poniedziałek, 29 lipca 2019

Waldorff. I wszystko jasne (przynajmniej dla ludzi mego pokolenia)

Wśród różnych znanych postaci ze świata literatury i nauki znany wrocławski dziennikarz i biografista sportretował też postać znanego starszemu i średniemu pokoleniu omnibusa polskiej kultury XX wieku Jerzego Waldorffa.
Urodził się jednak -w 1919 r. w Kościelnej Wsi na Kujawach jako syn ziemianina i Witolda Preyssa i niedoszłej malarki Joanny Wróblewskiej. Po ojcu miał czworo rodzeństwa przyrodniego, a ponadto o dwa lata młopdszą siostręPo studiach prawniczych zaczynał jako adwokat, ale gdy pomógł wygrać proces człowiekowi, który jego zdaniem na to nie zasłużył, uznał, że to zajęcie nie dla niego.
Pseudonim, pisany początkowo także Walldorf, Waldorf albo nawet Walldorff, przybrał jako początkujący, ale dość szybko awansujący publicysta, z którym związał się na całe życie. Już przed "trzydziestką" został szefem redakcji kultury "Kuriera Porannego", ale osobiście biegał po teksty do Tadeusza "Boya" Żeleńskiego, żeby móc z nim porozmawiać. A ten się dziwił, że goniec z redakcji mądrze rozmawia z nim o W poszukiwaniu straconego czasu czytanej w oryginale, bo mistrz właśnie pracował nad polskim przekładem.

Niebawem jednak przeszedł do wybitnie prawicowego tygodnika "Prosto z mostu", wokół którego skupiło się wielu młodych, jak się potem okazało wybitnych piór: Karol Irzykowski, Teodor Parnicki, Leon Kruczkowski oraz... Konstanty Ildefons Gałczyński.
Sam pisywał felietony oraz recenzje teatralne, a przede wszystkim muzyczne. Już wtedy pisał emocjonalnie i gdy mu się spektakl nie  spodobał krytykował autorów czy wykonawców bez pardonu.
Na rok przed wojną wyjechał na kilka tygodni do Włoch i wrócił zafascynowany faszyzmem. Reminiscencje zawarł w książce Sztuka pod dyktaturą, która niemal do śmierci odbijała mu się czkawką.
Wojnę spędził w Warszawie starając się organizować artystyczne życie polskie. A po wojnie zasłynął jako współzałożyciel i stały felietonista "Przekroju". Pobyt w Krakowie zaowocował też przyjaźniami do końca życia z Gałczyńskim i Stefanem Kisielewskim, któremu poświęcił jedną ze swych ok. dwudziestu książek.  A pisał głównie o muzyce i niemal wszystkie książki to były zbiory jego felietonów lub dłuższych artykułów o muzyce.Jedna z nich, zatytułowana Sekrety Polihymnii, wydana po raz pierwszy w 1956 r. miała chyba z sześć wydań,  gdyż znakomicie popularyzowała wiedzę o muzyce klasycznej.
Po osiedleniu się w stolicy został felietonistą tygodnika "Świat", a po jego likwidacji do końca życia  związał się z tygodnikiem "Polityka".
Zapisał się w pamięci jako inicjator wielu akcji społecznych, które na ogół kończyły się sukcesem: rozbudową Muzeum Instrumentów Muzyczny w Poznaniu, któremu zapisał część swoich zabiorów, Muzeum Jana Ignacego Paderewskiego (którego poznał osobiście), zakupem  za zebrane ze składek willi "Atma" na siedzibę muzeum Karola Szymanowskiego (śpiewał w chórze Konserwatorium w Poznaniu podczas prawykonania jego Stabat mater) , a przede wszystkim jako inicjator (w 1985 r.) kwesty na rzecz odbudowy nagrobków na Cmentarzu Powązkowskim. Sam stawał z puszką u bram cmentarza nawet wtedy, gdy musiał podpierać się kulami, gdyż u kresu długiego życia (zmarł w wieku 89 lat) nogi odmawiały mu posłuszeństwa. A gdy zmarł parafia św. Boromeusza, zarządzająca Cmentarzem Powązkowskim, zażądała zapłaty w wysokości 10 000 zł za miejsce na grób. Ostatecznie zapłaciło Ministerstwo Kultury.
Jako bibliotekarz nie mogę nie wspomnieć, że swoją bogatą kolekcję książek, a nie potrafił obojętnie przejść obok antykwariatu, Waldorff zapisał Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu
Autor nie pominął też sprawy życia prywatnego Waldorffa. Mawiało się  wprawdzie, że jest osobą homoseksualną, on sam jednak chronił swoje życie i swego życiowego partnera Mieczysława Jankowskiego, tancerza Teatru Wielkiego, z którym związał się na ponad  60 lat.
Jest też mowa o słynnym Jamniku Puzonie. Mogło się zdawać, że był to pies wyjątkowo długowieczny. Faktycznie  były to dwa psy o tym samym imieniu.
Książka zawiera wiele zdjęć, które pozwalają stwierdzić, że w młodości i w średnim wieku był to wyjątkowo przystojny mężczyzna, dbający zawsze o wygląd w każdym calu i o każdej porze. Autor oraz przywiązujące wagę do strony edytorskiej wydawnictwo Iskry pod kierunkiem Wiesława Uchańskiego (którego poznałem jakieś trzydzieści lat temu i odbyliśmy interesującą całkiem długą rozmowę) zadbało także o bibliografię, indeks osobowy oraz kalendarium życia "barona PRL-u", który żył jak baron, ale nie miał do tego tytułu żadnych pretensji. Ale też i tytułowanie go w ten sposób mu nie przeszkadzało. A może nawet i się podobało.


okładka Waldorff. Ostatni baron PRL-uksiążka |  | Urbanek Mariusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz