niedziela, 15 czerwca 2014

Sławomir Mrożek o sobie

Interesujący się bieżącym życiem literackim wiedzą, że wielki polski dramaturg doznał w 2002 roku udaru mózgu, którego skutki, w tym zwłaszcza afazję, pokonywać musiał przez całe lata. Jedna z form terapii było pisanie własnej autobiografii. Czynił to odręcznie, korzystając z pomocy terapeutki, która notatki czytała i wspólnie je następnie redagowali.
Wyszła z tego dość pokaźna  rozmiarami (248 stron.) opowieść o drodze dziecka z podkrakowskiej dość dużej wsi do wielkiego świata. Autor pisze o swoich dziadkach i rodzicach, ciepło i serdecznie o matce, z pewnym żalem i dystansem o ojcu, o wojennych peregrynacjach między domem rodzinnym i domem wujostwa w Krakowie i wakacjami u dziadków.
Biografia twórcza Mrożka jest dość dobrze opisana, nie ma więc specjalnych powodów, żeby ją tu przytaczać nawet z grubsza. Może jednak warto przytoczyć anegdotę o kulisach przeistaczania się autora opowiadań i rysunków satyrycznych (w prasie codziennej i w "Przekroju") w dramaturga. Otóż wspólnie z doświadczeńszymi kolegami napisali całospektaklowy program satyryczny, który odniósł sukces widowiskowy, ale jego nazwisko utonęło wśród kilku innych, co nie dało mu wystarczającej satysfakcji. Zaszył się zaraz potem w domu pracy twórczej w Zakopanem i po kilku tygodniach miał gotową sztukę teatralną  "Policjanci". Krakowskiemu środowisku twórczemu brakło albo nosa albo odwagi, więc o wydrukowanie zwrócił się do ówczesnego redaktora naczelnego miesięcznika "Dialog" Adama Tarna. Ten odznaczał się jednak tym, czego krakowskim zoilom zabrakło. W rezultacie sztuka została wydrukowana i dość szybko obeszła większość polskich teatrów oraz tłumaczeń i wystawień za granicą.



Opowieść Mrożka o swojej młodości jest jeszcze jednym przykładem wpływu okoliczności na osobiste wybory ideowe ludzi. Już nie na skutek trafienia do armii Andersa lub Berlinga, lecz zaangażowanie w warunkach krajowych. Żyjąc w biedzie, bo za rysunki płacono słabo, dorywcze zajęcia w roli statysty teatralnego też dawały grosze, otrzymał od robiącego w czasach stalinowskich szybka karierę krakowskiego poety i dziennikarza Adama Włodka napisania reportażu o budowie Nowej Huty, który miał zostać opublikowany 22 lipca 1950 r. w piśmie - legendzie "Przekroju".I niespecjalnie troszcząc się o realia napisał tak, jak od niego oczekiwano. I ani się spostrzegł, jak został pisarzem "zaangażowanym", wstąpił do partii, dostał etat dziennikarski w dzienniku "Gazeta Polska" oraz mieszkanie w Domu Literatura, gdzie mieszkał też Adam Włodek z zona Wisławą Szymborską. Tylko stało się coś, co zaobserwował wcześniej u innych robiących karierę - zrobiło się wokół niego pusto, niedawni koledzy od kieliszka i nocnych wędrówek po krakowskich knajpach gdzieś zniknęli.
Po latach, odpowiadając na ankietę paryskiej "Kultury" pisał o sobie: "Mając dwadzieścia lat, byłem gotowy do przyjęcia każdej propozycji ideologicznej bez zaglądania jej w zęby, byle tylko była rewolucyjna [...]. Mistrzowie doskonale o tym wiedzieli. Manipulowanie młodością należało do ich rutyny [...]. I tak miałem szczęście, że nie urodziłem się Niemcem, rocznik - powiedzmy - 1913. Byłby ze mnie hitlerowiec, ponieważ technika werbunku była ta sama. Ale dlaczego miałem szczęście, skoro nie było zasadniczej różnicy między nazizmem a komunizmem? Trafiłbym na wojnę po niemieckiej stronie, ja już dorosły, i miałbym znacznie większe szanse popełnienia dużo brzydszych rzeczy, niż te, które popełniłem jako komunizujący pętak w roku 1950 [...]. Niestety, nie byłem młodzieńcem wyjątkowym. Z takich jak ja rekrutowano kiedyś zarówno do Hitlerjugend, jak i do Komsomołu we wczesnym, bohaterskim okresie obu ideologii, zanim przynależność partyjna stała się już tylko kwestią oportunizmu". Gdybyż tych kilka zdań zechcieli przeczytać antykomuniści i patrioci, którzy zakłócili uniwersyteckie wykłady Zygmunta Baumana!...
Mrożek miał też szczęście, że jako znany już w świecie dramaturg wysłany został w 1959 roku do Stanów Zjednoczonych na coś w rodzaju stypendium, co pomogło mu nabrać dystansu do ideologii, której do tej pory służył i po powrocie z partii wystąpił bez obaw o dość często stosowane wobec ludzi pióra sankcje, polegające na zakazie publikowania. Był bowiem drukowany i wystawiany przez teatry w całym zachodnim świecie. Nie można też było zabronić mu podróżowania po świecie, bo oznaczałoby to ujawnienie, że tzw. państwo socjalistyczne represjonuje artystów. Zresztą, niebawem Mrożek rozwiązał ten problem definitywnie, emigrując.
Ten  etap życia, może z wyjątkiem zamieszkania w Meksyku, pisarz przedstawia w sposób skrótowy, zapewne uznając go za mniej dramatyczny.
Nie jest to z pewnością najwybitniejsza książka tego autora. Przypuszczalnie gdyby napisał ją ktoś inny o podobnej biografii, ale mniej znany lub wręcz szerszym kręgom nieznany, nie doczekałaby się ona publikacji. Mimo to warto ją było przeczytać, wzbogaca bowiem ona wiedzę o .tej wyjątkowej postaci, o realiach Polski lat 1930-1960 i inspiruje do namysłu nad tym, w jakim stopniu sami kształtujemy naszą drogę życiową, a w jakim stopniu wpływ ma na nią tocząca się historia i ludzie, w kręgu których przychodzi nam wzrastać i działać.
Baltazar Autobiografia - 0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz