Nasza Dolnośląska Szkoła Wyższa dołączyła się do "Trójkowego" Festiwalu Marii Czubaszek w Polanicy Zdroju w słoneczne weekendowe dni. rozpoczynające drugą dekadę września. w teatrze zdrojowym codziennie prezentowane widowisko "Cały Kazio", złożone z niesłychanie popularnych ponad trzydzieści lat temu skeczy gwiazdy festiwalu, znakomicie granych w ramach emitowanego co tydzień w radiowej "Trójce" "Ilustrowanego Magazynu Rozrywkowego" przez Irenę Kwiatkowską, Jerzego Dobrowolskiego i Wojciecha Pokorę. Towarzyszyły temu kiermasze książek, łącznie z wywiadami-rzekami Artura Andrusa z Maria Czubaszek oraz Wojciechem Karolakiem, a także grubym tomiskiem zawierającym wpisy w mądrym i przezabawnym Blogu Niecodziennym. Autorka podejmuje w nim aktualne tematy w formie odpowiedzi na dociekliwe pytania nastoletniej córka sąsiadki z bloku Dla nie znających tego bloga link : http://mariaczubaszek.bloog.pl/.
W ramach festiwalu w muszli koncertowej odbywały występy estradowe mniej i bardziej znanych artystów. Sam miałem okazję posłuchać paru piosenek wygi estradowego Stanisława Soyki.
Byłem uczestnikiem tego festiwalu. Nasze uczelniane Biuro Promocji z jego szefową panią Ewą Suchożebrską włączyło się bowiem do festiwalu jako Klub Książki Rozumnej. Można było dzięki temu zaprezentować, a może i trochę sprzedać, publikacje uczelniane z powszechnie cenioną serią "Biblioteka Myśli Społecznej", książki dolnośląskich wydawców, którzy podjęli współpracę z naszą uczelnią i organizatorami festiwalu, a także zaprezentować naszą bibliotekę.
W tym celu przygotowaliśmy pokaźny stos książek do "uwolnienia" w drodze book crossingu (jakież było zdziwienie odwiedzających nasze stoisko kuracjuszy i mieszkańców Ziemi Kłodzkiej, że można książkę wziąć ze sobą i po przeczytaniu zostawić w dowolnym publicznym miejscu kraju!), a ja zostałem poproszony o wygłoszenie prelekcji o książkach, które warto przeczytać.
W tym celu przygotowaliśmy pokaźny stos książek do "uwolnienia" w drodze book crossingu (jakież było zdziwienie odwiedzających nasze stoisko kuracjuszy i mieszkańców Ziemi Kłodzkiej, że można książkę wziąć ze sobą i po przeczytaniu zostawić w dowolnym publicznym miejscu kraju!), a ja zostałem poproszony o wygłoszenie prelekcji o książkach, które warto przeczytać.
Oczywiście dobór był selektywny, co zaznaczyłem na początek, mówiąc, że chcę zaprezentować książki, które moim zdaniem warto przeczytać i które sam ostatnio przeczytałem i jednocześnie omówiłem na niniejszym blogu.
Podzieliłem je na trzy grupy: biografie, autobiografie i wspomnienia znanych postaci, książki, które pomagają lepiej zrozumieć przeszłość i dzień dzisiejszy oraz literaturę piękną.
Z pierwszej grupy wyróżniłem dzienniki i wspomnienia z lat dzieciństwa Józefa Hena oraz osnutą na własnych przeżyciach powieść Nikt nie woła. Omówiłem też pokrótce dzienniki i autobiografie Sławomira Mrożka (Baltazar), Stefana Chwina i Janusza Weissa oraz biografie pisarzy spisane przez Mariusza Urbanka oraz biografię Igora Newerly'ego autorstwa Jana Zielińskiego.
Z drugiej grupy zaprezentowałem książki Zygmunta Baumana (Płynna inwigilacja oraz To nie jest dziennik), a także prace poświęcone interesującym mnie zagadnieniom historii Żydów i antysemityzmu, religii i ateizmu oraz wciąż aktualnej kwestii ukraińskiej.
Z drugiej grupy zaprezentowałem książki Zygmunta Baumana (Płynna inwigilacja oraz To nie jest dziennik), a także prace poświęcone interesującym mnie zagadnieniom historii Żydów i antysemityzmu, religii i ateizmu oraz wciąż aktualnej kwestii ukraińskiej.
Z beletrystyki wyróżniłem czytane niedawno książki autorów czeskich i slowackich, w tym szczególnie dwie powieści słowackiego autora Pavla Rankova (Zdarzyło się 1 września albo kiedy indziej oraz Matki) z wrocławskiej oficyny "Książkowe Klimaty".
A na koniec przeprowadziłem mały quiz z pytaniami ułożonymi przez moje koleżanki i z biblioteki. Nagrodami były oczywiście zestawy książek.
Słuchało mnie kilkanaście osób. Całkiem dużo, jeśli wziąć pod uwagę, że w tym samym czasie trwało nabożeństwo w kościele, obiad dla kuracjuszy, występy na pobliskiej estradzie i wnet zacząć się miał spektakl złożony ze słuchowisk Marii Czubaszek.
Po prezentacji podszedł do mnie mężczyzna w moim mniej więcej wieku i spytał, czy mówią mi coś podane jego personalia, którymi się przedstawił. No pewnie, że mówiły! Toć przecież młodszy kolega z lat dzieciństwa, którego nie widziałem ze 40 lat! Dowiedział się z internetu o imprezie i moim w niej udziale i przyjechał z zoną z Henrykowa. Wysłuchaliśmy więc jeszcze krótkiego spotkania autorskiego z młodym wrocławskim poetą i poszliśmy do pobliskiej kawiarni, żeby nacieszyć się ze spotkania i powspominać wspólne zabawy, łowienie ryb w Skorej oraz naszych ówczesnych kolegów i koleżanki. Nie obyło się bez wspominania kuchni mojej mamy, zwłaszcza pierogów z grochem, a właściwie bułeczek z farszem z przyrządzonym na pikantnie mielonym grochem. Nikt inny we wsi tego nie robił, więc gdy mama je piekła każdy chciał choć spróbować.
Stanęło na tym, że którejś soboty lub niedzieli wraz z bratem odwiedzimy Józka w Henrykowie.
***
A wczoraj skończyłem czytać powieść innego słowackiego autora Pavla Vilikovsky'ego Opowieść o rzeczywistym człowieku. Wbrew tytułowi nijak nie kojarzy się ona z pamiętaną przez moich rówieśników szkolną lekturą obowiązkową Opowieść o prawdziwym człowieku Borysa Polewoja. Można rzec stoi na jej antypodach.
Jest to ujęta w formę pamiętnika historia życiowej porażki słowackiego urzędnika z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Wręcz dziecinnie naiwny człowiek, mający żonę i dorastającego syna, próbuje zapewnić sobie karierę zawodową w bratysławskim nie bardzo wiadomo czemu służącemu biurze. Łatwo idzie na lep pozornych awansów i pustych obietnic swego szefa, płytkie banały lokalnego SB-ka wystarczają, żeby stać się donosicielem na szefa i wspólpracowników, a jeden uśmiech biurowej piękności wystarcza, żeby wywołać w nim autentyczne uczucie i dyktowane nim nieodpowiedzialne działania. Pojawiające się sygnały, które powinien był potraktować jako ostrzeżenia zbywał lekceważeniem ufając we własne talenty i przenikliwość oraz znajomość praw polityki..
W kilka miesięcy okazuje się, jak kruche były jego nadzieje. Kochanka, za którą poręczył, żeby mogła otrzymać paszport, nie wróciła z wakacji w Jugosławii i osiadła w Austrii, donos na dyrektora do ministerstwa, napisany z poduszczenia tajniaka, który oczywiście się swojej roli wyparł, wrócił do biura na ręce dyrektora, a jego autor nie tylko nie dostał obiecanego przydziału na samochód, ale stracił pracę i prawo do służbowego mieszkania, zaś żona dowiedziawszy się o zdradzie postanowiła się rozwieść i zamieszkała z synem u rodziców.
Wręcz dziecinnie naiwny człowiek, mający żonę i dorastającego syna, próbuje zapewnić sobie karierę zawodową w bratysławskim nie bardzo wiadomo czemu służącemu biurze. Łatwo idzie na lep pozornych awansów i pustych obietnic swego szefa, płytkie banały lokalnego SB-ka wystarczają, żeby stać się donosicielem na szefa i wspólpracowników, a jeden uśmiech biurowej piękności wystarcza, żeby wywołać w nim autentyczne uczucie i dyktowane nim nieodpowiedzialne działania. Pojawiające się sygnały, które powinien był potraktować jako ostrzeżenia zbywał lekceważeniem ufając we własne talenty i przenikliwość oraz znajomość praw polityki..
W kilka miesięcy okazuje się, jak kruche były jego nadzieje. Kochanka, za którą poręczył, żeby mogła otrzymać paszport, nie wróciła z wakacji w Jugosławii i osiadła w Austrii, donos na dyrektora do ministerstwa, napisany z poduszczenia tajniaka, który oczywiście się swojej roli wyparł, wrócił do biura na ręce dyrektora, a jego autor nie tylko nie dostał obiecanego przydziału na samochód, ale stracił pracę i prawo do służbowego mieszkania, zaś żona dowiedziawszy się o zdradzie postanowiła się rozwieść i zamieszkała z synem u rodziców.
Przypomniała mi ta historia serię minisłuchowisk z cyklu "Okno na świat", we wspomnianym "Trójkowym" "Ilustrowanym Magazynie Rozrywkowym", granych przez nieżyjących już Bronisława Pawlika i Wandę Łuczycką. On, Mordeczka, urzędnik niższego szczebla wciąż wdawał się w jakieś podejrzane interesiki ze swymi zwierzchnikami. Na zgłaszane przez Dziunię wątpliwości odpowiadał sakramentalnym zwrotem "Dziunia, ty się zupełnie nie znasz na polityce". Na co ona odpowiada "A muszę"? Oczywiście, na koniec okazywało się, że z interesu znów nic nie wyszło. Każdy odcinek kończył się poleceniem Mordeczki "Dziunia, włącz telewizor, to nasze okno na świat". Co w PRL-owskim okresie propagandy sukcesu dodawało słuchowisku dodatkowego smaczku.
Opowiadam o książkach, które warto przeczytać
Warto ten blog czytać przed pójściem do pracy w Bibliotece Uniwersyteckiej oraz po powrocie z pracy w Bibliotece Uniwersyteckiej.
OdpowiedzUsuń