niedziela, 3 lipca 2016

Polska lat siedemdziesiątych oczami pisarza i intelektualisty

Kilka lat temu pisałem już o pierwszym bodaj tomie dzienników Jana Józefa Szczepańskiego, znanego głównie jako autora powieści "Polska jesień", setek opowiadań i nowel, stałego recenzenta filmowego "Tygodnika Powszechnego", a także współscenarzystę filmu Zanussiego "Z dalekiego kraju" (o drodze życiowej Karola Wojtyły).
Na czas po usunięciu zaćmy i związanych z tym trudności z czytaniem, wziąłem do przeczytania tom czwarty, drukowany nieco większą czcionką (z wyjątkiem przypisów i indeksu), obejmujący lata 1973-1980. Opasły, liczący blisko 700 stron. Ale znacznie ciekawszy niż pierwszy. Pewnie dlatego, że autor tymczasem stał się znaczącym pisarzem i publicystą, cenionym nie tylko za pisarstwo, ale i za niezależność intelektualną, mocno osadzonym w środowisku literackim, członkiem władz Związku Literatów Polskich oraz PEN-Klubu na szczeblu ogólnopolskim i lokalnym, mającym rozległe koneksje literackie i polityczne, a dzięki temu znającym życie intelektualne Gierkowskiej Polski od podszewki. A poprzez lekturę dzienników mogą je poznać także ci wszyscy, dla których wydaje się ono interesujące. A zwłaszcza ci, co pamiętają te czasy.


Autor dziennika przybliża czytelnikowi postaci m.in. blisko zaprzyjaźnionego z nim Stanisława Lema, Antoniego Słonimskiego, Andrzejów Szczypiorskiego i Kijowskiego, Juliana Stryjkowskiego, Tadeusza Różewicza, swoich wujostwa Jerzego i Marię Kuncewiczów oraz liczną gildię pisarzy krakowskich z Kornelem Filipowiczem i Wisławą Szymborską.  Poznajemy też pisarzy związanych z władzą, szczególnie coraz bardziej serwilistycznego i okazującego swą uległość w sposób żenujący oraz wytrawnego gracza Jerzego Putramenta, a na szczeblu lokalnym zgrabnie lawirującego między obozem władzy a opozycją Jana Pieszczachowicza.
Spodziewałem się, że Szczepański szerzej opisze swe przeżycia związane z Czerwcem 1976 r., wyborem Karola Wojtyły na papieża oraz z Sierpniem 1980. Potraktował je jednak tak, jak inne wydarzenia, o których się dowiedział z mediów. Jeździł jednak na procesy robotników i działaczy KOR i organizował wyjazdy swoich kolegów po piórze, protestował przeciw cenzurze , a w końcu w ostatnich dniach 1980 r. po kilku miesiącach bezkrólewia" po śmierci Iwaszkiewicza objął  funkcję prezesa Związku Literatów Polskich.
Autor wiódł nie tylko aktywne życie jako pisarz i publicysta (często wspomina o swoich rozterkach twórczych i walce z cenzurą), co wiązało się z licznymi podróżami, zwłaszcza do stolicy, ale też i za granicę oraz znanymi mi z własnego doświadczenia zabiegami o uzyskanie biletów, paszportów, wiz i dewiz. Przypomniały mi się  też podobne jak Szczepańskiego perypetie z samochodem. Który ja kupiłem, a on dostał z przydziału ministerialnego.. Wiecznie mu się ta skoda psuła, musiał po całej Polsce szukać części zamiennych i w końcu z ulgą ją sprzedał.
Wiódł też pisarz rozległe życie towarzyskie i rodzinne, które dzielił na mieszkanie w Krakowie i domek w Kasince Małej k. Limanowej. Zwłaszcza Kasinka była celem licznych pielgrzymek bliższej i dalszej rodziny oraz przyjaciół - jego i ich dzieci, ale też pisarzy, tłumaczy, dziennikarzy oraz artystów w różnych dziedzinach sztuki.
W związku z tym, że Szczepański nie pisał dziennika dzień po dniu, lecz w kilkudniowych odstępach, a relacjonował wszystkie chyba odwiedziny lub własne wyjazdy, można odnieść  wrażenie, że jego dom żył intensywniej niż cieszący się dużym wzięciem pensjonat lub hotelik. Zwłaszcza, że goście często zostawali na noc lub na kilka nocy. Dowiedziałem się przy okazji, że kilkakrotnie gościem Kasinki był mój przyjaciel sprzed lat Andrzej Mężyński.
Dzienniki zostały staranie opracowane przez Wydawnictwo Literackie (z którym autor w latach siedemdziesiątych ciągle się chandryczył, gdyż wydawnictwo przeciągało decyzje o druku jego książek), które opatrzyło tekst przypisami informującymi o faktach, utworach literackich lub filmach wspominanych przez autora oraz indeksem osób, ich funkcjach lub relacjach ze Szczepańskim.okładka

A dziś spędziłem popołudnie w gronie moich studentek, które uzyskały magisterium 40 lat temu. Z niewielkimi wyjątkami spotkałem je po raz pierwszy od tamtego czasu. Ale większość twarzy zapamiętałem. One mnie na ogól też. Ale gdy jedna z nich przychodziła, żeby się przywitać i najwyraźniej nie wiedziała z kim, zażartowałem "Siedziałem z tyłu za tobą" i wyglądało na to, że poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana, bo poza dwoma studentami radzieckimi był tylko jeden chłopak, którego w niczym nie przypominałem. Większość to emerytki, ale część osiągnęła sukcesy życiowe w zawodzie bibliotekarskim, część poza nim i - jak to w dzisiejszych czasach bywa - wiele ma dzieci i wnuki mieszkające za granicą.
Były wspominki, oglądanie zdjęć z czasów studiów, pokazywanie zdjęć z ostatnich lat utrwalonych na smartfonach, wymiana adresów, a na koniec wspólne zdjęcie uczestników spotkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz