poniedziałek, 23 września 2019

O kulturze osobistej: z domu, czy z uniwersytetów?

Co jakiś czas na forach społecznościowych ktoś przytacza "maksymę", wedle której uniwersytety nie nauczą kultury, tę bowiem wynosi się z domu. I zwykle zyskuje poklask, choć raczej umiarkowany.
Ta niby-prawda zakłada, że każdy kulturalny człowiek, obyty towarzysko, uprzejmy wobec ludzi, czytający książki i bywający w teatrach czy na wystawach sztuki, urodził się albo w pałacu lub innej rezydencji, w rodzinie arystokratycznej lub mieszczańskiej z długimi tradycjami lub np. w rodzinie profesorskiej z dziada-pradziada, takiej mniej więcej jak rodzice młodej pani inżynier z "Czterdziestolatka", świetnie zagranej przez Grażynę Szapołowską.
Ale wystarczy przeczytać autobiografię Tomasza Garrigue Masaryka, który wzrastał w rodzinie chłopskiej i został wysłany do szkoły za zgodą pana, który nawet wspomógł go finansowo, a potem został profesorem Uniwersytetu Karola i prezydentem Czechosłowacji, czy Stanisława Pigonia Z Komborni w świat, który wychowany w rodzinie chłopskiej doszedł do stanowiska profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wybitny matematyk Stefan Banach wychowywał się w rodzinie zastępczej, u właścicielki pralni we Lwowie. Przykłady można mnożyć.

niedziela, 8 września 2019

Prowincja jest w (każdym z) nas

Popularność twórczości pisarzyna ogół trwa tak długo, jak długo oni o sobie przypominają nową powieścią, zbiorem opowiadań czy tomików poezji i bywa, że chwilowo rośnie tuż po ich śmierci, gdy pełno o nich w mediach. Oczywiście, twórczość niektórych pisarzy nie traci na popularności i wciąż jest wznawiana. Ale na ogół przyznaje się, że owszem, Szymborska czy Miłosz czy Herbart wielkimi poetami byli, a np. Adolf Rudnicki prozaikiem, ale zamiast  czytania ich tekstów przytacza się wyimki, jako przydatne przy jakiejś okazji aforyzmy.
C
zasem jednak zdarza się, że po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach następuje renesans popularności zmarłych i dopiero wtedy dostrzega się wartości literackie ich pisarstwa. Impulsem bywa opinia znanego krytyka, który dodatkowo zadba o to, żeby jakaś powieść, zbiór opowiadań czy wierszy ukazał się w druku.
Tak się stało z pisarstwem Kornela Filipowicza, krakowskiego nowelisty, zmarłego w 1990 r. Którego nb. udało mi się osobiście poznać dokładnie pół wieku, gdy jako praktykant wyznaczony zostałem do pomocy dzisiejszemu profesorowi UJ Aleksandrowi Fiutowi w przygotowaniu wystawy dorobku pisarzy krakowskich w XXV-leciu 1945-1969. Podobnie jak kilku innych pisarzy dostarczył jakiś eksponat, którym nie dysponowała Biblioteka Miejska. Pisywał głównie w "Życiu Literackim", a co kilka lat wydrukowane tam opowiadania ukazywały się w kolejnych zbiorach. Napisał też niewielką bezpretensjonalną powieść Romans prowincjonalny. Okazała się ona wdzięcznym materiałem na film.