poniedziałek, 29 lipca 2019

Waldorff. I wszystko jasne (przynajmniej dla ludzi mego pokolenia)

Wśród różnych znanych postaci ze świata literatury i nauki znany wrocławski dziennikarz i biografista sportretował też postać znanego starszemu i średniemu pokoleniu omnibusa polskiej kultury XX wieku Jerzego Waldorffa.
Urodził się jednak -w 1919 r. w Kościelnej Wsi na Kujawach jako syn ziemianina i Witolda Preyssa i niedoszłej malarki Joanny Wróblewskiej. Po ojcu miał czworo rodzeństwa przyrodniego, a ponadto o dwa lata młopdszą siostręPo studiach prawniczych zaczynał jako adwokat, ale gdy pomógł wygrać proces człowiekowi, który jego zdaniem na to nie zasłużył, uznał, że to zajęcie nie dla niego.
Pseudonim, pisany początkowo także Walldorf, Waldorf albo nawet Walldorff, przybrał jako początkujący, ale dość szybko awansujący publicysta, z którym związał się na całe życie. Już przed "trzydziestką" został szefem redakcji kultury "Kuriera Porannego", ale osobiście biegał po teksty do Tadeusza "Boya" Żeleńskiego, żeby móc z nim porozmawiać. A ten się dziwił, że goniec z redakcji mądrze rozmawia z nim o W poszukiwaniu straconego czasu czytanej w oryginale, bo mistrz właśnie pracował nad polskim przekładem.

sobota, 27 lipca 2019

Zmiany, zmiany...

Remont, a właściwie przebudowa części wnętrza biblioteki, zgodnie z przewidywaniami nie skończy się, jak planowano, w ciągu miesiąca, czyli do końca lipca. W wyniku tej przebudowy nieco mniejszy się jej powierzchnia, ale wizualnie wypada to korzystnie. Natomiast zapowiada się modernizacja sprzętu komputerowego dostępnego dla czytelników, zakup nowej wersji systemu PROLIB wraz z wyszukiwarką Integra oraz dokupiono nam kilkanaście regałów. Nie wiem, czy znane jest dopuszczalne obciążenie powierzchni biblioteki, pod którą znajduje się garaż, ale ja już wcześniej dopytywałem i byłem uspokajany, że moje auto w garażu nie jest zagrożone.
W rezultacie obsługujemy czytelników w takim zakresie, w jakim to jest możliwe, czyli przyjmujemy zwroty, pobieramy ewentualne należności z tytułu przekroczenia terminu (a ten przestał biec z dniem rozpoczęcia remontu) oraz rozliczamy tzw. karty obiegowe.
To jednak z każdym dniem jest mniej absorbujące, gdyż egzaminu końcowe dobiegają końca.

niedziela, 21 lipca 2019

Tydzień w Cieplicach


Po kilku latach (chyba pięciu) postanowiliśmy znów wypocząć w Cieplicach,  kwaterując w tym samym hotelu, tuż przy Parku Zdrojowym i ze 300 kroków (żona nosi licznik, który wymusza na niej chodzenie na dłuższe spacery) odległego od dość gwarnego deptaka. Dobrze i obficie (drugie obiadowe i kolacyjne dania są wręcz nie do zjedzenia w całości) tam karmią, a w ramach turnusu przysługują dwa zabiegi dziennie. Ja wybrałem masaże pleców (które to plecy kończyły się dość nisko) i kąpiele perełkowe. Żona zamiast kąpieli miała okłady z borowiny. Zwłaszcza pan masażysta okazał się fachowcem. Z rozmowy wynikało, że skończył nie tylko technikum fizjoterapeutyczne, ale też studia w tej specjalności. A że był dość rozmowny, sense mijały jak z bicza trzasł.
Wiedząc o utrudnieniach w drodze, wymagających ponad 40-kilometrowego objazdu, wybrałem drogę przez Złotoryję. Zlekceważyłem znak drogowy przed wjazdem do miasta, wskazujący objazd do Jeleniej Góry przez Jawor. Przy wyjeździe z miasta nadziałem się na informację o nieprzejezdności drogi. Spróbowałem innej i dotarłem do tej  samej tablicy informacyjnej. Trzeba było wracać i jechać na Jawor, przez który raz zdarzyło mi się przejeżdżać i błądziłem, wolałem zatem nie doświadczać podobnej przyjemności. Okazało się jednak, że z GPS-em to bułka z masłem.  Poza tym, że lało tak, że wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem wody, więc na ok. kwadransa zatrzymałem się przy krawężniku. W rezultacie zamiast przejechać dodatkowe ok. 45 km, przejechałem ok. 70. A gdybym od razu wybrał drogę z autostrady na Jawor, nadrobiłbym tylko ok. 10 km.

środa, 3 lipca 2019

Pan Wacio. Wspomnienie

Dostałem wczoraj SMS-a z informacją o śmierci p. Wacława Sobocińskiego, byłego wieloletniego pracownika w Gabinecie Śląsko-Łużyckim, o którym zależnie od stopnia znajomości mawiano "Wacio" lub "pan Wacio".
Pamiętam go z czasów studenckich, gdy jeszcze jako młody, ale poważnie wyglądający bibliotekarz, w granatowym fartuchu (sam później taki nosiłem) przychodził do ówczesnej Czytelni Zbiorów Specjalnych. Załatwiał swoją sprawę, czyli odbierał od magazynierów zamówione materiały i kładł przed oczy zamawiającym czytelnikom. Czasem wysłuchiwał ich dezyderatów i na tej podstawie zamawiał u magazynierów inne publikacje lub - częściej - podsuwał rewers do wypełnienia. Jego dwaj kolejni szefowie nie wiedzieć  czemu bardzo opornie wykonywali polecenia dyrektorów, żeby tworzyć katalog silesiaków i lusitaników. Woleli uchodzić za znakomicie obznajomionych ze zbiorami i iw ten sposób jakby uzależniać czytelników od siebie. Pan Wacław chcąc nie chcąc musiał się do tego obyczaju dostosować i też starał się  dobrze poznać zasoby, żeby móc służyć badaczom dziejów Śląska i Łużyc.

poniedziałek, 1 lipca 2019

Wycieczkowcem po Bałtyku



 Obiecywałem sobie częściej pisać, ale w te upały... Jeszcze dwa lata temu czekało się na lato i nadejście ciepłych dni, w miarę możności bez słot i pochmurnego nieba. Jednak po zeszłorocznym ciągu czterech miesięcy skwaru, na tegoroczne lato czekałem z obawami, że może być powtórka. No i mamy za sobą miesiąc niemiłosiernych wręcz upałów, przerywanych pojedynczymi dniami ulgi, na szczęście we Wrocławiu - na razie - bez burz i huraganów.
A tymczasem miesiąc temu z walizą wypełnioną m.in. swetrami i wiatrówkami, bo uprzedzano nas, że może być chłodno, jechaliśmy z żoną - w rolach pasażerów - do niemieckiego Warnemunde, gdzie czekał na nas znany już nam z poprzedniej wycieczki olbrzymi wycieczkowiec Poesia. Podobnie jak poprzednio czekała na nas kabina z balkonem na 12 piętrze (ósmym nad poziomem morza), tyle, że bliżej dzioba. Od restauracji, w której mieliśmy coś w rodzaju obiadokolacji (bo o 17.30), dzieliło nas siedem pięter (licznymi na statku windami) i 250 m pieszo.  Nieco bliżej mieliśmy do barów, do których chadzaliśmy na śniadania, a po spektaklu w teatrze (na ogół wiązanki pieśni, piosenek i arii operowych lub operetkowych, przeplatanymi tańcami lub z popisem tanecznym towarzyszącym wokjalistom) ok. 22.00, na herbatę lub kawę i ewentualnie coś do niej, najczęściej sałatkę owocową, a w porywach kawałek pizzy. Lunche były tylko dwukrotnie, gdy płynęliśmy cały dzień, czyli gdy z Warnemunde płynęliśmy doi Sztokholmu i z St.Peterburga do Kopenhagi. W pozostałe dni zaś zwiedzaliśmy stolice nadbałtyckie : właśnie Sztokholm, Tallin, Petersburg i Kopenhagę. Tymczasem czekały nas upały, a największy w dawnej stolicy Rosji - 30 st.