poniedziałek, 10 września 2012

Moi mistrzowie. Suplement 3. Profesor Marian Huczek

Kiedy już zdawało się, że osiągnąłem dojrzałość w zawodzie (od lat byłem już starszym kustoszem dyplomowanym, czyli miałem najwyższy tytuł jako bibliotekarz akademicki) i biegłość w badaniach nad historią książki i bibliotek, natrafiłem na człowieka, który mnie naukowo przeorientował. Wprawdzie od kiedy zająłem się bibliotekarstwem praktycznym, najpierw jako prezes stowarzyszenia bibliotekarzy, a potem dyrektor biblioteki rósł mój dystans do bibliologii, gdyż zacząłem odczuwać, że ta dyscyplina coraz mniej służyła jako podstawa teoretyczna zarówno praktykowaniu bibliotekarstwa, jak i badaniom nad współczesnym funkcjonowaniem bibliotek. Zwłaszcza od kiedy do bibliotek wkraczać zaczęły nowoczesne metody zarządzania nimi i marketingu. Natomiast wciąż jeszcze pozwalała wyjaśniać zjawiska z ich przeszłości.



Zatrudniwszy się na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach trafiłem do Zakładu Bibliotekarstwa i Marketingu Książki (nazwa trochę dziwaczna, ale od czegoś trzeba było zacząć) Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej. Jego Kierownikiem był zatrudniony w tym samym czasie prof. Marian Huczek, który niebawem został tzw. belwederskim profesorem zwyczajnym. Od lat zajmował się już problematyką zarządzania i marketingu, ale w przedsiębiorstwach komercyjnych. Tu chciał wprowadzić tę problematykę do bibliotek, które nie tylko są organizacjami non profit, ale uzależnionymi od gestorów, którzy decydowali o ich budżecie.Od razu znaleźliśmy wspólny język. A że jednocześnie podjąłem się stworzenia biblioteki w nowo powstającej wyższej uczelni niepublicznej, więc kojarzyłem własne doświadczenia z wiedzą naukową mego szefa, a ten dzielił się nią szczodrze. On z kolei nie czuł się pewny w problematyce bibliotekarskiej i liczył na moją wiedzę. Zajmowaliśmy wspólny pokój w instytucie, więc okazji do rozmów było wiele.
W efekcie tych rozmów oraz licznych sugerowanych przez profesora lektur (ale bywało też, że pewne lektury mi perswadował) zająłem się dydaktyką i badaniami nad zarządzaniem w bibliotekach. Rozpocząłem nawet przygotowania do napisania książki o stylach zarządzania w bibliotekach, ale okazało się, że łączenie pracy dydaktycznej z codzienną pracą w bibliotece, zwłaszcza kierując nią jest trudne do pogodzenia. Skończyło się więc na dość licznych artykułach w czasopismach naukowych i pracach zbiorowych oraz zorganizowaniu kilku konferencji naukowych.
Niejako z marszu profesor uruchomił seminarium magisterskie poświęcone zarządzaniu i marketingowi w bibliotekach. W jego ramach dzielił się ze słuchaczami swoją wiedzą z zakresu metodologii badań, którą mogli oni spożytkować w analizie przypadków z bibliotek tzw. aglomeracji śląskiej. Do udziału w seminariach zapraszał mnie i mego dobrego kolegę dra Zdzisława Gębołysia i dość często w dyskusji odwoływał się do naszych opinii. A gdy seminarium dobiegło końca poprosił nas o zrecenzowanie przygotowanych prac licencjackich i magisterskich. W większości były bardzo dojrzałe i zostały przez nas dobrze lub bardzo dobrze ocenione.
Spośród pierwszych magistrantów (a właściwie magistrantek) profesor wyłonił doktorantki, które szybko uzyskały stopnie naukowe, a "po drodze" miały szansę sprawdzić swe kompetencje jako autorki wystąpień na konferencjach naukowych oraz prowadzące szkolenia i warsztaty dla kadry kierowniczej bibliotek.
Podziwiałem u profesora rzadko spotykaną umiejętność problematyzacji naukowej nawet najniewinniejszych kwestii praktycznych i inspirowaniu do dalszych przemyśleń lub badań empirycznych.. Jeśli ktoś takową zgłaszał, profesor szybko rozkładał ją na kilka zagadnień szczegółowych i prosił o zwołanie pracowników i doktorantów w swoim zakładzie na dyskusję. Po swoim wprowadzeniu prosił o dalsze głosy, a po wyczerpaniu dyskusji podsumowując sugerował napisanie przez kogoś z zebranych dalsze zgłębienie tematu i napisanie artykułu lub ewentualnie przeprowadzenie badań. Sugerował zarazem wstępną hipotezę lub tok rozumowania w nadziei, że hipoteza się potwierdzi. Albo wykorzystywał zgłaszane kwestie jako motywy tematów do prac licencjackich lub magisterskich.
Bywało, że gdy jakiś temat go zafrapował zapraszał mnie na kawę do jednego z pobliskich lokalików. Na miejscu okazywało się, że zamawiał coś do kawy (a czasem wręcz zamiast), co miało sprzyjać rozjaśnieniu umysłów. I takie rozmowy też kończyły się postanowieniem, że ktoś z nas na niej nie poprzestanie, lecz podrąży temat i zreferuje go przy najbliższej okazji. I jeśli brał to na siebie, to też drążył i dzielił się swymi refleksjami.
Niestety, po kilku latach magistranci profesora zaczęli "przepadać" w głosowaniach nad kandydaturami na doktorantów i zaczęto okrawać godziny na marketing i zarządzanie w programie studiów, a moje miejsce w pokoju  profesora zajęła pani, z którą profesor nie potrafił znaleźć żadnego porozumienia. Zniechęcony powiedział mi w jakiejś rozmowie "Panie Stefanie, ja stąd sp... i panu to radzę". Osiadł w Krakowie i teraz zajmuje się problematyką zarządzania w administracji publicznej. A ja dwa lata później skupiłem się na pracy tylko we Wrocławiu. Wychowankowie profesora odwiedzają go tam, a i ja trafiając do podwawelskiego grodu nie przegapiam okazji, żeby spotkać mego mistrza. Tym bardziej, że wciąż rozmowy z nim są dla mnie inspirujące.

3 komentarze:

  1. Moja praca magisterska pod kierownictwem pana prof. Huczka, a ktorej Pan byl recenzentem, pozwolila mi zobaczyc jak uposledzona jest pod wzgledem marketingu wewnetrznego biblioteka, w ktorej pracowalam. W rezultacie egzemplarz mojej pracy nie zostal przyjety do ksiegozbioru tejze biblioteki, gdyz nie przeszedl cenzury :-). Seminarium z zakresu marketingu u prof Huczka bylo bardzo interesujace i czekalismy zawsze na dyskusje z profesorem. Bardzo milo wspominam te czasy...

    OdpowiedzUsuń
  2. A zdrowy rozsądek podpowiadałby reakcję typu "No, to pani Renato, gratulacje. A teraz niech pani zaprojektuje strategię marketingu wewnętrznego naszej biblioteki i poprowadzi szkolenie dla naszego zespołu".
    W zeszłym roku miałem okazję porozmawiać kilka godzin z profesorem. Najpierw ploteczki, potem chwila wspomnień, ale potem już rzeczowa dyskusja nad sprawami zarządzania. Jak przed laty.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń