sobota, 19 lipca 2014

Biblioteki w stanie wojennym

Stan wojenny dotknął biblioteki w takim samym stopniu jak inne instytucje kultury,  nauk i oświaty. Do końca roku kalendarzowego były zamknięte. A od początku roku n1982 r. mogły być otwarte do godziny pozwalającej ich pracownikom na powrót do domu przed godziną milicyjną. W większych bibliotekach (miejskich i wojewódzkich publicznych oraz w uczelnianych i PAN-owskich pojawili się komisarze wojskowi, których zadaniem było czuwanie nad przestrzeganiem prawa stanu wojennego. Dyrektorzy bibliotek musieli z nimi uzgadniać decyzje kierownicze, udostępniać do wglądu przychodzącą i wychodzącą korespondencję urzędową, zwłaszcza zagraniczną, a także zapewniać im obecność podczas zebrań i innych spotkań. Co gorliwsi z nich uznali się za uprawnionych do pełnienia funkcji agentów bezpieki, zbierali informacje o kierownictwach i pracownikach biblioteki, interesowali się, jakie publikacje włączane były do zbiorów, analizowali regulaminy udostępniania, choć brak dowodów, żeby  informowali o tym właściwe służby. Ale gdy zdarzały się w owym czasie jakieś decyzje kadrowe, widziano w tym ich rękę.
Ale zwłaszcza w bibliotekach naukowych najczęściej zdarzały się rozmaite przejawy oporu wobec władz: kolportowane i przechowywane były nielegalne gazetki i broszury, pracownicy chadzali na manifestacje i procesy sądowe  działaczy „Solidarności” i organizacji politycznych, organizowane były zbiórki pieniędzy dla internowanych i zwalnianych z pracy, wyjazdy na widzenia do internowanych, wśród których było też kilkoro bibliotekarzy. Pracownicy bibliotek byli obecni w roli słuchaczy, a czasem też prelegentów w bardzo krytycznie ocenianych przez władze polityczne imprez popularyzujących naukę na terenie chętnie udostępnianych na ten cel kościołów. Nie były to działania zakazane, ale można było za nie nieformalnie być oskarżonym o wrogość wobec państwa i ustroju.  A wtedy byle pretekst mógł wystarczyć, żeby np. wstrzymać awans, zdegradować w hierarchii zawodowej, nie przyznawać uznaniowych premii czy nagród. Dość popularną formą demonstracji oporu, także wśród bibliotekarzy było noszenie wpiętych w klapy marynarek lub bluzek mikroskopijnych oporników lub odznak… Karkonoskiego Parku Narodowego (KPN).


Obecność komisarzy wojskowych w bibliotekach naukowych spowodowała w tym czasie zmniejszenie obecności lub zgoła nieobecność nachodzących dyrektorów bibliotek agentów Służby Bezpieczeństwa, węszących za wrogami ustroju i wrogimi działaniami. Za to wkraczać zaczęli  ze zdwojona aktywnością, gdy po zakończeniu stanu wojennego w 1983 roku komisarze zostali odwołani.
Osoby zwolnione w jednej bibliotece miewały na ogół zamkniętą drogę do pracy w innej, otrzymywały bowiem nierzadko tzw. wilczy bilet. Mogły szukać pracy w innym zawodzie lub wykonywać prace nie wymagające szczególnych kwalifikacji lub tylko ukończony jakiś kurs.
Ta ostatnia restrykcja funkcjonowała do końca PRL-u. Odpowiednie służby, z którymi na ogół współpracowali kadrowcy uczelniani , mieli dokładne informacje, kto z osób uznanych za opozycjonistów zamierza ubiegać się o pracę i w której bibliotece. W takich razach dyrektorzy bibliotek bywali informowani bądź przez działy kadr bądź przez  osoby pełniące funkcje kierownicze w PZPR o zamiarze zgłoszenia się do pracy konkretnych osób z sugestią, żeby ich nie zatrudniać. Ale np. na Uniwersytecie Wrocławskim znalazł się na to sposób. Wiosek dyrektora biblioteki o zatrudnienie na stanowisku bibliotekarskim konsultowany był przez uczelnianą organizacje partyjną, która oczywiście wydawała opinię negatywną. Ale można było kandydata zatrudnić na stanowisku robotniczym. I tu na rękę bibliotece poszedł ówczesny dyrektor uczelnianego Ogrodu Botanicznego. Wysyłało się więc tam kandydata do pracy. A że tam na skutek tego procederu wciąż były wakaty, więc nowi pracownicy byli zatrudniani. A po miesiącu – dwóch dyrektor biblioteki wnioskował do rektora o przeniesienie danego pracownika do biblioteki, z czym już nie wiązała się konieczność konsultacji z organizacją partyjną. Co najwyżej po stwierdzeniu kolejnego podobnego przypadku dyrektor biblioteki otrzymywał telefon z wyrzutami, kończący się radą „Róbcie jak uważacie (czasem nawet w formie „pan” i w liczbie pojedynczej), ale…”
Formą niezgody na istniejący stan rzeczy ,a może tylko pewnego wzmożenia wolnościowego, był wysyp wystaw bibliotecznych o tematyce wcześniej rzadko lub wcale nie spotykanych. Co prawda, było to bardziej możliwe dzięki nowelizacji w 1981 r. ustawy o kontroli publikacji i widowisk, bardziej liberalnej niż dotąd w stosunku do publikacji naukowych. Nie można było eksponować utworów literackich pisarzy objętych zakazem upowszechniania, ale można było to zrobić z publikacjami na ich temat, z licznymi cytatami,  a nawet z ekspozycją naukowych edycji ich dzieł. Oczywiście z wyjątkiem prohibitów. Pojawiły się wystawy publikacji poświęconych  „niewygodnym politycznie” epizodom polskiej lub europejskiej historii, dążeniom wolnościowym innych narodów, co owoczesna publiczność umiała odczytać między wierszami. Publiczność tych wystaw, którym często towarzyszyły  mniej lub bardziej pieczołowicie opracowane katalogi, mogli więc dowiedzieć się więcej o polskich pisarzach emigracyjnych i tych z okresu międzywojennego, o kulisach odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r. i wkładzie w to dzieło nieobecnych do tej pory w podręcznikach postaci, o kulturze  i życiu codziennym Lwowa czy Wilna lub o rzezi wołyńskiej.

Z badań ankietowych przeprowadzonych  w końcu lat dziewięćdziesiątych przez piszącego te słowa w bibliotekach publicznych i szkolnych Górnego Śląska wynika, że im dalej od większych miast, tym mniej dotkliwie odczuwane były dolegliwości stanu wojennego. W małych miasteczkach i na wsiach rzadko zdarzała się nielegalna aktywność polityczna, trudniej tu docierały informacje o przejawach oporu, więc i nieliczni w tych ośrodkach bibliotekarze nie włączali się do działalności opozycyjnej. Na ogół – poza okresem zamknięcia bibliotek w pierwszych tygodniach stanu wojennego – dolegliwości te sprowadzały się do skrócenia czasu otwarcia ze względu na godzinę milicyjną, czasem wnikliwszej analizy zakupywanych nabytków przez nadzorujące biblioteki władze lokalne. Choćby po to, żeby w razie czego wykazać się czujnością. Zaś szefowie bibliotek częściej niż dotąd musieli przyjmować nawiedzających ich tzw. opiekunów ze strony agentów Służby Bezpieczeństwa, wypytujących ewentualne pojawienie się ulotek lub nielegalnych biuletynów i instruujących o zalecanych działaniach, gdyby się pojawiły.
*
Przygotowuje książkę o bibliotekach i bibliotekarzach w PRL. Bez pretensji do monografii naukowej, ale mającą dać pewien obraz stanu rzeczy taki, jaki sam go widziałem. Gdyby ktoś chciał zaproponować temat na jakiś podobny obrazek jak ten o stanie wojennym, byłbym zobowiązany



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz