piątek, 29 maja 2020

Zmarł Jerzy Pilch

W wieku zaledwie 67 lat zmarł wielki polski pisarz Jerzy Pilch. Pisałem tu o moich wrażeniach z lektury Jego dzienników, które były znakomitą literaturą. Znakomicie mieszał w nich, po swojemu liryzm, zapis wnikliwej obserwacji otoczenia i siebie, ironię i autoironię. Zwłaszcza gdy pisał o pogłębiającej się chorobie i powodowanym przez nią objawom starzenia się. To westchnienie "To już?", gdy przyszło mu poruszać się o lasce!
Od dawna czytywałem jego znakomite felietony, najpierw w "Tygodniku Powszechnym", a potem w "Polityce". Ciekaw  byłem jego ocen zdarzeń w sferze obyczajów, kultury i polityki i rad byłem, gdy pokrywały się z moimi. Ale  przychodziło mi czasem pod wpływem lektury felietonów spojrzeć na rzeczywistość zmieniać własną perspektywę. Przyznać trzeba, że gdy mu się coś nie podobało, w krytyce bywał bezwzględny i nie szczędził na swoim talencie ironisty.
W stylu jego felietonistyki wiele było z tego, jak pisywał przed nim Janusz Głowacki. I chyba ma znakomitego naśladowcę w osobie Krzysztofa Vargi. 



Powieść Pilcha przeczytałem tylko jedną: Pod mocnym Aniołem. Odebrałem ją jako przejmujące artystyczne studium przypadku choroby alkoholowej, ukazujące cała gamę emocji człowieka będącego jej ofiarą, na które najlepszym antidotum jest miłość. Jeśli ktoś gotów jest wznieść ponad doznane urazy, a alkoholik potrafi to dostrzec i docenić.Pod koniec życia, chyba całkowicie świadom nadchodzącego jego kresu, zdążył jeszcze złożyć hołd swoim mistrzom i przyjaciołom w redakcji "Tygodnika Powszechnego" w formie książki Z mojego boksu. Jako pracownik, początkowo "od wszystkiego", przypatrując się warsztatowi starszych kolegów, spróbował swoich sił jako felietonista i prozaik. I co najmniej osiągnął ich klasę. Nie tylko w tych sferach, ale także jako dramaturg, lub raczej komediopisarz. Jego Narty Ojca Świętego skrzą się błyskotliwym humorem w opisywaniu rzeczywistości na skalę pisarstwa Sławomira Mrożka.

Sumowaniem dorobku były też jego Felietonu najjadowitsze. Kto je przeczytał (w wielu przypadkach jeszcze raz), zauważy, że były one jadowite dobrotliwie.  Bo zawartemu w nich krytycyzmowi obserwowanych zjawisk i zdarzeń towarzyszy coś w rodzaju zatroskania, nadziei, że może coś z tego, co opisał nawet jeśli nie jest do naprawienia, to przynajmniej do zastanowienia.
Współczesna zjawiska kulturalne szybko tracą aktualność i dziś wychwalane, jutro ulegną zapomnieniu. Nie chciałbym, żeby z książkami Pilcha stało się to, co z twórczością Dygata, Brandysów, Andrzejewskiego czy Wańkowicza. Ale na wszelki wypadek, póki czas sięgnę po inne jego powieści. Jest ich jeszcze parę w "mojej bibliotece, której zbiory przez ponad dwie dekady kształtowałem.
Skoro o zmarłym mowa, to jeszcze chciałbym wspomnieć o zmarłej ponad rok temu, w kwietniu 2019 r. Janinie Żyromskiej.  Podobnie jak ja była jedną z pierwszych zatrudnionych w Dolnośląskiej Szkole Wyższej (wtedy jeszcze) Edukacji. Zajmowała się problematyką dysleksji. Oprócz zajęć dla studentów prowadziła mający duże wzięcie u rodziców i nauczycieli z całego Dolnego Śląska, Gabinet terapii pedagogicznej z myślą głównie o dzieciach z dysleksją i innymi "dys" (-grafią, -kalkulią itd.). Regularnie bywała w bibliotece, w nadziei na nowe publikacje poświęcone tym zagadnieniom. Zawsze elegancka, proszająca się z gracją i pełna kurtuazji w relacjach z innymi. Za jej sprawą zgromadziliśmy ich w bibliotece wiele i do dziś cieszą się one dużym zainteresowaniem. Dzieje się tak dlatego, że to co ponad dwadzieścia lat temu dopiero przebijało się do świadomości społecznej i traktowane było z rezerwą, dziś już powszechnie uważane jest za dysfunkcję nie tylko u dzieci, ale i u osób dorosłych. Przez tych ostatnich bywa zresztą nadużywana, jako usprawiedliwienie niedbałości w pisaniu.
Janeczkę, bo szybko przeszliśmy na "ty", gniewała ta rezerwa wobec dysleksji u dzieci, szczególnie u nauczycieli, dla większości których był to zwykły brak staranności ze strony uczniów.
Nie wiem, kiedy definitywnie przestała pracować na uczelni. Spotkałem ją jeszcze kilka razy w sklepie, w którym i ja robiłem zakupy, Kłanialiśmy się sobie nawzajem, wymieniali zdawkowo kilka zdań, zapraszałem do odwiedzin w bibliotece, ale widać się nie złożyło. Choć jeśli robiła zakupy akurat w tym sklepie oznaczało, że  nie miała daleko.
Dowiedziałem się o Niej nieco więcej z nadesłanego do biblioteki za sprawą Jej męża p. Cezarego Żyromskiego, kiedyś aktywnego dziennikarza czytywanego przeze mnie regularnie "Słowa Polskiego", kolejnego numeru "Głosu Buczaczan".
Przeczytałem cały numer, ponad 100 stron. Po trosze z ciekawości, a po trosze z sentymentu. Wzrastałem bowiem we wsi, której większość mieszkańców stanowili ludzie przesiedleni z dużej wsi Barysz w powiecie buczackim. Mówili oni trochę bardziej poprawną polszczyzną, mniej nasyconą słownictwem ukraińskim, niż np. mój ojciec. Który jak się starał, to mówił (i pisał) ładnie po polsku, ale na co dzień wtrącał wiele słów ukraińskich. Mnie podobało się zwłaszcza gdy chciał komuś  dać do zrozumienia, że jest głupi. Mówi wtedy "tebe durnyj pip chrystył" (ciebie chrzcił głupi pop). Czasem i sam bywałem adresatem tego określenia.


CaŁE ŻYCIE SŁUŻYŁA DZIECIOM PożegnanieZmarł Jerzy Pilch   

poniedziałek, 11 maja 2020

"Zostań w domu" i co dalej?

11.04. 2020. Już prawie dwa miesiące pracuję w domu. W bibliotece byłem dwa razy - ostatniego dnia marca żeby podlać kwiatki, i parę dni temu na krótkim zebraniu całego zespołu. Szybko udało się wypracować zasady pracy do końca maja, kiedy biblioteka będzie jeszcze zamknięta i potem, gdy prawdopodobnie będzie już otwarta. Oczywiście z zachowaniem daleko idącej ostrożności. Kiedy już wychodziłem koleżanki zdążyły taśmami wyznaczyć strefę dla czytelnika (na terenie biblioteki będzie mogła być jedna osoba), wykluczającą bezpośredni dostęp do księgozbioru. Szczegółowe zasady czytelnicy znajdą na naszej stronie internetowej.
My sami też będziemy pracowali "z ostrożna". Na razie codziennie jedna osoba, zgodnie z harmonogramem, będzie w bibliotece wykonywać różne prace przygotowawcze do otwarcia.  A gdy otworzymy, bibliotekę dla czytelników, będziemy przychodzili po dwoje: jedna osoba w wypożyczalni, a druga na zapleczu. A pozostali będą pracowali zdalnie. Aż do ogłoszenia o zniesieniu wszelkich ograniczeń. Choć przypuszczam, że i wtedy już nie będzie tak, jak do lutego. Osobiście boleję nad tym, że długo jeszcze nie będzie mowy o wzbogacaniu biblioteki w nowości. Bez których biblioteka traci swą wartość jako warsztat badań naukowych. Dostęp do baz danych i do IBUK-a nie załatwia problemu. Nie mówiąc już o tym, że to kolejny krok, po pseudo-reformie Gowina, do upadku polskich oficyn naukowych. Które jeśli nie będą sprzedawały książek, będą zamykane. Niby nie nasz problem, ale jak każdy tak powie, to będzie to problem całej polskiej nauki. A więc i nasz.