niedziela, 21 lipca 2019

Tydzień w Cieplicach


Po kilku latach (chyba pięciu) postanowiliśmy znów wypocząć w Cieplicach,  kwaterując w tym samym hotelu, tuż przy Parku Zdrojowym i ze 300 kroków (żona nosi licznik, który wymusza na niej chodzenie na dłuższe spacery) odległego od dość gwarnego deptaka. Dobrze i obficie (drugie obiadowe i kolacyjne dania są wręcz nie do zjedzenia w całości) tam karmią, a w ramach turnusu przysługują dwa zabiegi dziennie. Ja wybrałem masaże pleców (które to plecy kończyły się dość nisko) i kąpiele perełkowe. Żona zamiast kąpieli miała okłady z borowiny. Zwłaszcza pan masażysta okazał się fachowcem. Z rozmowy wynikało, że skończył nie tylko technikum fizjoterapeutyczne, ale też studia w tej specjalności. A że był dość rozmowny, sense mijały jak z bicza trzasł.
Wiedząc o utrudnieniach w drodze, wymagających ponad 40-kilometrowego objazdu, wybrałem drogę przez Złotoryję. Zlekceważyłem znak drogowy przed wjazdem do miasta, wskazujący objazd do Jeleniej Góry przez Jawor. Przy wyjeździe z miasta nadziałem się na informację o nieprzejezdności drogi. Spróbowałem innej i dotarłem do tej  samej tablicy informacyjnej. Trzeba było wracać i jechać na Jawor, przez który raz zdarzyło mi się przejeżdżać i błądziłem, wolałem zatem nie doświadczać podobnej przyjemności. Okazało się jednak, że z GPS-em to bułka z masłem.  Poza tym, że lało tak, że wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem wody, więc na ok. kwadransa zatrzymałem się przy krawężniku. W rezultacie zamiast przejechać dodatkowe ok. 45 km, przejechałem ok. 70. A gdybym od razu wybrał drogę z autostrady na Jawor, nadrobiłbym tylko ok. 10 km.

Zanim dojechaliśmy do celu, wypogodziło się i po obiedzie oraz krótkiej drzemce wybraliśmy się na spacer. Nie uszliśmy chyba 500 kroków i lunęło.  Nieprzygotowani na to zmokliśmy trochę. Ale po kolacji wybraliśmy się jeszcze raz, już z parasolem. Obyło się bez przygód.
I taką pogodę w kratkę mieliśmy przez cały tydzień. Ale jakoś udawało się unikać ulew. Chadzaliśmy więc na spacery, zatrzymując się na kawę lub (w moim przypadku) na lampkę wina. Ponadto ja popołudniami uzbrajałem się  w kijki i odbywałem dłuższe marsze, wychodząc na obrzeża miasta, skąd  zachwycał mnie widok pasma Karkonoszy od przełęczy Okraj po Szrenicę. Z żalem stwierdzam, że tzw. Dom Norweski i jego najbliższe otoczenie w Parku Norweskim, przez który przechodziłem, jak był w remoncie pięć lat temu, tak nadal jest, choć postęp jest wyraźnie dostrzegalny.
Komunikacja zbiorowa w Cieplicach jest niezła, choć autobusy jeżdżą w dużych odstępach czasu.  Długi regulamin na przystanku informował głównie o obowiązkach pasażerów, a niemal nic o prawach. Poza tym, że na zniżki trzeba mieć dokumenty. Od miejscowych dowiedzieliśmy się, że aby jeździć bezpłatnie trzeba mieć skończone 75 lat. Ale niektórzy mówili, że od 70. Więc na wszelki wypadek kupowaliśmy bilety ulgowe. Raz pojechaliśmy do centrum Jeleniej Góry. Piszę "centrum", bo nie tylko Cieplice mieszczą się w granicach miasta, ale też Sobieszów (gdzie też pojechaliśmy), ale nawet odległy o ok. 9 km Jagniątków. Pojechaliśmy tam autem, choć okazało się, że też jest autobus z innej strony Cieplic aż pod willę Gerharta Hauptmanna, dziś mającą status oddziału Muzeum Miejskiego. A było ono celem naszej wyprawy. Wartym wysiłku. Olbrzymi w sumie dom, piętrowy, z którego okien rozciągają się widoki na malownicze otoczenie, z pasmem Karkonoszy w tle.
Elektroniczny przewodnik bardzo wiele uwagi zwraca na architekturę domu, nieco mniej na osobę samego pisarza, a tylko śladowo na jego twórczość. Hol willi z , którego wiodą połączone amfiladowo pokój, w którym autor "Tkaczy" (nadal niewiele wiem o innych jego pismach) pisał i wypoczywał, biblioteka, sala muzyczna i pokój jadalny (dziś już odgrodzony od innych pokojów służy za salę odczytową). Ca hol jest  we freskach, będących dziełem okolicznego malarza, pełen scen symbolicznych, w których jednak postaci ludzi nie są zbyt udatne, wzbudza zachwyt kolorystyką. Na piętrze obejrzeć można historię dokumentów dotyczących wywiezienia zwłok Noblisty wraz z jego rodziną w 1946 r. Trzeba przyznać, że zarówno tworząca się "władza ludowa" oraz oficerowie sowieccy podeszli do sprawy z należnym szacunkiem.
Więcej o ostatnich miesiącach i dniach pisarza, od powrotu ze zbombardowanego Drezna aż do śmierci, można przeczytać w wakacyjnym numerze "Odry", w którym zamieszczono fragment tłumaczonej na polski relacji niemieckiego pisarza Gerharta Pola, który był ich świadkiem i admiratorem Noblisty, czemu dał wyraz zmieniając imię tak, żeby brzmiało jak imię jego idola.
Na miejscu odwiedziliśmy bogate w eksponaty Muzeum Przyrodnicze. Szczególnie interesujące są zbiory minerałów z Dolnego Śląska (w tym okazałe przykłady kamieni szlachetnych i półszlachetnych), relikty po zamieszkałych tu ludach, szczególnie zbiór uli w formie różnych postaci ludzkich, ale także mające walory edukacyjne zbiory poroży zwierząt, wypchanych ptaków (choć niektóre sprawiają wrażenie, że to artefakty) i ich jaj - od najmniejszych po strusie.
Wracaliśmy wypoczęci, już bez obaw o przejazd przez Jawor i w samo południe byliśmy w domu. Waga pokazała, że nawet świetna kuchnia przy umiarkowanym z niej korzystaniu (wędliny zostawiałem, za to raczyłem się jarzynami i owocami) i długich  spacerach, trzymam się normy.

\

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz