niedziela, 30 września 2018

Prof. Robert Kwaśnica nie żyje

Przed godziną dowiedziałem się, że po długiej chorobie odszedł mój serdeczny kolega, a przez ostatnie dwadzieścia jeden lat wspaniały szef - twórca, przez dziewiętnaście lat rektor, a następnie prezydent Dolnośląskiej Szkoły Wyższej prof. dr hab. Robert Kwaśnica. 
Był cenionym badaczem zajmującym się głównie filozofią edukacji oraz pedeutologią, czyli dziedziną pedagogiki mającą za przedmiot nauczycieli. Publikował może niewiele, ale każda Jego książka lub artykuł wywoływały żywy rezonans w środowisku naukowym. Wnosiły bowiem ożywczą myśl do dyscypliny i stanowiły wzór jasności wywodu. W tym  stylu zresztą też przemawiał. Mówił niezbyt głośno i niespiesznie, czym zmuszał do skupienia uwagi na każdym Jego słowie. Bo każde miało swoją wagę.
Jako rektor uczelni na początku wyznaczył jasno strategię rozwoju uczelni i styl  jej realizacji. Obserwowałem to poprzez udział w posiedzeniach senatu oraz moich z Nim rozmów, które odbywałem jako kierownik, a potem dyrektor biblioteki. Nie było tych spotkań więcej niż jedno rocznie i miały głównie charakter informacyjny. Wychodziłem najdalej po kwadransie, uspokojony, że obrany u zarania uczelni kurs będzie kontynuowany.

piątek, 14 września 2018

Dzienniki Marii Dąbrowskiej, czyli o sztuce edytorskiej w PRL-u

Doczytałem dzienniki Marii Dąbrowskiej z lat 1945 do końca. Jak juz wcześniej pisałem była zniesmaczona rządami PPR-owców, a potem PZPR-owców, ale starała się jakoś  w tej Polsce urządzić. Zżymała się na cenzurę, walczyła o każde słowo i zdanie w swoich tekstach, ale godziła się z istnieniem tej instytucji i nawet dostrzegała w sobie autocenzurę, podejmując decyzję o rezygnacji z pisania opowiadań skazanych na to, że "nie przejdą" lub z wątków w swoich opowiadaniach, które mogłyby ulec wykreśleniu.
Uczestniczyła  w życiu literackim i kulturalnym, w tym w wypranych z treści celebrach. Spotykanych na tych konwektyklach pisarzy związanych wcześniej lub nawet już po wojnie z Kościołem (Zawieyski, Grabski, Gołubiew, Turowicz) naszywała poputczykami, czyli nie popieranych przez władzę, ale starających się jakoś z nią układać, nie zdawała sobie chyba sprawy, że mieściła się w tej kategorii.  Kiedy w 1950 r. przeprowadzono denominację złotego, niekorzystną zarówno dla posiadających oszczędności w bankach, jak i gotówkę, udała się do sekretarza Związku Literatów Jerzego Putramenta, w nadziei, że jakoś uda się za jego wstawiennictwem uchronić własne oszczędności. Usłyszała jednak to, co mówią dzisiejsi, PiS-owscy dziennikarze, czyli, że wszyscy podlegają temu samemu prawu. I że powinna bardziej się starać. Okazało się jednak, że chyba ta wizyta, o której pisze z pogardą dla samej siebie, dała pewien efekt, gdyż po przeliczeniu zostało jej na koncie więcej pieniędzy niż wynikało to z jej własnych wyliczeń.

wtorek, 11 września 2018

Bibliotekarskie spotkania w Gdańsku. I powrót do pracy

Trzecią turę wakacji tradycyjnie, od 48 lat, spędziliśmy w Gdańsku, gdzie dzięki rodzeństwo żony mamy wygodną darmową kwaterę niedaleko od morza. I nawet gdy pogoda bywa taka sobie, niepodobna tam się nudzić. Dokładnie 40 lat temu broniłem na tamecznym, młodym jeszcze uniwersytecie mego doktoratu. I mam tam wielu przyjaciół i dobrych znajomych. Tych dobrych znajomych też mógłbym nazwać przyjaciółmi, ale nie wiem, co oni na to.
Jest ich tyle, że gdybym nawet każdy z jedenastu dni pobytu poświęcić na spotkania, i tak nie podołałbym zamiarowi. Na szczęście (?) niektórzy jeszcze nie wrócili z wakacji lub pobytów służbowych, mogłem kilka popołudni spędzić na tzw. łonie rodziny i/lub natury. A pogoda dopisała jak rzadko kiedy.
Z przyjaciółmi ze studiów objechaliśmy kawał Kaszub - od Gdańska do Kościerzyny (jakże zmieniła się w ciągu 10 lat, kiedy byliśmy tam ostatnio!) po Jezioro Żarnowieckie, które oglądaliśmy zarówno z bliska, jak i z wieży w Gniewinie. Dwie moje koleżanki, dawniej pracujące w bibliotekach uczelni niepublicznych, odwiedziłem w ich nowych miejscach pracy - w bibliotekach Politechniki i Uniwersytetu Medycznego, gdzie znakomicie się odnalazły i są cenione. Pobyt,  zwłaszcza w tej drugiej bibliotece w znacznym stopniu zaspokoił moje ego, gdyż znalazło się tam parę osób czytających mego bloga i chodzących na odbywające się w Trójmieście konferencje, na których miałem wystąpienia. A z bibliotek szliśmy na piwo lub kawę i długie pogawędki.
Na naszej kwaterze gościliśmy mego kolegę z ławy szkolnej, który osiadł z Gdyni. Zwykle gościmy u niego, gdzie jego żona Ania przygotowuje pyszną kolację. Ale tym razem byliśmy bez auta, więc Romek z Anią przyjechali do nas do Oliwy. A moja żona w przygotowywaniu przyjęć jest co najmniej nie gorsza od Ani. 

Spotkałem się też z radością z naszym dawnym kolegą z Biblioteki DSW, a dziś robiącego karierę urzędnika kuratorium oświaty. Wolałem go nie ciągnąć za język w sprawach polityki oświatowej, bo mógłby mieć problemy z lojalnością. I bez tego wystarczyło tematów.

piątek, 7 września 2018

Coraz trudniej o prasę

Statystyki wskazują na coraz mniejsze zainteresowanie prasą.  We Wrocławiu specjalnie tego nie odczuwam, gdyż w promieniu jednego kilometra mam trzy kioski, a od niedawna gazety codzienne i tygodniki można kupić we "Biedronce". Poza tym popularne gazety i tygodniki, ale w coraz mniejszym wyborze,  abonujemy w bibliotece.
Ale wczoraj wróciłem z wakacji w Gdańsku Oliwie, gdzie z gazetami jest coraz gorzej. Co roku w całym Trójmieście radykalnie maleje liczba kiosków z gazetami. Jeszcze pięć lat temu w promieniu jednego kilometra od miejsca regularnego kwaterowania były cztery kioski. Ostał się z nich tylko jeden. Co prawda przybył tymczasem salonik prasowy w budynku, w którym znajduje się market "Biedronka", a niewielki wybór prasy ma pobliska "Żabka". Ale przez dwanaście dni pobytu w tym saloniku udało mi się ok. godziny 11.00 dostać "Wyborczą" raz, a w "Żabce" o tej porze z gazet bywa tylko egzemplarz lub dwa "Naszego Dziennika". Panie sprzedające tłumaczą, że dostają jeden lub najwyżej dwa egzemplarze.
Któregoś dnia ok. 11.00 pojechaliśmy do Sopotu. Szedłem niejako w ciemno do kiosku, który stał tam jeszcze rok temu. Teraz placyk jest pusty. W centrum Gdańska jak się nie kupi gazety w Empiku w pobliżu dworca kolejowego, to można liczyć na kiosk przy ul. Długiej. W południe kupiłem tam ostatni egzemplarz.