wtorek, 31 grudnia 2013

Polityka od kuchni oczami Marii Berny

Pisałem tu niedawno (przed blisko dwoma miesiącami)o książce pani Marii Berny "Wieża radości". W rewanżu Autorka wpisała piękną dedykację w swojej najnowszej książce "Czwarta prawda", którą parę tygodni wydała jej wrocławska oficyna "ATUT".
Na początek chciałem zrozumieć dlaczego czwarta i zanim dojechałem z nią do domu już wiedziałem. Otóż te trzy znamy z jednego z zabawnych powiedzeń niezapomnianego ks. Tischnera, który powoływał się na jakiegoś górala. A ta czwarta, to prawda samej Autorki.
Jest to bowiem obraz polskiej polityki na szczeblu krajowym i lokalnym widziany przez kogoś, kto w niej aktywnie uczestniczył. Autorka była przez trzy kadencje senatorem dwóch kadencji (1993-97 i 2001-2005), wybieraną z list SdRP, a potem jej następczyni SLD, a w tzw. międzyczasie radną Sejmiku Dolnośląskiego.Kontynuowała wtedy także swoją aktywność w Radzie Programowej Polskiego Radia.       Obraz ukazany został w trojaki sposób. Przebieg swojej aktywności w okresie pierwszej kadencji Autorka zawarła w formie dość skrupulatnie prowadzonego dziennika, uzupełnianego tu i ówdzie o dopisane przed wydaniem w formie książkowej informacje, mające na celu wyjaśnienie opisanych realiów. Następne lata działalności politycznej Autorki poznajemy dzięki wspomnieniom, przetykanym refleksjami na temat uprawiania polityki oraz prezentacją wybranych postaci z polskiej sceny politycznej lat 1993-2005. Trzecią część książki tworzą fotografie opatrzone dość obszernymi objaśnieniami lub komentarzami. Nietrudno się domyślić, że widzimy na nich Autorkę "w akcji", choć w większości tuż po akcjach, gdy ich uczestnicy pozowali do pamiątkowych zdjęć.



Jak więc wygląda polityka od kuchni? Można rzec, że wielki Otto Bismarck miał rację twierdząc, że  zwykli zjadacze chleba nie powinni widzieć dwóch rzeczy: jak się robi parówki i politykę. Poniekąd sam się trochę o tym przekonałem działając przez krótki czas na bardzo niskim szczeblu.w pewnej nowej partii, która zapowiadała wprowadzenie nowych standardów w polityce.Dość szybko doszedłem jednak do wniosku, że jako polityk jestem dysfunkcjonalny. Nie potrafię zamknąć oczu na pewne rzeczy i iść w ciemno za wodzem. Za dużo miałem wątpliwości, a na nie jest w tej dziedzinie mało miejsca. Owszem, będąc politykiem wysokiego szczebla ma się też pewne profity, niezłe pieniądze, samochód do dyspozycji, wygodne, czasem egzotyczne podróże i hotele, rozmaite przyjęcia i gale, pewne wpływy pozwalające pomóc ludziom i zaskarbić ich wdzięczność, poczucie własnej ważności. No i dość znaczny wpływ na losy obywateli, dla których stanowi się prawo.I to może być pociągające. Z drugiej jednak strony to jest życie w ciągłym pośpiechu, podróżach, a więc ciągłe nieobecności w domu wśród rodziny, czytanie i przeglądanie masy papierów, godziny narad, poczucie niemożności gdy nie uda się uzyskać wystarczającego poparcia dla własnych lub popieranych przez siebie rozwiązań, konieczność znoszenia nieprzychylnych uwag i komentarzy. No i te rozmaite sytuacje, gdy ma się poczucie łamania własnego lub cudzego kręgosłupa moralnego czy zawodowego, gdy trzeba głosować wbrew własnemu przekonaniu.
Zwłaszcza lektura dziennika z lat 1993-97 pokazuje, że wchodząc w tryby polityki człowiek powoli się z tym oswaja, a poczucie wewnętrznego buntu  słabnie lub coraz rzadziej się pojawia i wreszcie sam staje się graczem. Dobrze, gdy kieruje się w tej grze mocno wpojonymi wartościami oraz przekonaniem, że działa na rzecz dobra wspólnego. Autorka niewątpliwie należy do tych, którzy mają szersze spojrzenie na sprawy, którymi trzeba było się zająć lub choćby wyrazić własną opinię. I źle znosiła sytuacje, w których przychodziło jej głosować zgodnie z dyscyplina partyjną, ale w niezgodzie z własna wiedzą i przekonaniem. Wyczulona była też na zachowania polityków kierujących się w swych poczynaniach niejasnymi kryteriami, chęcią uzyskania poparcia kościoła lub czczym populizmem. Z tych powodów krytycznie oceniała także czołowych polityków własnego obozu politycznego, nie wyłączając Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Wysoko zaś oceniała kwalifikacje polityczne i osobiste Włodzimierza Cimoszewicza i Marka Borowskiego. Nie dziw więc, że gdy ci dwa politycy odeszli z SLD, odeszła i ona. Z drugiej strony, przyznaję, że czasem sam nie potrafiłem pojąć pewnych zabiegów Autorki wokół promowania czy wręcz wspierania pewnych osób w lokalnym środowisku politycznym na Dolnym Śląsku. Dla niej one wydawały się oczywiste, czytelnik nie znający ich zasług ani przymiotów osobistych, rad zapoznałby się z argumentami przemawiającymi na korzyść jednych i przeciw drugim.              
Lubię ten rodzaj literatury. Odkryłem ją jako student drugiego roku, gdy jako słuchacz znakomitych, wygłaszanych płynnie wspaniałą polszczyzną wykładów ówczesnego magistra Andrzeja Cieńskiego (dziś nie tylko on, ale i jego syn jest profesorem) z literatury współczesnej powinienem był przeczytać m.in. pierwszy tom dzienników Jerzego Putramenta "Pół wieku". W rezultacie szybko pochłonąłem także dwa następne tomy i dwa kolejne, które ukazały się w latach siedemdziesiątych. Pociągało mnie bowiem oglądanie zarówno polityki, ale i życia literackiego od kuchni. Dodatkową atrakcję stanowiło rozwiązywanie zagadek typu kto jest kim, gdyż niektóre postaci autor ukrywał pod kryptonimami. Z tych samych powodów na bieżąco czytałem "Dzienniki polityczne" Mieczysława F. Rakowskiego w wyborze, a potem w wersji kompletnej w edycji sprzed paru lat. Nie mogłem więc odmówić sobie przyjemności, z jaką czytałem zapiski Marii Berny.
Ale też i z pewnym niedosytem. Otóż Autorka niektóre okoliczności, o których pisała w pierwszej części opatrzyła dość obszernymi komentarzami, pozwalającymi zrozumieć ich kontekst i znaczenie. Nawiasem, lepiej byłoby, gdyby owe komentarze zawarte w klamrach różniły się wielkością czcionki od podstawowego zrębu książki. Np. były drukowane taką jak podpisy pod zdjęciami.A jeszcze lepiej byłoby, gdyby  może nie tyle komentarzy, co objaśnień było więcej, bo łatwiej można by zrozumieć oceny ferowane przez Autorkę lub motywy jej działań. A młodszym czytelnikom lepiej poznać realia życia politycznego sprzed  - było nie było - kilkunastu i dwudziestu lat.            
Wręczając mi książkę, Pani Senator tonem, który wydal mi się usprawiedliwiający, powiedziała, że książka jest nierówna. Owszem, jest ona nierówna, gdyż mamy tu do czynienia z trzema wyraźnie odmiennymi rodzajami narracji. Ale każdy z nich został porządnie zrealizowany!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz