niedziela, 30 kwietnia 2017

Życie literackie w ZSRR i na wychodźstwie

Mój wykładowca sprzed pół wieku, wówczas magister, a dziś już sędziwy profesor Andrzej Cieński, oddziałał na mnie w trojaki sposób. Wpoił mi stosowaną do dziś metodykę wypisów ze źródeł, którą niedawno znów mogłem sprawdzić siedząc w archiwach, kulturę słowa mówionego, choć nie wiem, czy jako wykładowca dorównałem jego mistrzostwu, oraz zainteresowanie współczesnym życiem literackim.
Jako lekturę mieliśmy wtedy jedyny wówczas opublikowany dziennik Jerzego Putramenta Pół wieku, ale po ukończeniu studiów przeczytałem następnych cztery, jak  wiem z dzienników innych pisarzy mocno skłamanych, choć pewnie ci inni też trochę mijali się z prawdą.
A teraz do moich rąk trafiła książka radzieckiego pisarza z pokolenia "sześćdziesiątników", których apogeum twórczości wypadło na lata sześćdziesiąte, Anatolija Gładilina. Nazwisko jest mi znane, gdyż na początku lat siedemdziesiątych pracowałem przez rok w bibliotece Instytutu  Filologii Słowiańskiej, w której jego powieści i zbiory opowiadań były dostępne. Pamiętam, że przyjeżdżający wówczas do tego instytutu filolodzy radzieccy gnali do księgarni wydawnictw radzieckich, gdzie łatwiej było o książki pisarzy rosyjskich niż w ich ojczystym kraju. Bo choć były one wydawane w olbrzymich nakładach, ale rozsyłane były na prowincję lub za granicę, bo jednak była to dobra literatura realistyczna, a realia w Kraju Rad były jakie były.


Powieści i krótsze formy wypełniały też stronice mających również kilkusettysięczne nakłady tzw. tołstych żurnałow (grubych czasopism), czegoś podobnego do naszych pism "Twórczość" czy nie ukazujący się już od ćwierć wieku "Miesięcznik Literacki". Tam ukazywało się ich mnóstwo. Pamiętam z mego miejsca pracy "Junost'", "Mołodaja Gwiardija", Nowyj Mir", "Niewa", a przede wszystkim "Roman Gazieta", czyli powieść gazetowa.Było to pismo zamieszczające niemal wyłącznie powieści i opowiadania. Jeśli zamieszczone tam utwory podobały się krytyce i sterującym polityką kulturalną urzędnikom partyjnym, a autor nie zdążył podpaść władzy jakimś opublikowanym następnie opowiadaniem lub powieścią lub też wystąpieniem publicznym, mógł liczyć na druk książki w formie książkowej i na honorarium, które "ustawiało" go na lata, z etatem w redakcji któregoś z pism literackich, daczą pod Moskwą i regularnym bywaniem w Centralnym Domu Literatury, gdzie posiłki i napitki dostępne były po specjalnych (niskich) cenach.
Autor dość szybko wszedł na szczyt tej drabiny, gdyż jako nastolatek dostał się do "kuźni talentów literackich i literaturoznawczych", jaką był Instytut Literatury Rosyjskiej, gdzie studiował m.in. z poetami Rożdiestwienskim i Jewtuszenką oraz prozaikami Aksionowem, Kazakowem i innymi późniejszymi sławami literackimi.. Szybko napisał bardzo wysoko ocenianą w redakcji pisma "Junost", powieść Kronika czasów Wiktora Podgórskiego (przełożonej na polski), dzięki czemu trafiła ona w ręce ówczesnego jego redaktora naczelnego Walentina Katajewa (starsi pamiętają szkolną lekturę obowiązkową Samotny biały żagiel), a ten zdecydował o jej opublikowaniu. Potem ukazała się w formie książki, autor został redaktorem gazety "Moskowskij Komsomolec", napisał następne książki, kaleczone przed wydaniem przez cenzorów, redaktorów i partyjnych urzędników, ale zapewnia, że zasadnicza treść udawało mu się zachować.
W końcu jednak stał się dla władz tak nieznośnym, że skorzystał z możliwości emigracji. Tym bardziej, że zdecydował się na druk za granicą swej kolejnej powieści (Prognoza pogody), tak pociętej w kraju, że jej druk stracił sens. Emigrował po sowiecku, w 1976 roku jako wprawdzie pisarz rosyjski, ale żydowskiego pochodzenia, bez możliwości zabrania znacznej części majątku, bez rodziny (w końcu i jej zezwolono na wyjazd) i bez rękopisów. Z zabranych na emigrację książek celnicy powycinali rękopiśmienne dedykacje.
Na emigracji było już wtedy wielu radzieckich dysydentów, wśród nich także pisarzy.  Autor dostał prace w Radiu Swoboda, i szybko awansował. Ale stracił publiczność. Bo pisarz na Zachodzie rzadko osiąga wielkie nakłady, a literatura rosyjska nie miała zbyt szerokiej publiczności. Ale żył dostatnio, publikował, prowadził radiowe wywiady z ludźmi "ze Wschodu". I nie pił tyle, co jego przyjaciele,, jak np. twórca  W okopach Stalingradu Wiktor Niekrasow. Dlatego przekroczył "osiemdziesiątkę" i cieszy się niezłym zdrowiem.
Oprócz opisu życia literackiego w Rosji, a właściwie w Moskwie autor poświęcił po kilka lub kilkanaście stron wybitnym pisarzom: Aksionowi, Kazakowowi, Erenburgowi, Galiczowi, a najcieplej chyba wyraża się o Katajewie. Wart uwagi jest fragment rozmowy z przybyłym już po pierestrojce autorem powieści o Stirlitzu Siedemnaście mgnień wiosny Julijem Siemionowem:

- Bo nie wiedziałem, Julik, że jesteś podpułkownikiem.
- Pułkownikiem - padła chłodna odpowiedź.

Z pewnością nie on jeden.
Znajdziemy tu też fragmenty prozy autora, powstałej już na emigracji, zaświadczającej o jego wielkim talencie literackim.
Przeczytałem książkę jak na mnie dość szybko z dużym zainteresowaniem. Skojarzyła mi się ona ze znakomitym napisanym z niewątpliwym talentem narratorskim, opracowaniem wrocławskiego rusycysty, a mego serdecznego kolegi sprzed lat, dziś profesora Tadeusza Klimowicza Obywatele Arkadii, ukazującej życie pisarzy w czasach stalinowskich i chruszczowowskich  jak w złotej klatce, ale nie znających swego dnia, ani godziny. Też polecam interesującym się literaturą rosyjską czasu sowieckiego.
 Autor spędził dzieciństwo w centrum Moskwy, naprzeciwko kamienicy zamieszkałej przez radzieckich generałów i Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Opisuje swoje dziecięce bezskuteczne zabiegi o względy mieszkającej tam dziewczyny.

2 komentarze:

  1. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się. Po tym roku pracy w Bibliotece IF Słowiańskiej zainteresowałem się na dobre literaturą radziecką (tak się składa, że niemal wszyscy cenieni autorzy albo emigrowali (lub ich "emigrowano"), albo zmuszeni zostali do pisania dla "samizdatów"

    OdpowiedzUsuń