sobota, 8 października 2016

Powojnie na Dolnym Śląsku - część trzecia i ostatnia

Po opisaniu powojnia we wsi, w której spędziłem dzieciństwo i wczesną młodość, postanowiłem przejrzeć skromne archiwum po moich rodzicach. I oprócz zachowanego dowodu osobistego oraz legitymacji do otrzymanych wojennych odznaczeń znalazłem dwa dokumenty o charakterze majątkowym. Szczególnie ciekawy jest akt nadania gospodarstwa w Uniejowicach w pow. złotoryjskim, które rodzice przejęli w 1949 r.
Dokument wystawiony został w listopadzie 1953 r., więc tylko potwierdza stan faktyczny. Ale formularz pochodzi prawdopodobnie sprzed uchwalenia Konstytucji z 22 lipca 1952 r., gdyż nazwa państwa brzmi jeszcze "Rzeczpospolita Polska". Na dole zaś dużymi literami wydrukowane jest hasło "Stare ziemie piastowskie wróciły do macierzy". Po bokach zaś  figurują herby miast będących siedzibami województw nazywanych Ziemiami Odzyskanymi. Herb Wrocławia jest bardzo podobny do obecnego, czyli z końca XIII w., podczas gdy w 1948 r. ustanowiony został herb przedstawiający na lewej połowie pół orła białego na czerwonym tle z godła Polski, a po prawej pół czarnego orła śląskiego na żółtym tle.
Z dokumentu wynika, że państwo przyznaje nas własność ok. 7 hektarów gruntów, dom mieszkalny z oborą i świniarnią [sic!], jedną krowę i jednego wołu. Ale od kiedy pamiętam mieliśmy siwą klacz. 


Drugi dokument pochodzi z 1967 r. Jest on o tyle interesujący, że pokazuje, iż te nadane ojcu nieco ponad 7 hektarów składało się z dziewięciu kawałków wielkości od 15 arów do 1,80 hektara, rozrzuconych w odległości ok. dwóch kilometrów. Oprócz ziemi ornej (II i III klasy) obejmowało ono 30 arów łąki przy domu  oraz niespełna pół hektara lasu, który dzielił dwie działki ziemi ornej.
Natomiast nie wyszczególnione w obu dokumentach niewielki sad, podwórze, ogródek i łączka stanowiły pewnie części domowej posesji. W sadzie stało chyba ze trzy jabłonie, dwie grusze, kilka śliw i raczej krzak niż drzewo wiśni. Rosły też krzewy agrestu, czerwonych porzeczek i malin. Rodziły raczej marnie, gdyż nie były właściwie pielęgnowane.
We wczesnym dzieciństwie nie byłem zabierany na te odleglejsze działki. Na tych przydomowych sadzone były warzywa (ogórki, pomidory, fasola i bób) oraz siana kukurydza, na zmianę buraki lub ziemniaki, gryka i proso. Na polach zaś siane były zboża pszenica, owies i jęczmień, a czasem też rzepak. Kiedy przy domu sadzone były buraki, na polu sadzono ziemniaki i na odwrót.
Z opowieści mamy wiem, że kiedy byłem jeszcze zupełnie malutki, rodzice chcąc iść w pole, żeby pielić buraki lub kosić zboże kosą lub kosiarką, co wymagało wiązania zboża w snopy tzw. powrósłami, usypiali mnie wywarem z makowin. Polewano nim cukier, który umieszczano w malutkim woreczku z płótna i z takim prowizorycznym smoczkiem spałem od rana do obiadu, a potem od obiadu do wieczora. Kiedy trzy lata później urodził się brat, opieką nad nim i przy okazji nade mną zajęła się mieszkająca nieopodal samotna starsza kobieta, nazywana przez wszystkich babką Piłsudską. Przezwisko wzięło się z jej opowieści o tym, jak ukrywał się u niej późniejszy naczelnik państwa. Podobno za każdym razem przedstawiała inną wersję, więc prawdy w tym było raczej niewiele. 

Wyświetlanie IMG_20161008_193702.jpg   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz