Przewodnicząc od pewnego czasu niewielkiemu liczebnie Kołu Bibliotek Uczelni Niepublicznych Wrocławia (było większe, ale część tych uczelni zniknęła z akademickiego krajobrazu Wrocławia, a część ograniczyła zatrudnienie do jednego etatu, kto wie zresztą, czy pełnego) postanowiłem wrócić do działań ożywiających intelektualnie całe lokalne środowisko zawodowe.
Kiedyś były to spotkania z luminarzami polskiego bibliotekarstwa, gotowymi przyjechać do naszego miasta i nie oczekiwać honorarium. Odbywały się co kwartał w sali odczytowej przychylnej tego typu przedsięwzięciom obecnej Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej. I pewnie ten cykl trwałby jeszcze przez jakiś czas, gdy jeden z moich - bardzo przeze mnie cenionych i lubianych - kolegów nie powiedział na jakimś forum, że "profesor (tu padło nazwisko) on widział, ale przyszedłby, gdybym zaprosił np. Dodę". Innym zaś nie podobało się to, że spotkania organizowane były po południu, a więc dla jakiejś części kolegów i koleżanek poza godzinami pracy. Mnie i bibliotekarzom uczelni niepublicznych, gdzie nie szasta się etatami, wydawało się to oczywiste, że przynajmniej część aktywności w Stowarzyszeniu nie powinno odbywać się kosztem pracy zawodowej. Dostosowałem się do tych oczekiwań i frekwencja się poprawiła. Ale ten apel o Dodę mnie zdegustował i zaprzestaliśmy tych spotkań. Chcecie Dody, zaproście ją sobie sami i niekoniecznie pod patronatem SBP.
Tym razem postanowiłem organizować na potrzeby całego środowiska lokalnego spotkania dyskusyjne pod ogólnym hasłem "Nasze dobre praktyki". Z doświadczenia wiem, że odwiedzając różne biblioteki w kraju i za granicą zwykle udaje się podpatrzeć coś, co można wprowadzić "na własnym podwórku" i sam nierzadko to czyniłem. O takich dobrych praktykach dowiadywałem się też na konferencjach naukowych. Zwłaszcza tych poświęcanych zarządzaniu i marketingowi, które organizuje co roku dr Maja Wojciechowska w Gdańsku.
Uznałem, że na początek dam temat "Biblioteki dla dorosłych - dzieciom". Inspiracją są oczywiście nasze doświadczenia. Przed kilku laty organizowaliśmy wspólnie z wykładowcami zajęcia świetlicowe dla okolicznych dzieci, które nie mając w pobliżu biblioteki dla dzieci ani szkolnej, przychodziły do naszej biblioteki. Ze składek pracowników Szkoły kupowaliśmy papier, karton, kredki i farby, czasem jakimś groszem sypnął kanclerz Szkoły, a dzięki darowiźnie Dolnośląskiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej mamy dla maluchów kilkaset książek, z których powstał kącik dla dzieci. Dorośli nasi bywalcy wiedzą już, że mogą przyjść ze swymi dziećmi i gdy oni będą poszukiwać potrzebnych ich książek lub robić notatki, ich dzieci mogą sobie przeglądać książki, układać puzzle i czuć się bezpiecznie widząc swoich rodziców, a oni maja w zasięgu wzroku swoje pociechy.
Od jesieni dzięki inspiracji jednej z naszych koleżanek zaczęły tu przychodzić grupy przedszkolnych starszaków i szkolnych zerówkowiczów. Oprowadzamy ich, demonstrujemy działanie rozmaitych urządzeń, a na koniec organizujemy zabawy edukacyjne oraz seanse pytań i odpowiedzi, którym czasem nie ma końca. Sam się zresztą chętnie do realizacji tych zajęć włączam, choćby dlatego, żeby widzieć,. jak dzieci chłoną to co widzą, jak chcą wszystkiego dotknąć i opowiedzieć o swoich przeżyciach. Widać się to podoba, bo mamy kolejne zgłoszenia chęci odwiedzenia naszej biblioteki, a nauczyciele.mają okazję, żeby urozmaicić repertuar zajęć.
Wciąż mam w pamięci to, co w latach osiemdziesiątych robiła na rzecz dzieci i młodzieży Biblioteka Uniwersytecka, kiedy nią kierowałem, choć wiem, że zaczęło się to wcześniej, nie wiem zaś, czy było po mnie praktykowane. Nieoceniona animatorka życia zawodowego w bibliotece, Ewa Głodowska wspólnie z pracującym wówczas w bibliotece znanym grafikiem Janem Ryszardem Kłosowiczem (teraz czytam, że nazywał się Kłossowicz) zwanym Mistrzem Janem, przygotowywali ciekawe ekspozycje z myślą o dzieciach, które w okresie matur i rozmaitych innych egzaminów miały więcej czasu i trzeba było im go zagospodarować. Były więc wystawy książek dla dzieci, książek podróżniczych, książek pięknie ilustrowanych itd. Mistrz przygotowywał zwykle okolicznościowy ekslibris i gdy przychodziła grupa wycieczkowa był zabierany do sali wystawowej, gdzie można było otrzymać ekslibris z autografem artysty i do tego zobaczyć, jak taki prawdziwy artysta wygląda.
Mam nadzieję, że pierwsze spotkanie, gdzieś w końcu marca, o prezentację na którym zamierzam poprosić moją koleżankę, od której odwiedziny grup maluchów u nas się zaczęły, będzie okazją, żeby zebrać sugestie tematów następnych spotkań.Oczywiście będę niezmiernie rad, gdy sugestie znajdę w komentarzach do tego wpisu.
Przykład ekslibrisu spod rylca Mistrza Jana
Zgaduję że ten najkrótszy wpis w Pana blogu Panie Dyrektorze jest o obecnych dobrych praktykach w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Wrocławskiego kierowanej przez panią dyrektor magister inżynier. Czyli o takich których nie ma, bo nic o nich nie dało się napisać.
OdpowiedzUsuń> Wciąż mam w pamięci to, co w latach osiemdziesiątych robiła na rzecz dzieci
OdpowiedzUsuń> i młodzieży Biblioteka Uniwersytecka, kiedy nią kierowałem, choć wiem, że
> zaczęło się to wcześniej, nie wiem zaś, czy było po mnie praktykowane.
> Nieoceniona animatorka życia zawodowego w bibliotece, Ewa Głodowska
> wspólnie z pracującym wówczas w bibliotece znanym grafikiem, zwanym
> Mistrzem Janem [wyszło mi z głowy nazwisko, na pewno ktoś mi podpowie]
> przygotowywali ciekawe ekspozycje z myślą o dzieciach, które w okresie matur
> i rozmaitych innych egzaminów miały więcej czasu i trzeba było im go
> zagospodarować. Były więc wystawy książek dla dzieci, książek
> podróżniczych, książek pięknie ilustrowanych itd. Mistrz przygotowywał zwykle
> okolicznościowy ekslibris i gdy przychodziła grupa wycieczkowa był zabierany
> do sali wystawowej, gdzie można było otrzymać ekslibris z autografem artysty i
> do tego zobaczyć, jak taki prawdziwy artysta wygląda.
Z końcem ubiegłego wieku działalność Pani Ewy Głodowskiej wraz z Jej odchodzeniem na urlop i potem na emeryturę została wyciszona. Jakiś czas był jeszcze jej pokój bez lokatorki na trzecim piętrzy. Potem to co było w tym pokoju wystawiono na korytarz, a pokój zajęła była vice-dyrektorka będąca na emeryturze.
Ewa czasem przysyła mi życzenia świąteczne, ale nie ujawnia swego adresu, ani jakichkolwiek namiarów. A rad bym się z nią spotkał, powspominalibyśmy dobre czasy...
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
Usuńpodawanie na ogólnie dostępnym blogu nr telefonu wraz z personaliami - brak rozwagi?
Takie niestety mamy czasy, że należy zachować ostrożność w takich kwestiach.
Usunąłem cały wpis, bo nie da się tylko wymazać fragmentu z numerem
UsuńJa Lucynie napisałem opinię za okres, gdy byłem jej szefem. Może to w czymś jej pomoże. Oby!
OdpowiedzUsuńDzisiaj jest smutny dzień: Bogdan Tomaszewski, Leonard Nimoy ... Zapewne każdy pamięta głos Tomaszewskiego i palce w kształcie litery V Nomoy'a. Obaj dożyli późnej starości. Do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńOstatni tweet Nimoy/a był dla mnie szczególnie przejmujący: "Życie jest jak ogród. Piękne chwile może były, ale zachowały się wyłącznie w pamięci."
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2965749/Leonard-Nimoy-dead-83.html
Z pracy wróciłam w fatalnym humorze. Nie trawię tego co może z pracą w bibliotece zrobić dyrekcja. Ale ten tweet przywrócił mi dobry humor bo sobie przypomniałam z jaką nadzieją i entuzjazmem rozpoczynałam pracę w Bibliotece Uniwersyteckiej kierowanej wówczas przez Dyrektora rozumiejącego na czym ma polegać praca bibliotekarki.
Lubię otrzymywać takie wpisy, ludzi o rozległych horyzontach, umiejących opisać swoje emocje i szukających jasnych barw nawet wtedy, gdy o nie trudniej niż zwykle. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFolwark w bibliotece
OdpowiedzUsuńhttp://forum.gazeta.pl/forum/w,72,91625176,156981692,Folwark.html