Dowiedziałem się niedawno o śmierci zasłużonej bibliotekarki Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, pani Teresy Osieckiej.
Pani Teresa kierowała w latach osiemdziesiątych bardzo
rozbudowanym Oddziałem Gromadzenia Zbiorów, podzielonym na sekcje kupna, wymiany i darów oraz egzemplarza
obowiązkowego. Doszła do tego stanowiska przechodząc wszystkie szczeble
wtajemniczenia, więc doskonale znała swoje rzemiosło. Można rzec, że nie miałem z tym działem problemów, ale też i
specjalnych powodów do satysfakcji
zawodowej. Z pewną szkodą dla pracujących w nim ludzi, pełnych zapału, pasji i
rozmaitych własnych talentów, którym z konieczności dawali ujście poza pracą
zawodową.
Pamiętam Ją najbardziej z regularnych spotkań bibliotecznej komisji do spraw zbiorów zastrzeżonych, czyli takich, które znajdowały się na liście książek niedozwolonych do rozpowszechniania, ale które mogły gromadzić biblioteki naukowe. Otóż Pani Teresa, która w latach 1980-81 wyróżniała się aktywnością jako członkini „Solidarności”, ku memu zdziwieniu bardziej skwapliwie niż inni członkowie tego gremium (jego istnienie i działanie było obligatoryjne) gotowa była kwalifikować te nabytki do prohibitów. I dość często była przegłosowywana. Po kilku rozmowach z kierownikami sekcji przemyśliwałem o zmianie na tym stanowisku. Możliwe było bowiem przezwyciężenie rutyny, bardziej aktywne pozyskiwanie darów, zracjonalizowanie wymiany z innymi bibliotekami oraz gospodarowanie materiałami, które nie kwalifikowały się do wcielenia do zbiorów. A i we wcielaniu panował zbyt duży liberalizm, w wyniku czego regały zapełniały się przyczynkarskimi publikacjami, po które pewnie do dziś nikt nie sięgnął. Powstrzymywał mnie przed tym krokiem fakt, że Pani Teresa zbliżała się do emerytury, a pozbawienie dodatku funkcyjnego wpłynęłoby negatywnie na jej wysokość. I mimo że z nikomu się z tej myśli nie zwierzyłem, przy okazji kolejnego spotkania z moim mistrzem prof. Karolem Głombiowskim, poprosił on mnie, żebym zrezygnował z tego zamiaru przez wzgląd na to, że w czasie wojny była Ona w tej samej formacji partyzanckiej co On a także brała udział w tajnym nauczaniu. O tej Jej karcie w życiorysie nie wiedziałem. I pewnie nie ja jeden, bo Pani Teresa nie była skłonna do zwierzeń. W każdym razie w jednej chwili stała się w moich oczach chodzącym pomnikiem historii.
Pamiętam Ją najbardziej z regularnych spotkań bibliotecznej komisji do spraw zbiorów zastrzeżonych, czyli takich, które znajdowały się na liście książek niedozwolonych do rozpowszechniania, ale które mogły gromadzić biblioteki naukowe. Otóż Pani Teresa, która w latach 1980-81 wyróżniała się aktywnością jako członkini „Solidarności”, ku memu zdziwieniu bardziej skwapliwie niż inni członkowie tego gremium (jego istnienie i działanie było obligatoryjne) gotowa była kwalifikować te nabytki do prohibitów. I dość często była przegłosowywana. Po kilku rozmowach z kierownikami sekcji przemyśliwałem o zmianie na tym stanowisku. Możliwe było bowiem przezwyciężenie rutyny, bardziej aktywne pozyskiwanie darów, zracjonalizowanie wymiany z innymi bibliotekami oraz gospodarowanie materiałami, które nie kwalifikowały się do wcielenia do zbiorów. A i we wcielaniu panował zbyt duży liberalizm, w wyniku czego regały zapełniały się przyczynkarskimi publikacjami, po które pewnie do dziś nikt nie sięgnął. Powstrzymywał mnie przed tym krokiem fakt, że Pani Teresa zbliżała się do emerytury, a pozbawienie dodatku funkcyjnego wpłynęłoby negatywnie na jej wysokość. I mimo że z nikomu się z tej myśli nie zwierzyłem, przy okazji kolejnego spotkania z moim mistrzem prof. Karolem Głombiowskim, poprosił on mnie, żebym zrezygnował z tego zamiaru przez wzgląd na to, że w czasie wojny była Ona w tej samej formacji partyzanckiej co On a także brała udział w tajnym nauczaniu. O tej Jej karcie w życiorysie nie wiedziałem. I pewnie nie ja jeden, bo Pani Teresa nie była skłonna do zwierzeń. W każdym razie w jednej chwili stała się w moich oczach chodzącym pomnikiem historii.
Najwidoczniej Pani Teresa zdawała sobie sprawę z niewysokiej
oceny swojej pracy, choć nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wyrażał ją w
sposób mogący budzić Jej obawy. Dość, że po moim odejściu pracowała na tym
stanowisku jeszcze kilka lat, zanim
przeszła na emeryturę. Nigdy potem już Jej nie spotkałem, choć i okazji wielu
nie było. Przypuszczam, że opuściła Wrocław, pochowana została bowiem w rodzinnym
grobowcu w Krakowie.
Nieznośna jest dla nas ta myśl, że odchodzi jakaś cząstka naszego życia.To nie tylko nazwiska, ale i emocje z nimi związane.Pamięć to piękna rzecz. .
OdpowiedzUsuńTekst polecam także tym, którzy niewiele wiedzą o kulisach pracy bibliotekarskiej, zawłaszcza w czasach przedinternetowych. Twoje lajkowanie blogowe znanych Ci osób wielce pożyteczne. rYt
OdpowiedzUsuńCieszę się. Rozumiem, że tym sposobem powstaje też jakaś cząstka pożywki dla Robaków...
OdpowiedzUsuńZgadzam się ze stwierdzeniem Pana Dyrektora, że świętej pamięci pani Teresa Osiecka była zasłużoną bibliotekarką Biblioteki Głównej Uniwersytetu we Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńNiezwykle cenne są dla mnie tak osobiste zwierzenia Pana Dyrektora Biblioteki Uniwersyteckiej, przełożonego świętej pamięci pani Teresy.
To co się dzieje od kilkunastu lat z Biblioteką widzę jak czeski film z czarnym humorem, z którym mi nie do śmiechu. Aż mi się cisną na usta słowa "To se ne vrati", przewrotne bo brzmiące dwuznacznie "Tamte czasy nie wrócą z obecną dyrekcją" lub "przy obecnej dyrekcji nie opłaca się być zaangażowaną w swoim zawodzie bibliotekarką".
Serdecznie pozdrawiam jak zwykle ujmującego swoją szczerością , trafnego w swoich decyzjach byłego, zasłużonego Dyrektora Biblioteki Głównej Uniwersytetu (jeszcze) Wrocławskiego.
Miło mi to czytać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam