wtorek, 6 kwietnia 2021

Trudna pamięć o polskim wkładzie do holokaustu

Kawałek po kawałku, bo jednym ciągiem się nie da, doczytałem do końca reportaż, a właściwie cykl reportaży z Kurpowszczyzny i i Podlasia, krainy miasteczek z racji znacznej liczby zamieszkałych przez ludność żydowską, zwanych sztetłami. Pojedyncze rodziny żydowskie, najczęściej drobnych sklepikarzy, czasem też rzemieślników, trudniących się najczęściej szewstwem lub krawiectwem, zamieszkiwały także  wsie. O zagładzie Żydów w tej części Polski pisze badacz pamięci o Holokauście Mirosław Tryczyk w książce Drzazga : kłamstwa silniejsze niż śmierć (Znak, 2020).
Podczas okupacji sowieckiej po 17 września cała ludność na tych terenach nie mogła czuć się bezpiecznie. Sołdaci, czasem też podoficerowie nie mieli skrupułów w przywłaszczaniu sobie towarów w sklepach, ale  mnożyły się też przypadki zgwałcenia, pobicia i zastraszania kobiet.
Najgorsze jednak przyszło wraz z zajęciem tych terenów przez Niemców z ich misją eksterminacji Żydów. Robili to sami, ale często wysługiwali się ludnością polską. Miejscowi funkcjonariusze niedawnego jeszcze państwa polskiego, a więc policjanci, poczciarze, wójtowie czy burmistrzowie rzadko miewali opory przed oddaniem się w slużbę okupanta. Do tego dochodziła młodzież zrzeszona w różnych organizacjach nacjonalistycznych, popieranych przez miejscowych księży, niektórzy zresztą angażujący się w te organizacje. A także po prostu zwykli mieszkańcy, a na wsi chłopi.
Zdarzało się, że Niemcy wyłapali miejscowych Żydów, całe rodziny, zwozili na rynek miasteczka i ogłaszali, że miejscowi mogą z nimi zrobić co zechcą. No i ci rzucali się   na bezbronnych ludzi jak dzikie bestie, mordowali czym mieli pod ręką - siekierami, kijami, czasem odpowiednio okutymi w miejscowej kuźni i zabijali na miejscu, zapędzali do stodoły, którą następnie podpalali, gwałcili kobiety, a czasem przeganiali Żydów za miasto lub na okoliczny kirkut i tam dokańczali dzieła. Po czym nie bacząc na to, czy wszyscy zostali zabici wrzucali ciała do wykopanego wcześniej rowu i zasypywali ziemią. Według niektórych świadków, bo gapiów lub po prostu nie chcących brać w tym udziału, ale patrzących z okien też trochę było, a inni odważyli się pójść na miejsce każni dzień później, ziemia na tych masowych grobach jeszcze sie ruszała lub wydobywała się z niej para.
No i zaczynał się wyścig do co lepszych domów pożydowskich, pozostawionych sprzętów, odzieży, obuwia i bielizny. Czasem zdzierano odzież, bieliznę i buty zanim zabrano się do zabijania.

Ale książka jest nie  o tym, bo relacji z kaźni ludności żydowskiej ukazało się już wiele. Książka jest o trudnej pamięci.
Autor zaczyna od rozmowy z mamą, nieradej opowiadać, czego dowiedziała się od swoich rodziców i co o nich wiedziała, a kończy swoją  opowieścią o dziadku, którego pamięta jako kogoś czułego i pełnego serdeczności. Okazuje się, że ukształtowany przez lokalną prasę nacjonalistyczną i antysemicką, w czasie okupacji według starszych mieszkańców doniósł prawdopodobnie na rodziny żydowskie w jego rodzinnej wsi Wólka Dobryńska lub sam zamordował  i zajął po nich dużą połać ziemi ornej.
Autor jednak eksploruje głównie ólnoicne rejony Podlasia i Kurpiowszczyzny: Szczuczyn, Jedwabne, Radziłów i okoliczne wsie. Próby rozmowy z młodszymi mieszkańcami kończą się odesłaniem do starszych, którzy jako dzieci pamiętają wydarzenia, albo coś zasłyszeli z rozmów swoich rodziców w gronie rodzinnym lub z sąsiadami. Nie chcą jednak sie zwierzać. Pomaga pokazanie kopii protokołów sądowych z pierwszych lat po wojnie. Wtedy wraca im pamięć. Niechęć do wspomnień jest zrozumiała, ich ojcowie lub dziadkowie bowiem nierzadko brali udział w pogromach. Ale boją się też, że mieszkając w domach pożydowskich lub zbudowanych na ich miejscach nowe domy rodziny żydowskie zechcą odebrać. A wreszcie  mają obawy, że na ich mistaczka i wsie spadnie odium za dawne pogromy i oni wszyscy uznani zostaną za winnych. To ostatnie mnie nie dziwi. Wszak nie brak w Polsce ludzi, którzy całą dzisiejszą ludność ukraińską nazywają banderowcami. 
Miejscowi notable, burmistrzowie, nauczyciele, wójtowie, księża, wzbraniają się przed udziałem w państwowych uroczystościach rocznicowych poświęconych pamięci pomordowanych Żydów, a jeśli już godzą się na postawienie jakiegoś pomnika, to bez zaznaczenia, że to stało się za sprawą miejscowej ludności polskiej, a najchętniej przypisują te zbrodnie Niemcom. Jeśli nawet w miasteczkach zostaje po uroczystości jakiś napis mówiący jak było, znika on natychmiast.
Autoor przytacza też pozyywne przykłady młodych ludzi mających odwagę dochodzić prawdy i ją dokumentować. Mogą czuć się jako tako bezpieczni, gdyż mieszkają poza tymi miejscowościami. Podobnie zresztą, jak autor tej książki.
PS.
Moje niedawne koleżaanki z pracy, ale też i rodzina dziwią się, że czytam książki jak nie o współczesnych Żydach, to o różnych wymiarach antysemityzmu lub o holokauście. Sam nie wiem, czemu tak bardzo zainteresowała mnie ta problematyka. Ani sam nie prowadzę badań, ani nikomu tymi lekturami nie pomogę, tylko po prostu  wzbogacę własną wiedzę. O opisywanych sprawach, ale i o nieprostych i nie czarno-białych dziejach wlasnego narodu.
A jeszcze o tych lekturach piszę. Ale może ktoś dzięki temu czegoś się dowie, może zechce sięgnąć po książkę, może sam innym poleci? A może zastanowi się, że w pewnych okolicznościach w ludziach budzą się bestie?



2 komentarze:

  1. Piszesz bloga do tej pory???????????????? Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, Elizo. Piszę, od 2006 roku, w gruncie rzeczy już tylko jako swoisty dziennik lektur.
    Tym razem nawet zdarzyło się wbudzić na Facebooku ożywioną dyskusję.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń