niedziela, 13 kwietnia 2025

W getcie miło jest

 Trafiła w moje ręce niepozorna rozmiarami książka czeskiego, nieżyjącego już autora Jirego Roberta Picka (1924-1983) zatytułowana Towarzystwo  Opieki nad Zwierzętami : humorystyczna - jeśli to możliwe - opowieść z getta w przekładzie polskiej bohemistki Zofii Tarajło-Lipowskiej.
Jest to raczej pogodna niż humorystyczna historia czternastoletniego chłopca Toniego, przebywającego na oddziale dla gruźlików szpitala w getcie w Terezinie. W tym getcie spędził nastoletni wtedy autor tej opowieści.
W swojej sali ma tylko starszych mężczyzn, z którymi z pewnym trudem znajduje wspólny język i znosi ich dziwactwa.  Ale na poddaszu budynku  ma kilku rówieśników i kiedy tylko może, gdy na oddziale dyżuruje bardziej tolerancyjna pielęgniarka, spędza czas z nimi.
Toni chce urozmaicić sobie jakoś pobyt i dzieli się z kolegami pomysłem stworzenia Towarzystwa Miłośników Zwierząt, choć zdaje sobie sprawę, że w getcie są tylko insekty, myszy i szczury. Wyprawa na gołębie nie powiodła się. Ale powstał pomysł, żeby ukraść psa oficerowi SS. Ale nie ma psa, jest za to dawno nie widziane mięso. Nietrudno się domyślić jego pochodzenia, ale Toniemu smakuje. W końcu udało mu się złowić mysz, którą nazwał Helgą i znaleźć pudełko, w którym ją przechowuje i dokarmia odejmując sobie od ust skąpych posiłków.
A w tle opowieści dochodzą informacje, o kolejnych wywózkach mieszkańców getta, także rodziców Toniego, co chłopiec zdaje się traktować jako konieczność w warunkach, w jakich znaleźli się Żydzi. W końcu znikają pacjenci oddziału a także starsi koledzy Toniego. Toni rozumie, że i na niego przyjdzie kolej.
Powieść swoim klimatem przypomina znany film "Zycie jest piękne" Roberta Benigniego, a stylem humoru powieści klasyków dwudziestowiecznej czeskiej literatury, który tłumaczka znakomicie uchwyciła.
Powieść wydana została nakładem oficyny mało znanej na rynku i nie doczekała się rozgłosu, na jaki zasługuje. A to jest powieść wybitna.
Informacje o niej znaleźć można tylko na portalu Lubimyczytać. 

Okładka książki Towarzystwo opieki nad zwierzętami Jiří Robert Pick

niedziela, 9 marca 2025

Praga i... Lwów

Jeszcze w grudniu kupiłem powieść nieżyjącego już od 40 lat czeskiego pisarza Oty Filipa, jak wielu innych zmuszonego przez władze komunistyczne do emigracji. I jak wielu innych osiadłego w Niemczech.
Jego powieść
Cafe Slavia,
opublikowana w 1974 r. nie miała szans ukazania w Czechosłowacji. Zaczyna się niewinnie. Oto narrator przechodząc codziennie przez Most Karola, nadkładając drogi, bo lubi ten most, zaczepiony jest przez starszego mężczyznę. Traktuje  go opryskliwie, ale w końcu nawiązują rozmowę. Ów nieznajomy twierdzi, że obserwuje narratora od dwudziestu lat i okazuje się, że zna adres jego zamieszkania. I że właśnie w nim w 1912 r. miał okazję widzieć i słuchać przemawiającego... Lenina. I od tego czasu on już, zdeklasowany austriacki hrabia Nikolaus Belecredos przejmuje narrację opowiadając w ciągu kolejnych, trwających pięć lat historię swego życia, ujmując ją w sumie w 82 opowieści.
Jako dziecko zadziwił się znajdującym się tuż przy moście przed pierwszym gmachem uniwersytetu, pomnikiem cesarza Karola. Otóż zdało mu się, że z cesarskiej szaty sterczy wycelowany na południe odlany z żelaza penis. Ale patrząc nań z innej perspektywy widać, że cesarz trzyma zwinięty w rulon akt ustanowienia uniwersytetu.
Pierwszą boną młodego arystokraty była fałszywa, jak się później okaże księżna Myszkina. Czytając mu baśń i kiedy doszła do zdania, że krasnoludki roześmiały się na cały głos ha, ha, ha, według niej brzmiało to ga, ga ga. I w ogóle bardzo do tej głoski wymawianej jako "g" przywiązywała wagę.
Potem już takich zabawnych historii nie ma.  Hrabia wiodący żywot birbanta miewał rozmaite romanse, a czasem tylko przypadkowy seks, został ojcem kilkorga dzieci, nie poczuwając się do ojcowskich zobowiązań. Pomieszkiwał w kilku swoich pałacach w Pradze i na prowincji. Często bywał w mieszkaniu, gdzie gromadzili się czescy i austriaccy lewicowcy i anarchiści i tam widział przemawiającego Lenina. Miejscem niemal codziennych bywań była też tytułowa Cafe Slavia, gdzie w samo południe siadywał przy tym samym stoliku i obsługiwany był przez tego samego kelnera, który stał się powiernikiem jego radości i trosk.
I ta kawiarnia i kelner Anton przez dziesiątki lat była stałym punktem, stanowiącym punktem , w którego tle toczyła się historia: I wojna, ustanowienie państwa Czechosłowacji, druga wojna, a po niej komunistyczne rządy. Nowe państwo potrzebowało gmachów na potrzeby publiczne. Hrabia Belecros oddał na potrzeby ambasady Chun swój pałac, sobie zatrzymując kilka pokojów, które stały się jego mieszkanie i przyczyną późniejszych kłopotów. Bo kiedy nastały rządy komunistów został oskarżony o koneksje z agentami chińskimi i spędził pięć lat w więzieniu. A kelner Anton okazał się agentem.
Pominę opisane szczegóły państwa komunistycznego, budowy i rozbiórki kolosalnego pomnika Stalina, zapędzania inteligencji do niebezpiecznych prac fizycznych.
W oczach bohatera powieści nie rządy CK Austrii, nie wojny, ale rządy komunistów były najgorszym okresem w historii Czech i ich mieszkańców
Nie dziw więc, że autor nie miał szans na publikację swej powieści i w ogóle uprawiania  twórczości literackiej w ojczyźnie

 

 ***

Druga książka z ostatniego czasu to biografia wielkiego polskiego, choć urodzonego jako Austriaka, naukowca Rudolfa Weigla, który w dość specyficznych sposób uratował tysiące Polaków zamieszkujących Lwów przed śmiercią bądź wywózką na roboty w Niemczech.
Dla niego też, podobnie jak dla Hirszfelda I wojna światowa stała się polem doświadczalnym do badań. Przejęła go częsta w okopach, w brudach i wyczerpaniu zachorowalność na tyfus, który dziesiątkował żołnierzy. Po zakończeniu wojny, gdy Polska odzyskała państwowość Weigl przyjął polskie obywatelstwo i zatrudnił się na wydziale biologii (bo był mikrobiologiem) Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie w rezultacie badań odkrył etologię choroby i udało mu się uzyskać szczepionkę, która pochodziła z odpowiednio  zarażonych wszy, które w większej liczbie piły ludzką krew. Jej produkcja na szerszą skalę wymagała jednak zorganizowanej na szeroką skalę akcji karmienia tych wszy.
W tym celu trzeba było stworzyć instytut, który oprócz badaczy zatrudniałby ludzi, gotowych do karmienia wszy, po uprzednim ich zarażeniu, a następnie wypreparowaniu z nich jelit  wypełnionych ludzką krwią.
Skonstruował więc drewniane pudełeczka z jednej strony z zamocowanych tkaniną, w których mieściło się do 500 wszy (które osiągały do pół centymetra!), które przez tę tkaninę przez pół godziny do 45 minut karmiły się krwią z ludzkich ud łydek lub przedramion, do których były przymocowywane w liczbie od jednego do kilku takich pudełek.  Wszy zaś były hodowane na miejscu i skupowane.
Do produkcji szczepionki zatrudniano trzy grupy pracowników: karmicieli (którzy co kilka dni przychodzili i siedzieli z tymi zainstalowanymi na kończynach pudełkami), strzykaczy, którzy zarażali każdą z wszy i preparatorów, którzy z nakarmionych wszy wyjmowali jelita i po odwirowaniu krwi napełniali nimi ampułki ze szczepionką. Bywało nierzadko, że ci pracownicy sami zarażali się tyfusem i musieli to odchorować. W warunkach pokojowych szczepionka była potrzebna zwłaszcza w środowiskach wiejskich, ale też i była eksportowana.
Druga wojna oznaczała najpierw zajęcie Lwowa, a więc i uniwersytetu przez Sowietów, a potem na kilka lat przez Niemców. Produkcja szczepionki była potrzebna i jednym i drugim, ale także ludności polskiej. Niemcy zaproponowali Weiglowi przyjęcie obywatelstwa Niemiec, do czego zachęcali go obietnicą stworzenia dobrze wyposażonego zakładu w Berlinie i wsparcie starań o uzyskanie nagrody Nobla, do której wcześniej był kilka krotnie zgłaszany., Jednak odmówił. Pozwolono mu jednak nadal produkować szczepionkę, a zatrudnieni przy niej ludzie zyskali swego rodzaju immunitet chroniący przed łapankami i wywózką do Niemiec. Weigl przyjął wtedy misję ratowania polskiej inteligencji. Zatrudniał przede wszystkim naukowców, artystów i specjalistów z różnych dziedzin.  Karmicielami byli m.in. Andrzej Szczepkowski, pisarz Mirosław Żuławski (na podstawie jego wspomnień, syn Andrzej Żuławski nakręcił film "Trzecia część nocy"), matematycy Bronisław Knaster i Stanisław Orlicz czy rektor UJK Stanisław Kulczyński (póżniejszy rektor Uniwersytetu Wrocławskiego) oraz wielu młodszych naukowców, którzy po wojnie stali się profesorami uczelni w PRL. W sumie ocalił tym sposobem kilka tysięcy Polaków, także pochodzenia żydowskiego.
Po wojnie uczony trafił na Uniwersytet Jagielloński, ale stworzono mu taką atmosferę (m.in. oskarżono o sprzyjanie Niemcom), że nie odczuwał już tej radości tworzenia i wagi tego, co zdziałał i co nadal, ale na mniejszą skalę, robił. Zmarł w 1957 r., kiedy chyba rok wcześniej opracowano już syntetyczną szczepionkę na tyfus, dzięki czemu choroba została definitywnie pokonana.
Autor książki zwraca uwagę, że w Polsce powojennej nie został należycie uznany. Nie ma u nas pomnika, a jedynie tablicę pamiątkową, którą dziś przechodząc obok Instytutu Immunologii i Badań Doświadczalnych przy ul. Rudolfa Weigła, naprzeciw Kliniki Wojskowej jego imienia, sfotografowałem

Café Slavia - książka  Profesor Weigl i karmiciele wszy - Mariusz Urbanek












poniedziałek, 13 stycznia 2025

Moje lektury 2024 roku

Nie było mnie tu pół roku. Wakacje nie mają dla mnie znaczenia, gdyż od kilku lat mam je nieustannie.
Na początku lipca dość szybko przeczytałem powieść M.S. Margot (tak się podpisuje belgijska pisarka Margot Vanderstraeten Mazel tow, wydawaną w 2018 e. przez Wydawnictwo Czarne. Mazel tow znaczy po prostu dobre życzenie, jak np. na szczęście, często używane jako toast,  tak jak u nas Na zdrowie!
Nie wiedziałem bowiem, jak się zabrać do napisania wrażeń z lektury. A to sympatyczna historia studentki, która zgodziła się być kimś w rodzaju pomocy do wychowania dzieci w rodzinie ortodoksyjnych antwerpskich Żydów. Nie guwernantki, gdyż dzieci w różnym wieku - od uczennicy starszej klasy podstawówki po studenta. Powoli okazuje się, że dzięki odpowiedniemu podejściu, cierpliwości poznaje podopiecznych niejednokrotnie lepiej, niż wynikałoby to z opisu rodziców na rozmowach wstępnych.
Ale ta powieść, sprawiająca wrażenie, że oparta w jakimś stopniu na osobistych doświadczeniach autorki, to historia wzajemnego przenikania się kultur. Narratorka już dzięki wspólnemu zamieszkaniu z irańskim studentem stała się otwarta na inne kultury, krok po kroku wnika w codzienność (i święta) Żydów i jednocześnie wzbudza rosnące do niej zaufanie i nawet z latami powoduje, najpierw wśród młodych, a potem i dorosłych rezygnację z żelaznych zdawałoby się zasad. Tym bardziej, że młodzi jedno po drugim opuszczają Antwerpię i w ogóle Europę, a rodzice ich odwiedzają.

A potem przeczytałem jeszcze:

Dwunaste nie myśl że... Filipa Springera
Dystopia Vincenta V. Severskiego
Nie Anioł Mieczysława Gorzki
Sedno sprawy Grahama Greene'a
Bila Voda
, cz. 1 Kateriny Tućkovej (druga część wyjdzie w marcu)
Boże Narodzenie w Pradze Jarosława Rudiśa
Kairos Macieja Siembiedy
Biała elegia Han Kang

A drugie tyle, albo jeszcze więcej... mam w czytaniu. I do jakiejś części nie wiem, kiedy wrócę. Tym bardziej, że pod choinką czekało na mnie pięć zapowiadających się intrygująco książek. Na pewno dokończę Nie mów żegnaj Han Kang. Już jestem dalej niż w połowie
Mazel tow