czwartek, 1 maja 2025

Ziemie uzyskane i wyzyskane

Zapowiedziałem relację z mojej lektury książki pod wiele mówiącym, ale nie całkiem zgrabnym Niedopolska Sławomira Sochaja (Filtry, 2024). Jako urodzonego w trzy lata po wojnie dziecka rodziców ni to osiedlonych (jak tata), ni przesiedlonych z Kresów Wschodnich (mama), mającego własne obserwacje, wciągnęła mnie ta książka. Wprawdzie autor ujmuje temat z perspektywy dużych i średnich miast, ale w wielu przypadkach moje obserwacje są z tymi książkowymi zbieżne. Zwłaszcza, że w końcu jako osiemnastolatek trafiłem do wielkiego, akademickiego miasta, które po wojnie przypadło Polsce.
Trzeba bowiem zacząć mówić - i pisać - otwarcie, że teza o Ziemiach Odzyskanych po wiekach panowania tu Czech, Austro-Węgier, Prus jest mocno naciągana. Nowe granice zachodnie  oraz północno-wschodnie Polski nakreślił kredką Stalin, odbierając je Niemcom, a na południowo-wschodnich odbierając Polsce. Zresztą kilka lat potem jeszcze wschodnią kreskę poprawił, zabierając Polsce część obszaru dobrze zagospodarowanego, oddając w zamian część słabo zagospodarowanych i zaludnionych Bieszczadów.
Chciałbym wyeksponować najważniejszą moim zdaniem tezę zawartą w książce, za której słusznością przemawiają aż nadto widoczne fakty. Otóż autor pisze, że ziemie, które po wojnie przypadły Polsce  to był efekt kolonizacji (wysiedlenie dotychczasowych mieszkańców i zasiedlenie obszaru innymi to przecież kwintesencja kolonizacji), ale zarazem same stały się przedmiotem kolonizacji. Zarówno przez Związek Sowiecki, jak i i Polaków, a nawet wprost przez rząd.
Powszechnie wiadomo, że przez pewien czas szarogęsili się tu oficerowie i żołdacy sowieccy, podczas gdy formalnie wyznaczeni burmistrzowie czy prezydenci miast byli nierzadko figurantami. Sowieci wywieźli z Ziem Zachodnich całe zakłady produkcyjne, środki transportu, a ci bardziej wykształceni przywłaszczali sobie poniemieckie meble, sprzęty i dzieła sztuki z prywatnych mieszkań. Ziemie te były miejscem masowego szabrownictwa ze strony co bardziej przedsiębiorczych Polaków przybywających tu z ziem etnicznie polskich, nawet z Warszawy. A wreszcie kolonizacji dokonywały władze ludowe. Do dziś zwłaszcza w muzeach stołecznych i poznańskich znajdują się dzieła sztuki z muzeów poniemieckich, kościołów i pałaców. Autor przytacza skandaliczny przykład ograbienia klasztorów i klasztorów w Lubiążu i Krzeszowie z dzieł siedemnastowiecznego śląskiego malarza Michaela Willmanna, które można oglądać w Warszawie, ale nie można się dowiedzieć , kto był ich twórcą i skąd zostały zwiezione do stolicy.  Co prawda powoli, bardzo powoli część - co tu ukrywać - zagrabionych dzieł wraca na swoje miejsce.
Jawnym przykładem kolonizacji ziem uzyskanych było zwożenie do Warszawy materiały budowlane, bo "cały kraj odbudowywał swoją stolicę". We Wrocławiu rozbierano nawet kamienice nadające się do remontu.
Autor dowodzi tu na podstawie licznych przykładów dyskryminację ziem uzyskanych w dziele odbudowy kraju. Najbardziej rzucało się to w oczy w miastach i wsiach, między którymi przebiegała granica między Polską w granicach sprzed 1939 r. i powojennymi.
W ciągu okresu PRL Ziemie Zachodnie były traktowane po macoszemu jako miejsca warte uwagi choćby dla turystów.  Na tle Warszawy, Krakowa czy Poznania, Wrocław i w ogóle Dolny Śląsk,  Szczecin czy Gorzów nie bardzo miały się czym pokazać.
Kto zechce, o tych różnych przemilczeniach, niedopowiedzeniach (także np. w literaturze, kinematografii) i niedopasowaniach sobie przeczyta. Bo to jest naprawdę wciągająca lektura.
Chcę jeszcze wspomnieć, że autor przytacza tu socjologiczną tezę o przesiedleniach, która potwierdza się w przypadku ziem uzyskanych. Otóż osiedleni tu ludzie przez pewien czas czuli się niepewnie, nie czuli się u siebie, nie mieli pewności, że to na stałe, poznawali miejsce tylko na tyle, na ile jest ono potrzebne do codziennej egzystencji. Nie dbali o pozostawione tu sprzęty uznawane za zbytkowne, np. szkło lub porcelanę. A maszynom rolniczym pozwalali żyć, dokąd były sprawne. Po czym lądowały one za stodołą. Po kilkunastu latach zaczęli się zagospodarowywać, remontując mieszkania i domy lub wręcz zaczęli się budować, nabywać dobra trwałe, kilku moich starszych kolegów zaczęło imponować pannom nowymi motocyklami SHL lub nawet czeskimi jawami. Dopiero po kilkudziesięciu latach zaczęła ich interesować historia miejsca, przedwojenne nazwy ulic, ludzie, którzy wcześniej tu żyli i wręcz gromadzą po nich pamiątki, sprzęty domowe. Wiele zdziałały tu powieści kryminalne o komisarzu Eberhardzie Mocku, który  działał w Breslau. Dziś jest tu nawet restauracja, która podaje ulubione dania komisarza. Są też powieści kryminalne, których akcja toczy się w przedwojennym Kłodzku. Ukazały się liczne książki, nie tylko naukowe, ale np. wspomnienia mieszkańców, ukazało się już pieć tomów o niemieckich kamienicach i ich mieszkańcach oraz obecnych lokatorach, wracają oryginalne, choć spolszczone nazwy obiektów (np. Hala Stulecia, Bastion Sakwowy), przywracanie oryginalnych barw elewacji znaczących obiektów, a w Szczecinie już pojawiła się ulica któregoś z zasłużonych niemieckich szczecinian.
W przypadku relacji polsko-niemieckich znaczenie miał traktat o nienaruszalności granicy , po którym - choć nie wiadomo, czy istnieje tu prosta relacja - liczne wycieczki Niemców do miast dawniej niemieckich oraz indywidualne przyjazdy Niemców do swoich dawnych miejsc, domów i mieszkań. W mojej wsi większość rodzin osiedleńczych miała "swoich" Niemców, którzy tu przyjechali i gdy trafili na kogoś mówiącego po niemiecku, nawiązywali dłuższe znajomości i nie zapomnieli o polskich znajomych w stanie wojennym, śląc paczki żywnościowe. Sam mogłem skorzystać z gościny u Niemców urodzonych w mojej rodzinnej wsi.
Niedopolska. Nowe spojrzenie na Ziemie Odzyskane - książka



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz