środa, 3 lipca 2019

Pan Wacio. Wspomnienie

Dostałem wczoraj SMS-a z informacją o śmierci p. Wacława Sobocińskiego, byłego wieloletniego pracownika w Gabinecie Śląsko-Łużyckim, o którym zależnie od stopnia znajomości mawiano "Wacio" lub "pan Wacio".
Pamiętam go z czasów studenckich, gdy jeszcze jako młody, ale poważnie wyglądający bibliotekarz, w granatowym fartuchu (sam później taki nosiłem) przychodził do ówczesnej Czytelni Zbiorów Specjalnych. Załatwiał swoją sprawę, czyli odbierał od magazynierów zamówione materiały i kładł przed oczy zamawiającym czytelnikom. Czasem wysłuchiwał ich dezyderatów i na tej podstawie zamawiał u magazynierów inne publikacje lub - częściej - podsuwał rewers do wypełnienia. Jego dwaj kolejni szefowie nie wiedzieć  czemu bardzo opornie wykonywali polecenia dyrektorów, żeby tworzyć katalog silesiaków i lusitaników. Woleli uchodzić za znakomicie obznajomionych ze zbiorami i iw ten sposób jakby uzależniać czytelników od siebie. Pan Wacław chcąc nie chcąc musiał się do tego obyczaju dostosować i też starał się  dobrze poznać zasoby, żeby móc służyć badaczom dziejów Śląska i Łużyc.


Natknąłem się też na Niego jako praktykant  w Bibliotece Uniwersyteckiej w Oddziale Katalogów Rzeczowych. Nie wspominam dobrze tego letniego miesiąca z dwóch powodów. Po pierwsze wbrew obietnicom przyszło mi odbywać tę praktykę  we Wrocławiu, choć miałem prawo oczekiwać skierowania mnie do Warszawy lub Szczecina i przy okazji poznać te miasta. Po drugie zaś okazało się, że ten Oddział przypominał siedlisko os. Każdy  spiskował przeciw każdemu. Pan Wacław raczej się w te spory nie mieszał. Ale też niczego się przez ten lipcowy miesiąc nie nauczyliśmy.
Potem spotkałem go już będąc dyrektorem Biblioteki Uniwersyteckiej. Pan Wacław spodziewał się, że może mnie uda się wpłynąć na przyspieszenie opracowania zbiorów śląskich i łużyckich i przychodził z tym raz czy dwa do mnie. Chyba dwukrotnie rozmawiałem z jego kierownikiem i byłem gotów zamienić go na kogoś innego. Ale zanim głośno wyraziłem ten zamiar zostałem wezwany (no, powiedzmy zaproszony) do szefa uczelnianych struktur Stronnictwa Demokratycznego, którego członkiem był ów kierownik i to pewnie on wyczuł, że nie jestem zadowolony z jego sposobu kierowania oddziałem. Zostałem poinformowany, że ów - bez dwóch zdań zasłużony i kompetentny bibliotekarz - dobiega emerytury i - wicie, rozumicie - lepiej byłoby,  gdyby przeszedł na nią ze stanowiska kierowniczego.  Cóż było robić? w Kolejnej rozmowie powiadomiłem go o tej rozmowie i zażądałem przyspieszenia prac i poprosiłem mego zastępcę, żeby żądał okresowych kontroli.
Bliżej poznałem Pana Wacława pod koniec mojej pracy w Bibliotece Uniwersyteckiej,  gdy stworzyłem ekipę do zbadania stanu zachowania zbiorów specjalnych, zalanych w powodzi, która dotknęła Bibliotekę Miejską w Cieszynie. Wtedy dobitnie przekonałem się o kompetencjach Pana  Wacława, który oceniał wartość uszkodzonych przez wodę materiałów o charakterze regionalnym (Śląsk Cieszyński) i przydzielał do różnych typów zabiegów rekonstruujących i konserwatorskich. Prywatnie zaś, zwykle mrukliwy i małomówny mężczyzna okazał się interesującym rozmówcą na wiele tematów oraz niemałą dozą poczucia humoru. Wypiliśmy przez te kilka dni paręnaście kufli brackiego. Zobaczyłem w nim innego człowieka.
Niespodziewanie zobaczyłem Go kilka lat temu w niewielkim barze, gdzie zachodziłem na czeskie piwa w nader umiarkowanych cenach. On  zaś wpadał tam na obiady i też na piwo. Wymieniliśmy się telefonami i od tej pory spotykaliśmy się w letnie miesiące. Pan Wacław zwierzył się, że przygotowuje monografię PAFAWAGU od początku jej istnienia, jeszcze jako Maschinenbauanstalt do czasu przekształcenia w spółki prywatne po 1989 r. Skontaktowałem go nawet z wieloletnim ostatnim dyrektorem fabryki. Przygotował też wystawę fotografii i rycin o niemieckim dwudziestowiecznym okresie zakładu, zwącego się wówczas Linke-Hoffmann-Werke (link do prezentacji w załączeniu). Rozmowa z nim nie była łatwa, bo mówił cicho i niezbyt wyraźnie. Ale warto było wytężyć słuch, bo opowiadał barwne historie o dawnym Wrocławiu.
Rok później Pan Wacław jeszcze przychodził, ale poruszał się z pewnym trudem i sprawiał wrażenie człowieka zaniedbanego. Skarżył się też na podupadające zdrowie. I bywał rzadziej. Przez telefon  wyjaśniał, że wychodzi z domu tylko kiedy musi i czuje się na siłach. Od dwóch lat już się nie widywaliśmy. Bar zresztą raz jest otwierany raz nie, chyba tylko w dni wyścigów konnych, a jego bywalcy są głośni, palą papierosy, co odbiera przyjemność piwkowania.
A teraz pozostały po Nim wspomnienia. Może zechce wspomnieć Go ktoś, kto znał Go bliżej. Może ktoś zechce też skorygować moje wspomnienie.
http://www.bibliotekacyfrowa.pl/dlibra/publication/91/edition/108/content?ref=desc


1 komentarz:

  1. Składam kondolencje https://www.nekrologi.net/nekrologi/waclaw-sobocinski/55441719

    OdpowiedzUsuń