzie zaprawieni w różnych akcjach pomocowych, a natura z każdym rokiem jest coraz bardziej kapryśna i wymaga interwencji, a rządy gangu zwanego PiS też dostarczają sposobności ponad miarę. Niektórzy w tym celu zamieszkali w pobliżu granicy. Ale angażują się też mieszkańcy przygranicznych miejscowości. Wystarczy, że ktoś wybrał się do lasu na grzyby, jagody lub dla relaksu i natknął się na nieszczęśliwców, najczęściej w opłakanym stanie zmarzniętych, brudnych, zgłodzonych i spragnionych, żeby podzielić się tym, co się ze sobą zabrało, odstąpić suche okrycie, a następnie wrócić do domu i zanieść coś z tego, co z domowych zasobów może się przydać. Znaczna część tych osób, na tym nie poprzestaje, szuka pomocy u doświadczonych ratowników, szkoli się w pomaganiu, w zakresie niezbędnej znajomości prawa, użycza własnych domów, gdzie uchodźcy mogą się umyć, odziać w suchą odzież i buty i nabrać sił. Ale bacząc, żeby nie zwrócić uwagi sąsiadów, bo tamte rodziny mają swoich członków jak nie w Straży Granicznej, to w policji lub WOT. Albo po prostu wrogo usposobionych do osób o ciemnej karnacji skóry. Wśród tych osób, które połknęły bakcyla pomagania znalazł się były wojewoda podlaski Maciej Żywno.

Wrażenie robią wywiady ze strażnikami. Jeden z nich nie ma chyba żadnych skrupułów, wykonuje rozkazy.Nie godzi się z tym, że obcy "się tu pchają". Na pytanie, czy to nie jest rasizm odpowiada "Bo jesteśmy u siebie. Chyba mamy jeszcze prawo decydować o tym, kto mieszka w naszym kraju". I obcesowo przerywa  rozmowę, mając pretensje do autora, że ten nie chce zrozumieć jego postawy. Drugi zaprosił autora książki do domu i mówi z troską o tym, co się dzieje i że musi w tym brać udział. Usprawiedliwia się jednak, że osobiście nie przepędza ludzi na druty, bo ma obowiązki administracyjne. A w ogóle dziwi się, że tym ludziom dobrze żyje się w ich ojczystych krajach. Pytany, czy w Syrii - zaprzecza. A w Afganistanie? Też. A w Afryce? - nie wie. Zdumiewa, że pogranicznicy mówią o uchodźcach jak o przedmiotach: przerzucono do Polski ileś sztuk, toi tyle sztuk trzeba z powrotem przepędzić na drugą stronę granicy. Pograniczników denerwuje, że  w czasie tych przepędzeń rozlega się płacz, ale z każdą akcją bardziej się z tym oswajają, gubią ludzie uczucia.
A w ogóle autor przypomina, że wszystko zaczęło się od Polski, na co Białoruska strona zareagowała po swojemu. Oto na początku sierpnia 2021 r. polscy pogranicznicy przywieźli do Usnarza Gornego około pięćdziesięciu uchodźców, głównie z Afganistanu, gdzie niepodzielną władzę uzyskali talibowie, żeby przepchnąć nieszczęśników na białoruską stronę. Ale napotkali na opór tamtejszych pograniczników. Większość tej grupy została w przygranicznym lesie, a miejscowym ludziom udało się przekazywać im wodę i jedzenie. Potem jednak wprowadzono stan wyjątkowy i zakaz przebywania osobom cywilnym. I od tego czasu trwa, już dwa lata swoisty pingpong między pogranicznikami polskimi i białoruskimi oraz między pomagającym ratować ludzi a służbami mundurowymi. A faktycznie walka o uratowanie ludzi.
Na koniec autor podaje listę osób zmarłych po polskiej stronie granicy: 47pojedynczych osób lub rodzin, w połowie anonimowych. I informuje, że wciąż poszukiwanych jest 344 osób zaginionych. Jednym z pewnością udało się przedostać w głąb Polski lub nawet dalej na Zachód, a drugim?...
A to nasze opresyjne pisowskie państwo lansuje hasło "Murem za polskim mundurem". Za tym, w którym przepędza się ludzi do ciężarówek, a potem przez granicę na druty, jak 80 lat temu Żydów do wagonów, żeby wysłać je do Auschwitz?
To jest zbrodnia przeciw ludzkości i musi spotkać się z powszechnym potępieniem i karą
Jezus umarł w Polsce Grynberg Mikołaj