środa, 22 czerwca 2022

Wakacje (jak) w PRL

Chcieliśmy spędzić część tegorocznych wakacji w Świnoujściu. Ja przez sentyment, bo jeszcze w PRL dwa razy korzystałem tam z kuracji uzdrowiskowej i chciałem wrócić pamięcią, wiedząc, że tymczasem miasto, a zwłaszcza jego część nadmorska wypiękniało. Żona zaś przez to, że nigdy tam nie była. Owszem jakieś dziesięć lat temu przepłynęliśmy promem do części miejskiej, ale na pójście nad morze nie było czasu.
Biuro podróży "Senior" zaproponowało nam tydzień w domu "Złoty Kłos": blisko morza, dobre warunki, więc po krótkim namyśle podpisaliśmy umowę. I dopiero na parę tygodni przeczytaliśmy opinie. Mało pochlebne. Ale - pomyśleliśmy - małoż to takich, co kręcą nosem? Nie powinno być źle.
Ale było. To co na zdjęciu w folderze wyglądało zachęcająco, w praktyce przypominało najlepsze lata gierkowszczyzny. Do recepcji idzie się schodami na zewnątrz budynku na wysoki parter. Na szczęście na piętra jest - mocno wysłużona, ale kursująca niezawodnie - winda.
W pokoju cała nowoczesność sprowadzała się do telewizora plazmowego, ale z podstawowymi tylko kanałami. Bez sportu, kina, ale z  TVP Info. Był balkon, ale strach było nań wyjść, bo wyglądał tak, jakby mógł się urwać. Zresztą nikt przed nami już chyba przez całe lata nie próbował wyjść, bo ze szpar między wysłużonymi cementowymi płytami wystawały kępki trawy, a może perzu.
Posiłki w stołówce w godzinach 8.00, 13.00 i 17.00. I takie jak wysłani tu przez NFZ kuracjusze. Tyle, że oni za trzy tygodnie z zabiegami zapłacili po kilkaset złotych, a my z żoną za tydzień ok. 3000 zł bez zabiegów.
Rano przychodząc na śniadanie (na szczęście trafił nam się dwuosobowy stolik) zastawaliśmy po 4 - 5 plasterków wędlin, 2 - 3 plastry sera żółtego, po kilka kawałków pomidora i/lub rzodkiewki, a masła z trudem wystarczało na  cieniutko rozsmarowane dwie skibki chleba lub dwa kawałki rozłupanej na dwie połowy, przyznać trzeba, że świeżej, bułki. No i wrzątek i saszetki herbaty "minutka". Raz było kakao, a raz kawa inka z mlekiem. Można było na koniec nalać sobie kawy, ale my, tzw. pierwsza zmiana, nie  mieliśmy na to czasu, to wnet przychodziła na posiłek druga zmiana. Sami kuracjusze, ci pełnopłatni musieli wstawać na 8.00. Opis obiadów i kolacji darujmy sobie.
W trakcie naszego pobytu przyjechało jakieś małżeństwo. Usłyszeliśmy, bo mieli miejsce przy sąsiednim stoliku, jak pani uspokajała męża: "Jakoś przeżyjemy te dwa tygodnie".

Z rozrzewnieniem wspominaliśmy posiłki w pensjonacie "Pod Jemiołą" w Ciechocinku lub w "Muszelce" w Kołobrzegu: od 8.00 do 10.30, na zasadzie szwedzkiego stołu z bogatym wyborem wędlin, serów, owoców, konfitur i napojów. Na koniec w "Pod Jemiołą" można było wziąć jeszcze kawę i z jakimś ciasteczkiem usiąść z nią w ogrodzie. Można też było wybrać sobie dania do obiadu, a kolacja znów przy szwedzkim stole. W tym roku tygodniowy pobyt, z czterema zabiegami dziennie, kosztowałby nas 3800 zł. w Przestronnym pokoju i łazienką o powierzchni niewiele mniejszej od pokoju.
A do tego przez pierwsze dni nie rozpieszczała nas pogoda. Odziani we wszystko, cośmy na gorszą, ale jednak nie chłodną pogodę wzięli, wychodziliśmy jednak na zadbane promenady, z licznymi ławkami po obu stronach lub do centrum miasta przez duży, zadbamy park. Na promenadach setki jeśli nie tysiące miejsc, w których można coś zjeść i się napić. Ceny, trzeba przyznać, nie wyższe niż np. we Wrocławiu. Mieliśmy swoje ulubione miejsca na przedobiednią lub przedwieczorną kawę (bo w czasie kawy wypisanej w domu mieliśmy kolację), a ja ponadto na lampkę wina lub szklaneczkę piwa. Bo żona nie wiedzieć czemu odmawiała sobie trunków.
Ale jednak wypoczęliśmy, w końcu też złapaliśmy trochę opalenizny i nawdychali jodu. I z nauczką, że trzeba jednak starannie wybierać spośród przedkładanych ofert. Nawet przez biura kierujące swe usługi dla seniorów.





wtorek, 21 czerwca 2022

Nowa książka Olgi Tokarczuk

 Miałbym lęk przed napisaniem recenzji powieści autorki niedawno uhonorowanej niedawno Literacką Nagrodą Nobla. Ale spisuję tu wrażenia z moich lektur, a to nie wymaga aparatu krytycznoliterackiego, wystarczy uważna lektura i jakiego takiego oczytania, w tym choćby częściowej znajomości autorki.
Zanim dostałem książkę, raptem parę dni po uroczystej premierze, przeczytałem dwa wywiady z nią.
Ale gołym okiem widać, że powieści nie da się w w jakiś sposób nie skojarzyć z Czarodziejską Górą Tomasza Manna, którą przeczytałem ze dwadzieścia lub więcej lat temu i pamiętam ją dość ogólnie. Ale mamy uzdrowisko, w którym kurują się, jedni latami, inni krócej, z gruźlicy. Tu są wyłącznie mężczyźni, a kobiety pojawiają się w głębokim tle. Nawet ojciec głównego bohatera, lwowskiego studenta politechniki Mieczysława Wojnicza jest wdowcem, ale mającym żeńską służbę, w tym jedną z czułością wspominaną.
Autorka zręcznie umieściła bohaterów w przededniu Pierwszej Wojny Światowej w pensjonacie dla mężczyzn. I do tego już w dzień po przybyciu Wojnicza do Goerbersdorf, w pobliżu dzisiejszego Wałbrzycha, "uśmierciła" żonę właściciela pensjonatu, w wyniku czego czytelnik obserwuje tylko mężczyzn: chodzących do domu uzdrowiskowego na zabiegi, wspólnie spożywających posiłki, zwiedzających okolice, odbywających dłuższe wyprawy. I dyskutujących. Każdy z przybyszów, pochodzących z różnych miejsc Środkowej Europy, ma jakieś , na ogół dość osobliwe zainteresowania i - jak się okazuje - tajemnice i słabostki. Wspólnym tematem jest natura kobiet. W zasadzie tylko w tej sprawie się zgadzają: są one istotami gorszego gatunku, mniej rozumnymi, kierującymi się instynktem i w gruncie rzeczy służące tylko do obsługiwania i zaspokajania mężczyzn. Wojnicz, najmłodszy chyba w tym towarzystwie, a może równolatek studenta historii sztuki z Berlina, powstrzymuje się od wygłaszania sądów, słucha i czasem zadaje pytania, ale też i nie oponuje.
Tytuł powieści objaśniła w części autorka w wywiadach i na spotkaniach autorskich. Odnosi się do sympozjów, czyli uczonych dyskusji. A Empuzjon od Empuzy, postaci mitologicznej, zjawy w osobie kobiety zmieniającej swój wygląd, kuszącej mężczyzn i pożerającej i pożerającej swe ofiary, występującej też w sztuce Arystofanesa Żaby.


Autorka tytuł Empuzjon opatruje podtytułem horror przyrodolecznicy. I nie - niewyjaśniona -  śmierć żony właściciela pensjonatu stwarza tu nastrój grozy, lecz padające co jakiś czas przestrogi ze strony wszystkich kuracjuszy pod adresem Wojnicza, że może być ofiarą kolejnego morderstwa, które zdarza się tu każdego listopada.
Powieść pisana przeszło sto lat po czasie akcji i rozmów kuracjuszy pozwala na długi dystans do ich "mądrości", zwłaszcza tych o kobietach. Dziś jeszcze tylko w wygłaszanych przez księży fragmentach Ewangelii, np. podczas ślubu, pobrzmiewają echa przesądu o przeznaczeniu kobiety i żony.
Bardzo ciekawy jest sposób narracji, jak to u Tokarczuk takiej, jaką lubię - niespiesznej, przetykanej nieoczekiwanymi z pozoru metaforami, ale w tym przypadku właściwie wolnej od roztrząsania użytych słów i ich oczywistych i mniej oczywistych znaczeń. A jeśli już takie roztrząsania się zdarzały, wkładała je w myśli Wojnicza. Czytelnik śledzi bieg zdarzeń opowiadany tradycyjnie w trzeciej osobie liczby pojedynczej, czasem jakby oczami czytelnika w trzeciej osobie liczby mnogiej, a czasem z pozycji podglądacza, gdy odkrywa on skrywane tajemnice osobowości i w pewien sposób odziera z powagi wygłaszane przez nich poglądy.
O mistrzostwie narracji najdobitniej świadczy rozdział "Symfonia kaszlu", w którym ukazana jest cała rozmaitość zmagania się przez kuracjuszy, szczególnie nocą, z gruźlicą na różnych stadiach rozwoju choroby. Samo nazwanie tych rozmaitych napadów kaszlu symfonią oddaje koszmar tych nocy.
Realia miejsca akcji autorka uzupełnia dawnymi zdjęciami kurortu, mapkami, a przytaczanym tekstom, niewykluczone, że autentycznym, nadaje formę stylizowaną na łamy dawnych gazet czy nadruków na szyldach.
Książkę pięknie wydało krakowskie Wydawnictwo Literackie