niedziela, 4 sierpnia 2019

O czytaniu, cenzurze, Polsce dziś i innych lekturach

Dzięki nauczeniu się czytania prasy w internecie, co pozwala czytać szybciej i... znacznie taniej oraz przejściu na pracę w wymiarze pół etatu, mam więcej czasu na lekturę książek.
Czytam głównie w domu, wieczorem, w dni wolne od pracy także przy wydłużonym w czasie śniadaniu. Wybierając się na popołudniowe spacery biorę książkę pod pachę, a gdy biorę kijki, do plecaka i w czasie popasu w jakimś barze zamawiam winko, otwieram książkę i spędzam nad nią nieco ponad pół godziny. Dziś np. zabrałem tom opowiadań Karnawał Gerharta Hauptmanna. Bo jednak po zwiedzeniu jego muzeum w  Jagniątkowie, warto choć w niewielkim zakresie poznać twórczość niemieckiego noblisty. A część z nich niezależnie od wybitnych walorów literackich (miejscami ma się wrażenie, że autor chce zachwycić czytelnika swoją metaforyczną sztuką narracji) wprowadza w klimat niemieckiej dolnośląskiej prowincji początku XX wieku.
Ale bardziej poruszyły mnie inne książki.Otóż postanowiłem poznać pisarstwo innego noblisty,  J.M. Coetzee. Trafiłem na zbiór bardzo erudycyjnych esejów o różnych przejawach cenzury Obraza (Znak, 2011). Nie przeczytałem wszystkich rozdziałów. Pominąłem te, które dotyczyły realiów ojczyzny pisarza.


Szczególnie wart uwagi jest pierwszy tekst dotyczący istoty cenzury państwowej i jej niedemokratycznej i demoralizującej natury. Choć przecież jednym z jej pierwotnych celów było zapobieżenie zepsuciu moralnemu maluczkich. W ogóle czymś wysoce niewłaściwym jest instytucja cenzora (osoby i instytucji), który wierzy, że działa w interesie społeczeństwa, ale kieruje się własnym oburzeniem, choćby i mając po temu podstawę prawną i działa powodowany własną imaginacją, którą uważa za oburzenie społeczeństwa.
Trudno tu streszczać cały esej, ale za konieczne uważam, zwłaszcza wobec umacniania się potęgi rodzimych "obrońców wiary", odniesienie się pisarza do bluźnierstwa. Opisując  obłożenie fatwą Salmana Rushdiego przez fundamentalistów islamskich stwierdza, że choć w Wielkiej Brytanii, gdzie zamieszkuje twórca Szatańskich wersetów, obowiązuje prawo zakazujące bluźnierstwa, to jest one uważane za coraz większy anachronizm.
Ciekawe są analizy sytuacji pisarza w państwach totalitarnych. W jednej na przykładzie losów Osipa Mandelsztama ukazuje mechanizm niszczenia zaufania do pisarza niepokornego wobec władzy. Władza wymusza na nim szantażem napisanie pochwały tyrana i odbiera mu tym samym wiarygodność w środowisku pisarzy i - co najgorsze - wśród czytelników.  A i tak w końcu nie unika on więzienia lub zakatowania na śmierć.
Mamy nasze polskie przykłady zastosowania tego mechanizmu, które obecnej władzy służą jeszcze dziś do obalania autorytetów, np. Wisławy Szymborskiej.
Natomiast na przykładzie twórczości poetyckiej Zbigniewa Herberta Coetzee pokazuje, jak cenzura powoduje zakłócenia w interpretacji tekstów. Poeta chcąc uniknąć ingerencji cenzorskich zmuszony jest stosować coraz bardziej wymyślne wybiegi, stosując mniej  czytelne dla cenzora, ale i czytelnika, metafory, a zdając sobie sprawę, że skutecznie oszukał cenzora, pozwala sobie na ironię. W rezultacie czytelnik w odbiorze poezji traci orientację. Nie wie, czy odbierać tekst wprost, czy musi uwzględnić grę poety z cenzorem. 
Druga ważna lektura to zbiór esejów polskich wybitnych humanistów i badaczy społecznych, m.in. Przemysława Czaplińskiego, Joanny B. Bednarek (redaktorów tomu), Andrzeja Ledera, Magdaleny Środy, Krzysztofa Podemskiego i in. pod tytułem kryjącym w sobie paradoks: Prognozowanie teraźniejszości : myślenie z wnętrza kryzysu (Katedra, 2018). Są to bowiem teksty napisane do roku 2017, które rok później okazały się jeszcze bardziej trafne. A dotyczą sytuacji politycznej i społecznej w Polsce pod rządami PiS. Mowa jest o genezie narastającego populizmu na świecie i w Polsce, posiałów i konfliktów społecznych i postaw wobec rządzących.
Szczególnie przemówił do mnie - i nastroił pesymistycznie - tekst polonisty wykładającego na Uniwersytecie Illinois Michała P. Markowskiego. pt. Sens, głupcze!, czyli dlaczego modernizacja w Polsce nie jest możliwa. W pewnym sensie jest to nawiązanie do tekstu Donalda Tuska z 1987 r. o Polsce, czyli nienormalności., choć autor go nie przywołuje. Przywołuje zaś i rozwija myśl Przemysława Czaplińskiego Zbyt późna nowoczesność z 2015 r., który pisał o rozdarciu społeczeństwa między modernizacją (nowe drogi, lepsze sposoby życia, przyspieszenie technologiczne), a regresywnym modernizmem, wyrażającym się w konserwatyzmie oraz kontrolowaniu życia, zawłaszczonym, czy też narzuconym przez posiadający nadmierne wpływy Kościół.
Nie wdając się w niuanse, na które mógł sobie w kilkudziesięciostronicowym tekście pozwolić autor, twierdzi on, że dla jednych ważne są wartości użyteczne, wynikające m.in. z technologii, które nadają sens ludzkiemu działaniu, a dla drugich wartości niezależne od człowieka - prawda, dobro i piękno, będące atrybutem istoty najwyższej. Zatem polityka oparta na wartościach "nadanych" jest wykluczająca. Są one dla głosicieli i nosicieli takiej polityki, nazywanej polityką tożsamościową, ważniejsze, ci zaś, którzy doceniają wartości niesione przez technologię, zmiany cywilizacyjne są istotami swoistego "drugiego sortu".
Żeby strzec tej tożsamości trzeba ograniczyć relacje bezpośrednie między ludźmi, wystarczające będą bowiem media - tradycyjne i społecznościowe i propaganda. I efekty są: wyznawcy wartości "nadanych" są głusi na wartości wynikające z postępu cywilizacyjnego. A to oznacza, że wszystko, co zakłóca ich obraz świata jest odrzucane. I to, z daniem autora, objaśnia poparcie dla partii rządzącej. Racjonalne argumenty, kompromitujące zachowania "ich" polityków, prawiących o Bogu, honorze i patriotyzmie, nie tylko w Polsce, nie są w stanie zachwiać ich wiary w słuszność ich działań.
Autorzy nie podają recept na zmianę istniejącego stanu rzeczy. Opisują go tylko i sugerują ich źródła. To już jest zadanie dla polityków, którzy mają ambicję go zmienić. Ale czy którykolwiek polityk opozycyjny wie o istnieniu tej publikacji?
Trzecia przeczytana książka, Czarne sezony (Wydawnictwo Literackie, 2002) choć traktuje o złu holokaustu i losach żydowskiego dziecka, które dzięki pomocy ludzi i własnemu instynktowi samozachowawczego uszedł z życiem, jest w istocie lekturą lekką, łatwą, ale bardzo nieprzyjemną.
Swoją gehennę po ponad pół wieku po zdarzeniach spisał wybitny literaturoznawca Michał Głowiński. Cudem uniknął wraz z rodzicami (chyba za łapówkę dla niemieckiego żandarma) wywózki do Treblinki, cudem uniknął denuncjacji przez szmalcowników, tułał się po Warszawie, potem po klasztorach, by w końcu na ponad rok trafić do zakonnic na Lubelszczyźnie, gdzie dożył wyzwolenia, które odebrał nie inaczej niż właśnie wyzwolenie.
Zapiski są ciekawe dlatego, że autor opisując historię analizuje z punktu widzenia późniejszego badacza zachowania i przeżycia kilkuletniego chłopca.
Pod koniec  pisze o swoich przeżyciach szkolnych w dwa lata po wojnie, gdy był poniekąd adresatem antysemickich i nienawistnych nauk księdza katechety, lubującego się wręcz w opowieściach o Żydach, którzy zabili Jezusa. I jako winny tej śmierci został pod koniec roku szkolnego pobity.
Ostatni rozdział poświęcony jest lekturom dzieciństwa. W getcie miał jeszcze książki, ukrywając się u jednych państwa miał dostęp tylko do podręcznika szachowego, a potem już nic. W Turkowicach w pobliżu Grubieszowaa, gdzie spędził ponad rok nie czytał. Był jak otępiały, ważne było tylko przeżycie jeszcze jednego dnia, w nadziei, że gehenna skończy się wreszcie. Zaległości zachłannie wyrównywał po wojnie, ale okazało się, że książki dla dzieci są już nie dla niego.
 
Obraza, eseje o cenzurze - John Maxwell Coetzee  | okÅ‚adka   KARNAWAŁ Gerhart Hauptmann

1 komentarz:

  1. Coetzee'go lubię czytać. Ale dotychczas przeczytałem jedynie jego powieści. Wpis na blogu zachęcił mnie i w poniedziałek wypożyczę "Obrazę".

    OdpowiedzUsuń