Jeszcze w grudniu kupiłem powieść nieżyjącego już od 40 lat czeskiego pisarza Oty Filipa, jak wielu innych zmuszonego przez władze komunistyczne do emigracji. I jak wielu innych osiadłego w Niemczech.
Jego powieść Cafe Slavia, opublikowana w 1974 r. nie miała szans ukazania w Czechosłowacji. Zaczyna się niewinnie. Oto narrator przechodząc codziennie przez Most Karola, nadkładając drogi, bo lubi ten most, zaczepiony jest przez starszego mężczyznę. Traktuje go opryskliwie, ale w końcu nawiązują rozmowę. Ów nieznajomy twierdzi, że obserwuje narratora od dwudziestu lat i okazuje się, że zna adres jego zamieszkania. I że właśnie w nim w 1912 r. miał okazję widzieć i słuchać przemawiającego... Lenina. I od tego czasu on już, zdeklasowany austriacki hrabia Nikolaus Belecredos przejmuje narrację opowiadając w ciągu kolejnych, trwających pięć lat historię swego życia, ujmując ją w sumie w 82 opowieści.
Jako dziecko zadziwił się znajdującym się tuż przy moście przed pierwszym gmachem uniwersytetu, pomnikiem cesarza Karola. Otóż zdało mu się, że z cesarskiej szaty sterczy wycelowany na południe odlany z żelaza penis. Ale patrząc nań z innej perspektywy widać, że cesarz trzyma zwinięty w rulon akt ustanowienia uniwersytetu.
Pierwszą boną młodego arystokraty była fałszywa, jak się później okaże księżna Myszkina. Czytając mu baśń i kiedy doszła do zdania, że krasnoludki roześmiały się na cały głos ha, ha, ha, według niej brzmiało to ga, ga ga. I w ogóle bardzo do tej głoski wymawianej jako "g" przywiązywała wagę.
Potem już takich zabawnych historii nie ma. Hrabia wiodący żywot birbanta miewał rozmaite romanse, a czasem tylko przypadkowy seks, został ojcem kilkorga dzieci, nie poczuwając się do ojcowskich zobowiązań. Pomieszkiwał w kilku swoich pałacach w Pradze i na prowincji. Często bywał w mieszkaniu, gdzie gromadzili się czescy i austriaccy lewicowcy i anarchiści i tam widział przemawiającego Lenina. Miejscem niemal codziennych bywań była też tytułowa Cafe Slavia, gdzie w samo południe siadywał przy tym samym stoliku i obsługiwany był przez tego samego kelnera, który stał się powiernikiem jego radości i trosk.
I ta kawiarnia i kelner Anton przez dziesiątki lat była stałym punktem, stanowiącym punktem , w którego tle toczyła się historia: I wojna, ustanowienie państwa Czechosłowacji, druga wojna, a po niej komunistyczne rządy. Nowe państwo potrzebowało gmachów na potrzeby publiczne. Hrabia Belecros oddał na potrzeby ambasady Chun swój pałac, sobie zatrzymując kilka pokojów, które stały się jego mieszkanie i przyczyną późniejszych kłopotów. Bo kiedy nastały rządy komunistów został oskarżony o koneksje z agentami chińskimi i spędził pięć lat w więzieniu. A kelner Anton okazał się agentem.
Pominę opisane szczegóły państwa komunistycznego, budowy i rozbiórki kolosalnego pomnika Stalina, zapędzania inteligencji do niebezpiecznych prac fizycznych.
W oczach bohatera powieści nie rządy CK Austrii, nie wojny, ale rządy komunistów były najgorszym okresem w historii Czech i ich mieszkańców
Nie dziw więc, że autor nie miał szans na publikację swej powieści i w ogóle uprawiania twórczości literackiej w ojczyźnie
***
Druga książka z ostatniego czasu to biografia wielkiego polskiego, choć urodzonego jako Austriaka, naukowca Rudolfa Weigla, który w dość specyficznych sposób uratował tysiące Polaków zamieszkujących Lwów przed śmiercią bądź wywózką na roboty w Niemczech.
Dla niego też, podobnie jak dla Hirszfelda I wojna światowa stała się polem doświadczalnym do badań. Przejęła go częsta w okopach, w brudach i wyczerpaniu zachorowalność na tyfus, który dziesiątkował żołnierzy. Po zakończeniu wojny, gdy Polska odzyskała państwowość Weigl przyjął polskie obywatelstwo i zatrudnił się na wydziale biologii (bo był mikrobiologiem) Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie w rezultacie badań odkrył etologię choroby i udało mu się uzyskać szczepionkę, która pochodziła z odpowiednio zarażonych wszy, które w większej liczbie piły ludzką krew. Jej produkcja na szerszą skalę wymagała jednak zorganizowanej na szeroką skalę akcji karmienia tych wszy.
W tym celu trzeba było stworzyć instytut, który oprócz badaczy zatrudniałby ludzi, gotowych do karmienia wszy, po uprzednim ich zarażeniu, a następnie wypreparowaniu z nich jelit wypełnionych ludzką krwią.
Skonstruował więc drewniane pudełeczka z jednej strony z zamocowanych tkaniną, w których mieściło się do 500 wszy (które osiągały do pół centymetra!), które przez tę tkaninę przez pół godziny do 45 minut karmiły się krwią z ludzkich ud łydek lub przedramion, do których były przymocowywane w liczbie od jednego do kilku takich pudełek. Wszy zaś były hodowane na miejscu i skupowane.
Do produkcji szczepionki zatrudniano trzy grupy pracowników: karmicieli (którzy co kilka dni przychodzili i siedzieli z tymi zainstalowanymi na kończynach pudełkami), strzykaczy, którzy zarażali każdą z wszy i preparatorów, którzy z nakarmionych wszy wyjmowali jelita i po odwirowaniu krwi napełniali nimi ampułki ze szczepionką. Bywało nierzadko, że ci pracownicy sami zarażali się tyfusem i musieli to odchorować. W warunkach pokojowych szczepionka była potrzebna zwłaszcza w środowiskach wiejskich, ale też i była eksportowana.
Druga wojna oznaczała najpierw zajęcie Lwowa, a więc i uniwersytetu przez Sowietów, a potem na kilka lat przez Niemców. Produkcja szczepionki była potrzebna i jednym i drugim, ale także ludności polskiej. Niemcy zaproponowali Weiglowi przyjęcie obywatelstwa Niemiec, do czego zachęcali go obietnicą stworzenia dobrze wyposażonego zakładu w Berlinie i wsparcie starań o uzyskanie nagrody Nobla, do której wcześniej był kilka krotnie zgłaszany., Jednak odmówił. Pozwolono mu jednak nadal produkować szczepionkę, a zatrudnieni przy niej ludzie zyskali swego rodzaju immunitet chroniący przed łapankami i wywózką do Niemiec. Weigl przyjął wtedy misję ratowania polskiej inteligencji. Zatrudniał przede wszystkim naukowców, artystów i specjalistów z różnych dziedzin. Karmicielami byli m.in. Andrzej Szczepkowski, pisarz Mirosław Żuławski (na podstawie jego wspomnień, syn Andrzej Żuławski nakręcił film "Trzecia część nocy"), matematycy Bronisław Knaster i Stanisław Orlicz czy rektor UJK Stanisław Kulczyński (póżniejszy rektor Uniwersytetu Wrocławskiego) oraz wielu młodszych naukowców, którzy po wojnie stali się profesorami uczelni w PRL. W sumie ocalił tym sposobem kilka tysięcy Polaków, także pochodzenia żydowskiego.
Po wojnie uczony trafił na Uniwersytet Jagielloński, ale stworzono mu taką atmosferę (m.in. oskarżono o sprzyjanie Niemcom), że nie odczuwał już tej radości tworzenia i wagi tego, co zdziałał i co nadal, ale na mniejszą skalę, robił. Zmarł w 1957 r., kiedy chyba rok wcześniej opracowano już syntetyczną szczepionkę na tyfus, dzięki czemu choroba została definitywnie pokonana.
Autor książki zwraca uwagę, że w Polsce powojennej nie został należycie uznany. Nie ma u nas pomnika, a jedynie tablicę pamiątkową, którą dziś przechodząc obok Instytutu Immunologii i Badań Doświadczalnych przy ul. Rudolfa Weigła, naprzeciw Kliniki Wojskowej jego imienia, sfotografowałem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz