czwartek, 29 kwietnia 2021

O "szkodliwości" książek i czytelnictwa

Kiedy zobaczyłem tytuł felietonu (?) pt. "Fałszywy kult czytelnictwa" Stanisława Skarżyńskiego, pomyślałem, że to tylko prowokacyjny tytuł do wartego uwagi tekstu. Tymczasem autor całkiem serio pisze, że ludzie czytający niesłusznie uważają się za lepszych od nieczytających. Czytam od dziecka, a pół wieku poświęciłem badaniom historii czytelnictwa oraz jako bibliotekarz jego wspieraniu i uprzystępnianiu książek. Dzięki czytaniu mam rozległą wiedzę, mam wrażenie, że i rozwniętą wyobraźnię oraz wrażliwość. Dzięki aktywnemu i wszechstronnemu oczytaniu mogłem stać  się kompetentnym, a więc coraz lepszym bibliotekarzem. Może i lepszym od innych. Dobre rozpoznanie rynku wydawniczego oraz trendów w naukach społecznych pozwoliło mi właściwie budować księgozbiór biblioteczny, odpowiadający potrzebom bywalców biblioteki. A także pomóc konkretnym czytelnikom w doborze lektury. Czytanie w pewnym sensie pozwalało mi też  stawać się lepszym człowiekiem, trafnie kształtować własne postawy i rozwiązywać dylematy etyczne oraz wpływać na postawy innych.
 Choćby własnych dzieci. Nie mówiąc już o tym, ze wychowany na wsi z książek nauczyłem się savoir vivre'u, a w nieco późniejszych latach angielskiego. Czyli jednak dzięki lekturom... stawałem się lepszy! Przynajmniej od siebie, gdybym od książek stronił.
A to oznacza, że w oczach Starżyńskiego jestem czytelniczym rasistą! Tak! Oto co on pisze: "George Orwell by się utopił w kałamarzu, gdyby zobaczył takie czytanie, które się zamienia w czytelniczy rasizm". Wiem, wiem, Skarżyńskiemu nie odpowiada to, że staję się  (też) wraz z innymi aktywnymi czytelnikami lepszy od tych, co nie przeczytali w ciągu roku żadnej książki. Bo ci inni jego zdaniem mogą być lepsi (od innych) przez  uprawianie sportu, zajmowanie się ogrodem lub wychowaniem dzieci. Co  stawia na równi z czytaniem.  Jakby nie wiedział, że dzięki książkom o wychowaniu dzieci można być lepszym rodzicem a dzięki książkom o urawianiu roślin - lepszym ogrodnikiem. Pisze też, że czytanie książek nie pomaga w braku pieniędzy na buty dla dziecka lub zdobyciu pracy po jej utracie, a wreszcie, że ludzi nie stać na kupowanie książek. Jakby nie  było bibliotek!
Kpi sobie z miłośników książek. Pisze "Czytelnicze fiksum-dyrdum niczym się od tego nie różni: na ból krzyża Olga Tokarczuk, na raka krtani Franz Kafkana  zęby Czesław Miłosz i oczywiście "Ferdydurke". Gombrowicz na zęby bardzo dobrze robi". Pal sześć, że autor o biblioterapii nie słyszał. Więc tym bardziej nie rozumie.
Pisze też, że czytanie to też forma eskapizmu, uciekania od realnego życia. Owszem, przeczytanie setnego Harlequina, powieści sf lub kryminału odrywa od realnego życia. Ale czy czasem nie powinniśmy odeń odetchnąć, żeby z nową  energią z nim się znów mierzyć? A poza tym jak się nie ma pracy, to chyba jednak można czytać książki. Przecież nie biega się całymi dniami z podaniami o pracę! Zwłaszcza w pandemii, gdy bary są zamknięte.
Nie mam pracy, bo przepracowałem zawodowo 50 lat i należy mi się wypoczynek. Wypełniam go w dużej części właśnie lekturami. Chyba żeby stać się jeszcze większym (tzn. gorszym) czytelniczym rasistą?!
Wreszcie na koniec autor pisze, że książki to też miliardowy biznes. Czyli kupując ksiązki napychamy kieszenie kapitalistom! Gdyby tak różni Kornowie, Breitkopfowie, Leitgeberowie, Żupańscy i inni dowiedzieli sie, że wydawali i drukowali książki z chęci zysku i przyczynili się tym samym do  tworzenia się elit (bo elitaryzm zdaniem autora to też coś niewłaściwego) i czytelniczego rasizmu!... Pewnie niejeden powiedziałby, że świat staje na głowie. Co prawda, publicysta łagodzi wydźwięk swych słów, zaznaczając, że są wydawcy warci dofinansowania, a wśród książek są i te, w których można znaleźć wiele dobrego. A nawet, że sam czyta.
Do dziś byłem przekonany, że lewactwo to złośliwe wyzwisko pod adresem wszystkich, którzy mają inne zdanie w kwestiach społecznych, ekonomicznych i politycznych  niż politycy i zwolennicy PiS i Konfederacji. Okazuje się jednak, że to realny byt, który dziś ujawnił się w mojej, czytanej od 42 lat "Wyborczej".



 Trwa kształcenie nowych rasistów czytelniczych








3 komentarze:

  1. Szkodliwość w tytule wzięłabym w cudzysłów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w szoku, że ktoś może mieć takie spojrzenie na czytelnictwo i osoby kochające książki. Sama czytam bardzo dużo, uwielbiam, pozwala mi się to przenieść w całkiem inne miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fatalny przykład rozumowania lewicowego, a właściwie "razemkowego". Kupujesz książki i czytasz, lekceważysz tych, którzy nie kupują i nie czytają. Jakby wszyscy nie kupujący i nie czytający to ci, których na kupowanie nie stać, a na czytanie nie mają czasu..
    Na szczęście po tym popisie autor (Stanisław Skarżyński) po równie głupiej próbie uzasadnienia swojej tezy zniknął z łamów "Gazety"

    OdpowiedzUsuń