Wyimaginowaną podróż z Tarnowa przez Przemyśl, Stryj, Stanisławów i pomniejsze miejscowości do Czerniowiec, zbaczając czasem z głównego traktu, odbył austriacki eseista, publicysta i tłumacz Martin Pollack, slawista m.in. po studiach na Uniwersytecie Warszawskim. A że była to podróż wyimaginowana, więc mógł ją umiejscowić mniej więcej na przełomie XIX i XX wieku. Zatrzymując się na poszczególnych stacjach autor odbywa wędrówki po miastach i miasteczka, po ich głównych ulicach, placach i parkach, a także mniej schludnych przedmieściach lub okolicach poza rogatkami. Wędrówki te stwarzają okazję do -dość pobieżnego - opisu architektury i układu urbanistycznego odwiedzanych miejscowości. Bardziej zajmowała go bowiem atmosfera miejsc, zamieszkujący je ludzie, stosunki ludnościowe i gospodarcze. Własne obserwacje autor wzmacnia dość obszernymi cytatami z opisów podróży z czasów jego peregrynacji lub wspomnień świadków, spisanych już w poprzednich latach. Poświęca zresztą trochę uwagi autorom tych opisów oraz innym postaciom historycznym związanym z odwiedzanymi miejscowościami. Jakże bowiem nie napisać czegoś więcej o wrośniętym w krajobraz Drohobycza Brunonie Schulzu czy huculskim legendarnym zbójniku Dowbuszu, XVIII-wiecznym bohaterze kilku powieści polskich i ukraińskich autorów?
Jaki obraz Wschodniej Galicji maluje się w tej książce? Przede wszystkim wielokulturowość tej krainy, w której żyją raczej obok siebie niż pospołu Polacy, Ukraińcy (Rusini) i Żydzi, czasem też Niemcy, Węgrzy lub Słowacy. Zresztą lud ukraiński też miał swoje lokalne odmiany, bo np. na południe od Przemyśla mieszkali tu Łemkowie, dalej na wschód Bojkowie, a na południowy wschód - Huculi. Drugie, co się rzuca w oczy to bieda, na oceanie której pojawiały się wysepki dostatku lub wręcz bogactwa, gdyż czas podróży autora to był czas rodzenia się gospodarki kapitalistycznej, z czego korzystali najbardziej zaradni lub raczej bezwzględni mieszkańcy tych stron oraz przybysze. Klinicznym przykładem podziału na dorabiających się fortun spryciarzy było Eldorado naftowe w okolicach Borysławia, które ze wsi stało się miastem. Ale przemysł ten stworzył też armię wyzyskiwanych, pracujących od świtu do nocy za parę grajcarów proletariuszy. Do różnych prac w tym samym wymiarze, ale za jeszcze mniejsze pieniądze, angażowano dzieci. O ile nieliczni Polacy mogli awansować na brygadzistów lub biuralistów, to Ukraińcy i Żydzi nie mieli na to szans. Wreszcie trzecia obserwacja to wszechobecny brud. Tylko centra większych miast na przełomie XIX i XX w.posiadały oazy czystości i ładu. I tylko one miały brukowane place i ulice oraz chodniki. W mniejszych miastach i na przedmieściach większych luksusem były nawierzchnie szutrowe. Więc nawet nieliczni posiadacze automobili na początku minionego stulecia nie ryzykowali dłuższych podróży.
Czytam tę książkę (bo do końca mam jeszcze ok. 50 stron) z pewnym sentymentem, gdyż znajduję tu opisy miejscowości, o których wspominali moi rodzice, zwłaszcza tata, który za chlebem przewędrował dziesiątki kilometrów w każdą stronę od swojej wsi w powiecie zborowskim, niedaleko Tarnopola. I konfrontuję jego opowieści, które, przyznać muszę, nie bardzo mnie pociągały, z tymi książkowymi. I marzy mi się podróż przynajmniej po części tych miast i miasteczek. Już nie wyimaginowana. Mój krewniak montuje taki wyjazd w przyszłym roku. Więc może na marzeniu się nie skończy.
Książkę wydało Wydawnictwo Czarne w 2007 r.
Witaj Stefanie, pomysl niegłupi. Przyblizy Cię to w realu do opowieści Taty, na ktore z pewnościa spojrzysz innym okiem. Wiesz, mialam kiedyś ideę aby pojechać w okolice Kassel, zobaczyć czy istnieje jeszcze oboz pracy gdzie przebywal moj ojciec, jak i ogromna ferma na ktorej "pracowal" przez ostatnie miesiące przed wyzwoleniem Kassel przez Amerykanów. Od 4 lat ojciec nie żyje i juz nie mam ochoty choc czas juz mi pozwala na ten wyjazd i żaluję ze nie zrobilam tego kiedy ojciec jeszcze żyl, a bardzo sam rowniez chcial tam wrocic. Szkoda...
OdpowiedzUsuńWięc jedź aby Ci nie bylo żal ze tego nie zrobileś, bardzo ciekawa jestem Twoich odczuć w tej i po podroży.
Elizo, jestem coraz bliższy tego zamiaru. Mam trochę obaw przed podróżą samochodem, bo z opisów dziennikarzy relacjonujących Euro 2012 na Ukrainie wynika, że łapownictwo tam jest straszne, a okazje i preteksty tameczni policjanci i urzędnicy umieją sobie stworzyć. Ale np. polecieć do Lwowa, a tam odbywać podróż tak jak Martin Pollack, czyli koleją wydaje się mieć dodatkowy smaczek. Łatwiej nawiązać kontakty, napić się z miejscowymi piwa i pogadać, a po ukraińsku trochę umiem, gdyż rodzice rozmawiali ze sobą mieszaniną polskiego i ukraińskiego. No i dobrze mówię po rosyjsku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam