piątek, 24 grudnia 2021

Trzy razy wygnany

Wygnano go trzy razy. Po raz pierwszy to była właściwie ucieczka z rodzinnego Poznania przed hitlerowcami i ich legendą państwa pozbawiającego Żydów wszelkich praw. Potem niespełna trzydzieści lat później, kiedy polskie państwo PZPR zarządziło prześladowanie Polaków pochodzenia żydowskiego, pozbawiając ich stanowisk kierowniczych i w ogóle pracy, a w końcu wydając paszporty w jedną stronę. Pozbawiono go wtedy etatu docenta na Uniwersytecie Wrocławskim oraz innych stanowisk. Po raz trzeci kilka lat temu został wygrany niejako symbolicznie, gdy otrzymywał doktoraty honorowe uniwersytetów w całym zachodnim świecie, gdzie cieszył  się sławą wybitnego uczonego, Uniwersytet Warszawski odmówił mu uroczystego odnowienia doktoratu, którym zwykle uczelnie obdarzają wybitne postaci nauki w półwiecze uzyskania na nich naukowego stopnia doktora.

Nie miejsce tu na opis drogi życiowej Zygmunta Baumana zawartych w poświęconych mu książkach, czy wspomnień jego żony Janiny, bo w skrócie można ją znaleźć w Wikipedii. Książka Artura Domosławskiego odsłania wiele dotąd nieznanych faktów o nim, jego rodzicach, dzieciństwie i edukacji w Poznaniu, a potem w Związku Radzieckim dokąd uciekł z rodzicami, gdzie w końcu po latach ciężkiej pracy i głodowania dostał się do szkoły średniej i uzyskał maturę. Potem była służba w wojsku, gdzie  dzięki wybitnym zdolnościom doszedł do stopnia majora, studia i praca naukowa, służenie wiedzą Komitetowi Centralnemu PZPR, wygnanie najpierw do Izraela, a potem  wreszcie znalezienie życiowej przystani na uniwersytecie w Leeds.

 
Ale poza tym autor tej opasłej książki szeroko rozpisuje się o motywach działań bohatera swej książki, o środowisku, życiu towarzyskim,w którym działał, przybliża treść najważniejszych publikacji oraz recepcję jego myśli w świecie. Stara się przy tym na tak daleki obiektywizm, na jak to jest możliwe, wskazując zarówno na uznanie dla jego twórczości naukowej, jak i na ich krytykę.
Mając już doświadczenie z recepcją jego książki o Ryszardzie Kapuścińskim, Domosławski zawiera interesujące uwagi o pisaniu biografii znaczących postaci, w jakim stopniu biografia własnością opisywanej osoby, a w jakim biografisty, zwłaszcza, gdy znało się ją osobiście, o tym, jak głęboko biografista może wnikać w życie osobiste opisywanej osoby, jak zachować w stosunku do niej obiektywizm i czy jest on możliwy. To są uwagi ważne dla każdego, kto ma jakieś doświadczenia w tym względzie lub przymierza się do takiej pracy.
Dużo miejsca autor poświęca ostatnim latom życia Baumana, gdy jako emeryt nie był związany zasadami piśmiennictwa akademickiego, ani samą tylko socjologią, którą badacz od początku swej naukowej aktywności widział szerzej, wchodząc na pola psychologii społecznej, nauk o kulturze i polityki. Znakomicie odczytał wtedy czas, który nazwał płynną rzeczywistością, która zmienia się znacznie szybciej niż dotychczas i zgoła nieprzewidywalny.
Pojęcie płynnej rzeczywistości weszło do słownia badaczy nauk społecznych w świecie. Nie bez pewnej satysfakcji autor pisze, że Bauman z żoną (już wtedy drugą, po śmierci Janiny, z którą przeżył ponad pół wieku uczony ożenił się ze swoja dobrą znajomą, koleżanką z pracy na UW, nb. córką Bolesława Bieruta) został przyjęty na audiencji u papieża Franciszka, a ten czytał jego książki i też posługiwał się w swych pismach i przemowach pojęciem płynnej rzeczywistości.
Ale wtedy właśnie, na fali narastającego nacjonalizmu w Polsce zaczęły znów spotykać go despekty.  Poza tym najbardziej dla Baumana bolesnym nieodnowieniem mu doktoratu na macierzystej uczelni, spotykał się z protestami nacjonalistów podczas jego odczytów na uniwersytecie Wrocławskim i im. Mickiewicza w Poznaniu, oraz wstrzemiężliwością w różnych formach honorowania go. Autor pisze, że tylko jedna, prywatna uczelnia warszawska przyznała mu tytuł doktora honoris causa. Mógł nie wiedzieć, że ten  tytuł nadała mu też Dolnośląska Szkoła Wyższa, co spowodowało w mieście nieprzyjemny dla uczonego rwetes. W tej sytuacji Bauman postanowił nie przyjeżdżać kolejny raz do Wrocławia, o czym powiadomił ówczesnego rektora prof. Roberta Kwaśnicę uprzejmym pismem.
Zresztą, jego pisma cieszyły się dużym zainteresowaniem, by nie rzec atencją wykładowców tej uczelni i polecane były studentom. Stwarzały bowiem kontekst edukacji młodzieży i dorosłych, pomagały znajdować sens życia i rozumieć wyzwania przyszłości. Jako ówczesny dyrektor biblioteki uczelnianej zamawiałem wiele egzemplarzy książek Baumana, a potem też dostępów do wersji elektronicznych.
A i sam się w nich zaczytywałem, o czym pisałem na moim blogu. A niektóre stoją u mnie na półkach.
Miniaturka






wtorek, 14 grudnia 2021

Książka o Słowacji

 Byłem kilka razy w Słowacji, miałem tam przyjaciół we współpracującej z wrocławskim Instytutem Bibliotekoznawstwa Katedrze Księgoznawstwa Uniwersytetu Komeńskiego oraz w słowackich bibliotekach.Co prawda było to dość dawno, w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mile wspominam moje pobyty w Bratysławie, Popradzie i Koszycach.
Toteż gdy znalazłem chyba w "Angorze" notkę o książce UFO nad Bratysławą Weroniki Gogoli (Czarne, 2021), zamówiłem ją sobie i w try miga przeczytałem. Tytułowe UFO "lata" nad Bratysławą już blisko pół wieku. Jest to przypominająca talerz kosmiczny restauracja umieszczona na wierzchołku pylony mostu na  Dunaju. Rozpościera się z niej widok na miasto po obu stronach rzeki i zdającego się na wyciągnięcie ręki zamku Marii Teresy, górującego nad miastem. Byłem tam jako uczestnik grupy seminarium naukowego. Ale przewodniczka oprowadziwszy nas dookoła wnętrza oznajmiła, że na obiad tam z pewnością nas nie stać i zaprowadziła na obiad do pobliskiej restauracji nad Dunajem, z widokiem na most i na zamek.
Miałem tam zabawny epizod. Otóż teściowa poprosiła o kupno... gumy do majtek, której używała do szytych poszewek na poduszki i fartuchy. Sklep z pasmanterią znalazłem blisko Univerzitnej Kniżnicy (to tylko historyczna nazwa, uniwersytet ma swoją odrębną bibliotekę). Stanąłem w kolejce, a g dy przyszła na mnie kolej, poprosiłem o tę gumę po rosyjsku, gdyż zdawało mi się, że to będzie dla sprzedawczyni bardziej zrozumiały język niż polski. Pani za ladą jednak mnie ominęła i zaczęła obsługiwać następną osobę w kolejce. Stanąłem więc poza kolejką i po chwili zastanowienia znów się w niej ustawiłem. I gdy przyszła znów na mniej kolej poprosiłem o tę gumę po polsku. Pani się uśmiechnęła i po spytaniu jak wiele jej potrzebuję podała dwa pęczki po pięć metrów. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo Słowacy byli antysowieccy. Reżim komunistyczny był tam bowiem dalece trudniejszy do zniesienia, a do tego dołożyła się pamięć interwencji "armii sprzymierzonych" w 1968 r.
Autorka, Polka zamieszkała obecnie w Bratysławie, pisze o Słowacji po 1993 r., gdy stała się ona odrębnym państwem. Co zresztą wydawało się dla Słowacji niekorzystne, gdyż pod względem liczby ludności, zaawansowania gospodarki oraz liczby większych miast, niekorzystne. Był to jakby akt zaspokojenia ambicji liderów grupy polityków, którzy chcieli mieć  swoje państwo i nim rządzić.
Dość groteskowo w oczach autorki wyglądały usiłowania historycznego uzasadnienia ciągłości dziejów narodu słowackiego przez stawianie pomników postaci nie tak znowu świetlanych, żeby uznać ich za bohaterów narodowych i nie  całkiem przy tym słowackich, lecz raczej morawskich. Ale jak wiemy zawsze znajdą się tacy historycy, którzy napiszą historię pod upodobania władzy i artyści, którzy wykonają jej zamówienia. Autor pomnika króla Svatopluka, "przed którym drżał cały świat" wsławił się wcześniej pomnikiem milicjanta postawionym w centrum Bratysławy.
Historia tego samodzielnego już państwa to na przemian rządy nacjonalistów kończące się skandalami (Meciar po zamordowaniu syna prezydenta Kovaca, Fico po zamordowaniu dziennikarza i jego narzeczonej) i demokratów. Tym drugim udało się wprowadzenie Słowacji do Unii Europejskiej, NATO i do zastąpienia korony przez euro. Obecnie znów rządzą demokraci, a prezydent Zuzana Ciaputova  cieszy się rosnącą popularnością.
Oprócz rozdziałów poświęconych historii i charakterystyce Słowaków (ale to kraj, którego część obywateli wciąż mówi po węgiersku, a część swoistą gwarą ukraińską i ma swoje szkoły, mieszkańcy lubują się w pływaniu i surfowaniu, do czego nie trzeba morza, wystarczy duże jezioro, a jest ich trochę w Słowacji) są historię anegdotyczne. Na przykład ta o Janosiku, który był Słowakiem i nie był taki święty (łupił ze swoimi ludźmi przejeżdżających kupców, ale zrabowane towary sprzedawał), ale ma swoją legendę, bo walczył z księciem z austriackiej dynastii Habsburgów.  Polski serial i jego bohater nie przypadł Słowakom do gustu, mówili, że to raczej polski Rambo, a nie ich Janosik.
Autorka wspomina też swój udział w charakterze konsultantki w przygotowywanym w popradzkim teatrze musicalu o... Janie Pawle II. W przedsięwzięciu brali bowiem udział w większości ateiści, łącznie z reżyserem. Spektakl wyszedł dość obrazoburczy, ale publika ciągnęła z obu stron Tatr i  oglądała go z nieudawaną nabożnością.
Słowacja to nasz sąsiad, ale książka Weroniki Gogoli uświadomiła mi, jak mało o nim i jego mieszkańcach wiemy. Teraz wiem o wiele więcej

https://czarne.com.pl/uploads/catalog/product/cover/1396/large_ufo_nad_bratyslawa.jpg


wtorek, 7 grudnia 2021

Wrocławskie kamienice

Jako bibliotekarze emerytowani mamy z zoną ten przywilej, że wciąż możemy pożyczać na dłużej książki z "naszych" bibliotek i nie płacić kary za przetrzymanie. Choć gotowi jesteśmy zwrócić je natychmiast, gdy ktoś  zgłosi pilną potrzebę sięgnięcia do nich lub wypożyczyć. Co nie znaczy, że nie kupujemy sobie nowości, których biblioteki nie zakupią, no nie mają takiej potrzeby.
Ale właśnie skończyłem czytać (i oglądać, bo książka zawiera liczne fotografie, aktualne i archiwalne) tom dwunastu rozmów o tyluż wrocławskich kamienicach. A właściwie o trochę większej ich liczbie, gdyż ich lokatorzy zmienili parę adresów, zanim znaleźli swoje miejsce na (wrocławskiej) ziemi.  Albo już ją opuścili.
Jest to bogato ilustrowany plon radiowych rozmów wrocławskiej dziennikarki Joanny Mielewczyk z mieszkańcami lub wspomnień o nich, opowiedzianych autorce. O tyle bardziej atrakcyjny, że najpiękniej opisane w narracji rozmówców (płci obojga) i autorki ulice, kamienice, klatki schodowe i wnętrza nie oddadzą tego, co można zobaczyć na zdjęciach.
A mowa jest o na ogół o mieszkańcach domów mieszczańskich, dziś nazywanych klasą średnią, z drugiej połowy XIX i pierwszych lat XX wieku, z efektownymi bramami, bogato zdobionymi klatkami schodowymi, z witrażami zamiast zwykłych szyb w oknach, ze stylowymi meblami i budzącymi podziw piecami po - wysoki - sufit. Po wojnie wiele z nich przez lata pozbawione były zewnętrznych ozdób, a nawet balkonów. I w takich kamienicach, które przetrwały cudem bombardowania przez sowiecką armię, która ulica po ulicy docierała do centrum,żeby w końcu spowodować kapitulację Festung Breslau.

Władza ludowa z braku lokali mieszkalnych dzieliła takie mieszkania na kilka mniejszych, przedzielonych byle jak postawionymi murowanymi ścianami,  z tandetnymi kuchniami piecami i ubikacjami po jednej na kilka mieszkań. Przez kilka lat mieszkaliśmy w takim mieszkaniu we cztery rodziny ze wspólną kuchnią i łazienko-ubikacją. Zarówno brama wejściowa, jak i klatka schodowa nosiły jeszcze ślady dawnej świetności. Dziś na zdjęciu z zewnątrz kamienica wygląda trochę lepiej, brama też solidniejsza, ale jak jest w środku?
Bardzo interesujące są, momentami dramatyczne historie ludzi, którzy w większości tuż po wojnie znaleźli się we Wrocławiu, przeszedłszy wcześniej gehennę wojny, hitlerowskie więzienia i obozy, a we Wrocławiu trud odgruzowywania i odbudowy miasta.
Natomiast niektóre z kamienic zdają się dzięki staraniom mieszkańców, administratorów i wrocławskiego samorządu odzyskać dawną świetność.
Są też w  książce kamienice, które tkwią już tylko w pamięci ich lokatorów. Zburzone podczas wojny do szczętu lub zburzone do szczętu już po wojnie, bo Warszawa domagała się cegieł, a "cały kraj odbudowywał swoją stolicę". Dziś w tych miejscach stoją - niezbyt okazałe - "budowle socjalizmu".
Przypominają się studenckie lata, kiedy to nasz przybyły z Łodzi na studia kolega zakochał się we Wrocławiu. Już na pierwszym roku uzyskał uprawnienia przewodnika turystycznego. Na nas, kolegach z roku i z pokoju w akademiku ćwiczył oprowadzanie po mieście. Oczywiście głównie po starówce i jej zabytkach. I barwnie o nich opowiadał, okraszając to anegdotami z tymi obiektami związanymi. Ale w programie wycieczki musiały być też "budowle socjalizmu". Oprowadzał więc nas wzdłuż odcinka dzisiejszej ulicy Piłsudskiego od Dworca Świebodzkiego po ówczesny Plac PKWN oraz pod tzw. "żyletkowiec" przy ul. Grabiszyńskiej. Później żelaznym punktem wycieczek był trzonolinowiec u zbiegu Dworcowej i Kościuszki.
Po lekturze tej książki chciałoby się pójść i zobaczyć kamienice, w pobliżu których mieszkałem w różnych akademikach i które obojętnie mijałem jeżdżąc na zajęcia na uczelni, potem chadzałem w różnych sprawach prywatnych i zawodowych, niektóre zaś omijałem, bo mawiało się, że były niebezpieczne. Teraz zdają się zachęcać do podziwiania i dostrzegania szczegółów, których gdyby nie ta książka, nigdy bym nie dostrzegł.
Ale dopiero gdy zejdą śniegi i znów będzie zielono. A tymczasem zbliża się choinka i trzeci tom "Kamienic" na pewno się pod nią znajdzie. Nie wiadomo tylko, komu się trafi. Ale będziemy ją sobie w rodzinie pożyczać, podobnie jak tom pierwszy.
PS.
Trafił się mojej żonie z dedykacją od autorki



sobota, 4 grudnia 2021

Grzechy główne Kościoła w Polsce

Już ponad miesiąc temu skończyłem lekturę książki Gomora : pieniądze, władza i strach w polskim Kościele (Agora, 2021) duetu Artur Nowak (prawnik) i Stanisław Obirek (teolog).
Autorzy postanowili nie szukać jakichś nowych sensacji, uznając, że bezmiar ujawnionych przez dziennikarzy niegodziwości, których dopuścili się hierarchowie polskiego Kościoła, nie bez przyzwolenia, ale i przykładu kurii Watykańskiej w czasach pontyfikatu Jana Pawła II i Benedykta XVI oraz pobłażliwości obecnego papieża Franciszka I. O tym co się działo na dworze obu pierwszych wymienionych papieży w szczegółach zobrazował Frederic Marcel w książce Sodoma, o której tu pisałem kilka miesięcy temu. Autorzy Gomory poświęcili dużo uwagi wyznaczonemu przez Wojtyłę nuncjuszowi w Polsce abpowi Józefowi Kowalczykowi, poniekąd wbrew tradycji, bo Watykan zwykle wysyłał w charakterze nuncjuszy biskupów i kardynałów spoza kraju, w którym pełnili swoją misję. I to on stał papieskimi decyzjami o nadawaniu sakr biskupich i/lub władań nad diecezjami i archidiecezjami takim - nie waham się użyć słów - kreaturom jak Głódź, Dzięga, Jędraszewski, Depo, Dec czy Tyrawa, żeby nie wydłużać listy. I on patrzył przez palce na szalbierstwa Rydzyka i niewykluczone, że stał za udzieleniem mu audiencji papieskiej. Benedykt XVI był kontynuatorem "dzieła" Jana Pawła II. Próbował ograniczyć bezmiar rozpasania w Watykanie i okolicach, ale zdał sobie sprawę, że ta maszyneria jest nie do zatrzymania i abdykował. Z kolei Franciszek sam owszem nosi się i mieszka skromnie, wykonuje gesty sprawiające  pozory życia w zgodzie z Ewangelią. Próbował też powściągnąć rozpasanie moralne hierarchów, dokonując swego rodzaju czystki w episkopacie Chile. Ale jeśli chodzi o hierarchów polskich przeniósł największego gorszyciela wśród biskupów Jędraszewskiego do Krakowa. Niemal każde jego kazanie to spektakl nienawiści,  Jest coś bardzo wymownego w tym, że tysiące wiernych, nie znających jeszcze wtedy (część do dziś udaje, że nie wie) o grzechach Jana Pawła krzyczała pod jego oknem przy Franciszkańskiej w Krakowie "Zostań z nami", a niedawno pod tym samym oknem tłum zezłoszczonych na Kościół stojący za ograniczeniami praw kobiet rozlegało się wykrzykiwane z setek jeśli nie tysięcy gardeł "Wypierdalaj!".

Zaś nakładane kary na niektórych biskupów budzą tylko złość i zgorszenie. Bo cóż to za kara opuszczenie kurii, zobowiązanie do wynagrodzenia krzywdy według własnego uznania ukaranego, czy zakaz uczestniczenia w ceremoniach kościelnych? A już zwłaszcza, gdy nie są one egzekwowane! Poza tym kuria watykańska nadal jest bezsilna wobec tego, co wyprawia Rydzyk.
W pierwszej cześć książki, zatytułowanej Siedem grzechów głównych Kościoła autorzy zbierają różne niegodziwości, jak dbałość o wizerunek Kościoła nawet kosztem ukrywania trybu życia księży, a zwłaszcza hierarchów i ukrywania księży pedofilów przy zupełnej obojętności wobec losów ich ofiar, ukrywanie majątku , im wyżej w hierarchii tym ściślejsza, wystawne życie biskupów w kręgu służalczych kurialistów, chciwość (istnienie nieoficjalnej taryfy za bierzmowanie, odwiedzanie parafii itd.), posiadanie kochanek itd. i systematyzują jako popełnianie siedmiu grzechów głównych. Choć czasem te grzechy wykraczają poza treść owych grzechów, gdy piszą o operowaniu przez biskupów strachem, lub raczej straszeniem np. zesłaniem księży do biedniejszych prowincjonalnych parafii lub do klasztoru, a księża straszą np. odmową udzielenia sakramentów.
Opisy poszczególnych typów przewin autorzy wieńczą czymś, co nazywają zasadami obowiązującymi w Kościele.
Oto [przykłady pierwsze z brzegu:

Wejście w konserwatywną narrację z naciskiem na seksualność to bardzo często stosowana strategia obronna zdemoralizowanych seksualnie hierarchów.

Pisał o niej też Martel w swojej Gomorze. Albo:

Katolickie wychowanie w modelu grzeczności i usłużności, stosunek dzieci wobec starszych oraz kobiet wobec mężczyzn to jądro przemocy w rodzinach i małżeństwach.

Albo:

Każda władza, a już szczególnie absolutna władza biskupia korumpuje, oducza empatii, tworzy dystans, bo w pałacowej perspektywie nie sposób poczuć zapachu owiec.

Niestety, nie ma tu żadnej zasady do grzechu lenistwa. A piszą tu o zblatowaniu hierarchów z każdą władzą, także PRL-owską, łącznie z licznymi przypadkami delatorstwa oraz o ubóstwie zasobów intelektualnych, które sprawia całkowitą bezradność biskupów wobec pojawiających się problemów, wobec których Kościół powinien sposoby ich rozwiązywania.

Druga część książki, zatytułowana Nadzieja, w której znać rękę teologa, prof. Obirka, w gruncie rzeczy nie daje nadziei. Mowa jest tu o rozmijaniu się biedniutkiej intelektualnie teologii, którą kieruje się polski Kościół wobec myśli Franciszka. Obecny pontifex wskazuje współczesne i przyszłe wyzwania stojące przed Kościołem i jego kapłanami i sam jest na nie otwarty, o czym świadczą jego pisma, wypowiedzi i decyzje dotyczące m.in. różnych modeli rodziny, równych praw dla mniejszości seksualnych, szukanie rozwiązań wobec kryzysu klimatycznego. Polscy biskupi zaś albo ich nie chcą widzieć, a jak niektórzy widzą, to postrzegają je jako zagrożenia dla społeczeństw, w tym wiernych i ich zachowań. Po prostu nie są na nie intelektualnie ani organizacyjnie gotowi. Zostaje więc tylko zaklinać rzeczywistość i straszyć ludzi
Wątlutką nadzieję dają nieliczni intelektualiści w Kościele, którzy chyba przez niezrozumienie tego, o czym mówią i piszą są tolerowani oraz młodsi biskupi, którzy otrzymali sakrę od Franciszka. Na razie jest ich garstka i nie mają chyba żadnego wpływu na to, ci wyczyniają Nominanci Wojtyły.

Cennym uzupełnieniem książki jest rzadka we współczesnym piśmiennictwie bibliografia adnotowana 32 publikacji książkowych polecanych przez autorów oraz liczący ponad setkę wykaż źródeł wykorzystanych w książce.
Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele