wtorek, 18 lipca 2023

Zmarł Profesor Marian Huczek

 Moje pobyty w Krakowie kilka lat temu wiązały się m.in. ze spotkaniami z moimi dobrymi znajomymi, wysoce przeze mnie szanowanymi, bo chyba nie poważyłbym się nazwać Ich przyjaciółmi mieszkającymi w Krakowie. Ostatnimi laty wyjazdy uniemożliwiła pandemia. Tymczasem półtora roku temu śmierć zabrała Krzysztofa Kasprzyka. Został mi więc jeszcze mój mistrz, który wprowadził mnie w teoretyczne i praktyczne aspekty zarządzania i marketingu w Bibliotekach prof. Marian Huczek. Pisałem tu o Nim jedenaście lat temu http://stefankubow.blogspot.com/2012/09/moi-mistrzowie-suplement-3-marian-huczek.html.
Za tydzień wybieram się z żoną do Krakowa, do którego mamy sentyment, gdyż tam właśnie 54 lata temu się poznaliśmy i zbliżyli do siebie i chyba już wtedy zakochali. Cieszyłem się więc, że po latach znów się spotkamy, wypijemy razem jakieś winko lub piwo i powspominamy lata wspólnej pracy na Uniwersytecie Śląskim. Obiecaliśmy sobie wiosną w rozmowie telefonicznym, że takk się stanie. Profesor już chyba od dawna obiecywał sobie, że zabierze żonę i przyjedzie na parę dni do Wrocławia. Nawet zrobiłem dla niego wykaz dobrych hoteli z telefonami. Ale wybierał się jak sójka za morze. Im bliżej było lata, tym bardziej rozstawał się z zamiarem. Ku rozczarowaniu żony, która chce poznawać Polskę, a On, 
choć dożył 84 lat był czerstwym mężczyzną, stąpającym pewnym krokiem i jedyne, czego mu brakowało, to jak często podkreślał, pracy jako wykładowcy akademickiego. Ale nie lubił podróżować.

Zadzwoniłem do Niego z zamiarem umówienia się na spotkanie, a tu żona informuje mnie, że profesor zmarł na zawał serca ostatniego dnia czerwca, po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu. i że zawiadamiała mnie o pogrzebie. Przejrzałem historię moich rozmów telefonicznych i nie znalazłem śladu rozmowy. Natomiast ja będąc na wakacjach w Chorwacji bezskutecznie próbowałem się Doń dodzwonić. Ani sms-a, ani fotki z wakacji nie mogłem posłać, gdyż profesor jako  tradycjonalista korzystał wyłącznie z telefonu stacjonarnego. Nie lubił się też fotografować. Nie ma Go więc na zdjęciach zbiorowych z żadnego miejsca pracy, ani z okazji obrony doktoratów, ani innych okazji.

Stanęło na tym, że jak będę w Krakowie, zawiadomię wdowę i wybierzemy się na grób Profesora. Nie tak mieliśmy się żegnać i nie już

ŻAŁOBA NA TERENIE GMINY KORSZE – Urząd Gminy Korsze


poniedziałek, 17 lipca 2023

Historia bośniackiego uchodźcy w Niemczech

Nadal tkwię na Półwyspie Bałkańskim. Bo oto sprawiłem sobie powieść "niemieckojęzycznego pisarza pochodzenia bośniackiego", jak czytam na skrzydełku Saszy Stanisicia (żeby już nie zmieniać czcionki) Skąd, wydanej rok temu przez wrocławską oficynę Książkowe Klimaty, zasłużonej dla popularyzacji literatury Europy Środkowo-Wschodniej. Wydawca oznajmił bowiem z dumą, że ta książka, już kolejna wydana przez tę oficynę została nominowana do nagrody Angelus.
Zdziwiło mnie nie to, że pisana jest nie tylko w pierwszej osobie, ale jest to jakby rozszerzona autobiografia autora, w której, jak można przypuszczać mieszają się nie tylko czasy, ale i prawda i fikcja. 

Oto narrator, mieszkający w Heidelbergu, jeszcze w 2008 r. jakby nie do końca zadomowiony w miejscu zamieszkania, staje  przed koniecznością napisania wniosku do urzędu imigracyjnego o uzyskanie obywatelstwa niemieckiego i dodania życiorysu. Wstępna wersja życiorysu, zawierająca dzień i miejsce urodzenia, ukończone szkoły i uczelnię, wydała mu się zbyt lakoniczna. Napisał następną, aż w końcu uznał, że Niemcy lubią tabelki, więc ją rozbudował i rozrysował elementy biografii i trochę ( nie tak bardzo trochę) pokomplikował.  I w efekcie powstała całkiem pokaźnych rozmiarów powieść. Zaczyna się od środka opowieści, gdy autor/narrator już się zasymilował w Niemczech (opanował język, ukończył uniwersytet, nawiązał bliskie więzi z otoczeniem, założył rodzinę) i postanowił ubiegać się o obywatelstwo, a sięga raz do swego dzieciństwa i domu rodzinnego raz zaś do 2018 r., kiedy pisze o zdarzeniach z perspektywy współczesnej.
W przemieszanych chronologicznie wątkach, do czego czytelnicy już są przyzwyczajeni, pojawia się wojna, której scenerią była Bośnia, w dużej części zamieszkana przez ludność wyznania muzułmańskiego lub rodziny mieszane, jak m.in. rodzice narratora. Najpierw jakiś dobry człowiek doradził im, żeby zdjęli portret Josepa Tity, który na wszystkie sposoby, nie zawsze demokratyczne, zapobiegał wszelkim przejawom nacjonalizmu, a potem zaczęły dochodzić wieści, że ludność muzułmańska jest masowo mordowana. W rezultacie rodzina uciekła do Niemiec i osiadła w Heidelbergu. Najpierw na peryferyjnym osiedlu pomyślanym dla imigrantów, gdzie uczył się języka i miał zapewnione minimum socjalne. Pisze zresztą o podejrzliwości wobec przybyszy, o ciężkiej, wręcz wyniszczającej pracy fizycznej ojca, o kolegach, którzy imigrowali z innych krajów, także z Polski, bo łatwiej było znieść istniejące bariery, którym państwo i władze lokalne mimo starań nie były w stanie zaradzić. 

Wiele miejsca poświęca swojej więzi z dziadkami, a zwłaszcza babcią, którzy nie zdecydowali się na opuszczenie kraju. Po śmierci męża babcię dopadła demencja. Autor/narrator często podróżuje w rodzinne strony, w dni, kiedy demencja nie dawała się zbytnio we znaki, podróżuje. 
Powieść kończy się jakby po prostu zawieszeniem akcji. Ale na tym nie koniec, mimo, że pojawia się słowo koniec. Nie pierwszy zresztą raz. Bo potem następuje  dalszych kilkadziesiąt stron, w których jeszcze intensywnie mieszają się czasy i wątki. Autor każe przenosić się na odległe o kilkanaście stron lub cofnąć, jak w grze planszowej. Ale czytałem je po kolei. Wyziera z nich przede wszystkim postępujące  starzenie się babci z coraz szybciej postępującą demencją aż do śmierci w wieku 87 lat, w obecności starającego się być przy niej jak najczęściej narratora.
To z pewnością oryginalna powieść z wartką, choć rwaną narracją, poruszająca ważne kwestie, stanowiące tło historii autora/narratora. Może zresztą jest to powieść o wojnie i jej następstwach, emigracji i losach imigrantów oraz o tragizmie późnej starości, spajana przez indywidualną historię jednego z uchodźców

Okładka książki Skąd Saša Stanišić