niedziela, 3 lipca 2016

Moja pierwsza praca

Podczas wczorajszego spotkania rocznika studiów bibliotekoznawczych, na który zostałem zaproszony jako jeden z wykładowców (na trzecim roku prowadziłem ćwiczenia z czytelnictwa, traktowanego wówczas jako teoria, historia i metodologia, a nie jako metodyka pracy z czytelnikiem), jedna z moich ówczesnych studentek, a dziś dyrektor biblioteki Collegium Polonicum Uniwersytetu Viadrina z siedzibą w Słubicach), zachęcała mnie usilnie, żebym spisał swoje losy zawodowe, gdyż jej zdaniem jest to żywot niepospolity.
Rzeczywiście,  nie była to (a właściwie nie jest, bo ona wciąż trwa) kariera tuzinkowa, bo jednak to i owo w życiu osiągnąłem i jestem postacią w środowisku rozpoznawalną. Poznałem jednak na swej drodze zawodowej postaci znacznie bardziej ode mnie znaczące, ale także takie, które osiągnęły zawodowe mistrzostwo, ale z różnych powodów, osobowościowych lub wynikających z niezależnych od nich okoliczności, pozostały anonimowe. O niektórych z nich  - i tych znanych, i tych nieznanych - pisałem na moich blogach. Więc może spisanie moich losów oraz przypomnienie przy okazji innych postaci, które poznałem, a przyjaźnią niektórych z nich mogłem się szczycić, ma jakiś sens.


O mojej pierwszej pracy już napisałem trochę, wspominając jednego z moich mistrzów w zawodzie prof. Stanisława Sokołowskiego.  Była to biblioteka Studium Nauczycielskiego Nr 1 we Wrocławiu przy ul. Przybyszewskiego na Karłowicach. Trafiłem tam przypadkiem. Koleżanka z roku została tam zatrudniona i zostawiła w instytucie wiadomość (telefony były wtedy rzadkością), że zatrudnią jeszcze jedna osobę, najchętniej mężczyznę. Zatrudniony zostałem na rok, gdyż w 1971 r.  planowana była była likwidacja tego typu szkół, które miały być zastąpione trzyletnimi wyższymi szkołami nauczycielskimi, związanymi z uniwersytetami i istniejącymi jeszcze wtedy wyższy mi szkołami  pedagogicznymi. Dlatego też zobowiązany zostałem dodatkowo, ale za dodatkowym uposażeniem, do uporządkowania archiwum szkoły i przekazania go do Wojewódzkiego Archiwum Państwowego.
Była to szkoła, która miała swoją dobrą aurę, sprzyjającą zarówno pracy, jak i studiowaniu. Kierował nią Jerzy Lech, dyrektor najwyraźniej nomenklaturowy, ale wykonujący swą funkcję sprawnie, dzięki czemu cieszył się szacunkiem i posłuchem. Klimat tworzyli jednak głównie dwaj zastępcy, wywodzący się z kadry nieistniejących już wtedy liceów pedagogicznych, krępy i drobny Marian Kierecki oraz wyróżniający się potężną posturą prof. Jan Jawor. Wielu spośród wykładowców tej szkoły spotkałem potem na uniwersytecie, gdzie uzyskali stopnie naukowe. Dr Jadwiga Andrzejewska była przez lata moją koleżanką w Instytucie Bibliotekoznawstwa.
Wraz z przyjściem do biblioteki wraz z moją koleżanką ze studiów (Barbarą Bogdan, potem Bastek) kierowanie nią objęła pani Halina Domańska, absolwentka uniwersyteckiej historii. Bardzo często te studia wspominała jakby chcąc podkreślić, że w porównaniu ze mną i koleżanką, magistrami bibliotekoznawstwa, też sroce spod ogona nie wypadła. Ale zajmowała się z upodobaniem tylko wypożyczaniem książek, czasem też dyżurami w czytelni. Nie mogła być dla nas wzorem w tym zakresie, gdyż studentów traktowała z góry, denerwowała się, gdy sobie nie radzili z wyszukiwaniem literatury w katalogu lub na regałach, a zarazem z uniżonością odnosiła się do kadry profesorskiej.
Biblioteką, liczącą około 30 000  jednostek zbiorów,, ale idealnie uporządkowaną i udokumentowaną, faktycznie kierował będący wtedy pierwszy rok na emeryturze i dorabiający na pół etatu prof. Stanisław Sokołowski, który przydzielał zadania, pilnował dyscypliny, a ponadto zajmował się gromadzeniem i uzupełnianiem zbiorów oraz ich opracowaniem. I mnie wciągnął do współpracy. Najpierw do pracowania formalnego, potem też do klasyfikowania w systemie Uniwersalnej Klasyfikacji Dziesiętnej (okazało się, że zwłaszcza do klasyfikacji zostałem dobrze przygotowany podczas studiów), a potem także do zakupów nowości. Początkowo w charakterze asysty, a potem już byłem delegowany samodzielnie.
Dodać warto, że do księgarni chadzaliśmy wyposażeni w listę książek zagubionych lub zniszczonych przez czytelników. Według regulaminu sprawcy zagubienia lub zniszczenia płacili trzykrotną ich wartość. Ale gdy udało się znaleźć dany tytuł w księgarni lub antykwariacie, po zakupie dwie trzecie kwoty zostawało i tworzyły one umowny "fundusz godzinowy", za który kupowaliśmy do biblioteki kawę i herbatę, serwisy kawowe i do herbaty lub wino na biblioteczne uroczystości.
Jako dyżurujący w czytelni szybko zyskałem zaufanie ze strony kadry profesorskiej. Proponowałem im zapoznanie się z nowościami, które mogłyby ich zainteresować, oni zaś widząc, że dobrze znam księgozbiór coraz częściej prosili o zaproponowanie im lektur do przygotowywanych przez nich tematów zajęć lub publikacji.
Kiedy na prośbę któregoś z wicedyrektorów zrobiłem zestawienie bibliograficzne, poprzedzone wstępem, w którym informowałem o zakresie tematycznym, zasięgu chronologicznym i zasadach sporządzanie opisów (przez kalkę, żeby zachować kopię do archiwum, na wypadek, gdyby kogoś to jeszcze w przyszłości zainteresowało), pani Halina wysłała kopię do ówczesnej Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej. W efekcie poproszony zostałem, żeby wysyłać następne takie zestawienia. Robiłem je już wtedy z własnej inicjatywy, na tematy, które akurat były "na tapecie" w piśmiennictwie pedagogicznym.
Dyżury w czytelni pokazywały, że studenci nie są przygotowani do samodzielnego korzystania z biblioteki. Zwykle prosili o coś, co polecił wykładowca lub prosili o pomoc w znalezieniu tekstu, którego lektura pomogłaby w przygotowaniu do zajęć. I z natury rzeczy zdani byli na łaskę i niełaskę bibliotekarza, który idąc po linii najmniejszego oporu podawał coś wedle własnego uznania.
Ja zaś na tym nie poprzestawałem i pokazywałem w miarę wolnego czasu, gdy nie było kolejki do lady, jak można samemu wyszukać.
Zrobiłem też planszę z symbolami UKD dla piśmiennictwa pedagogicznego i psychologicznego.
Ale to doświadczenie nakłoniło mnie też do napisania niewielkiego artykułu do "Bibliotekarza" o potrzebie szkolenia bibliotecznego studentów. Pismo potwierdzające odbiór artykułu i zamiar jego publikacji, a także zachętę do dalszej współpracy fetowaliśmy w bibliotece wspólnie. Artykuł ukazał się jednak w druku gdy Studium Nauczycielskiego już nie było, a ja pracowałem już w Bibliotece Uniwersyteckiej.
Nie był to jednak mój debiut. Wcześniej prof. Sokołowski zasugerował mi napisanie recenzji bibliografii publikacji Państwowych Zakładów Wydawnictw Szkolnych (poprzednika WSiP-u), gotowy tekst jako polonista nieco podszlifował i wysłał do redakcji "Życia Szkoły". Ukazała się w numerze wrześniowym, czyli już po likwidacji szkoły.
Ale że postanowiono skwitować piętnaście lat istnienia Studium publikacją pamiątkową, a mnie powierzono przygotowanie bibliografii publikacji pracowników, więc zadbałem, żeby znalazła się w niej i moja recenzja. Zawsze to więcej, niż znalezienie się tylko w wykazie pracowników.


 Dziś mieści się tu Instytut Genetyki i Mikrobiologii Uniwersytetu Wrocławskiego z biblioteka w tych samych pomieszczeniach, co kiedyś biblioteka Studium Nauczycielskiego.

10 komentarzy:

  1. Gratuluję obeznania w temacie! Moja pierwsza praca to była umowa o dzieło na układanie piwa w sklepie :) niesamowite jak wszystko się zmienia i jak dawno to było :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wywodzę się Karłowic.
    Miałem chodzić do szkoły podstawowej mieszczącej się w tym samym
    budynku co Studium nauczycielskie nr 1 we Wrocławiu tzn przy ul. Przybyszewskiego. Nauczycielem W-F był w niej lekkoatleta Edward Listos. Miałem dużo kolegów w tej szkole, np; Kafel, Kwiatkowski, Kasprzak, Szczepański, Kukuła, Winiarska, Bartoszko,
    Jeżeli są wspomnienia dot. tej szkoły to bardzo proszę o informacje gdzie sa one udostępnione. Leszek Grocholski

    OdpowiedzUsuń
  4. Pan Listos prowadził też zajęcia dla studentów stacjonarnych Studium. Ale uczniów podstawówki nie znałem.
    Kiedy pracowałem w SN szkoła ćwiczeń była SP nr 83 przy Boya Żeleńskiego. Uczyła tam późniejsza dr Krystyna Rogulska, już emerytka.
    W czasie pracy w SN mieszkalismy z żoną przy Kasprowicza na sublokatorce, naprzeciw restauracji "Harenda",potem na Poświętnem, a potem już w budynku Studium. W stołówce spotykałem późniejszego, może znanego Panu, prof.Stanisława Węglorza
    PS.
    Znałem Bożenę Grocholską, z Biblioteki Politechniki
    Pozdrawiam


    OdpowiedzUsuń
  5. Uczyłam się na SN kierunek geografia z zajęciami praktyczno technicznymi Wspominamy często prof Jana Jawora , prof MarięSawicką i innych .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryśka Sawicka Była cudowna ze swom sposobem bycia , pamiętam ćwiczenia terenowe w Karłowie ,Jagniątkowie i inne cudowne lata

      Usuń
    2. Ja również kończyłem SN we Wrocławiu na kierunku geografia z zpt w 1970

      Usuń
  6. Prof. Jawor często zaglądał do biblioteki, interesowały go nowości z zakresu metodyki nauczania. Lubił zresztą usiąść, porozmawiać. Był ogólnie szanowany i lubiany.
    Prof. Sawicką mniej znałem

    OdpowiedzUsuń
  7. WF uczył prof Englender

    OdpowiedzUsuń
  8. A na mat-fiz niezapomniana Pani Garstka ….. oj było , było !

    OdpowiedzUsuń